Tak wyglądał Grbić przed Polska - Francja. Aż szkoda, że nie możemy tego napisać

To był popis siatkówki - momentami totalnej, kosmicznej - ale francuskiej, nie naszej. Polska przegrała 0:3 (19:25, 20:25, 23:25) olimpijski finał, bo chyba już nie miała zdrowia, żeby go wygrać. Szkoda, ale cieszmy się srebrem, bo ono też jest piękne! Zwłaszcza po 48 latach czekania na olimpijski medal.

Pół godziny przed początkiem meczu Nikola Grbić siedział sam i chłonął atmosferę niemal już pełnych trybun. Założył nogę na nogę, miał dla siebie całą ławkę, bo jego współpracownicy ze sztabu zajmowali się swoimi obowiązkami podczas rozgrzewki. Zawodnicy byli na parkiecie i szykowali się do walki o olimpijskie złoto. Przegrali ją, bo chyba już fizycznie nie byli w stanie wygrać. Ale i tak z Paryża wrócą jako zwycięzcy!

Zobacz wideo Tak trenuje Julia Szeremeta. Polska medalistka olimpijska zachwyca świat

W pierwszym secie finału Francuzi grali siatkówkę totalną – znakomicie serwowali, świetnie atakowali, pokazując i moc, i technikę. W obronie też nas przewyższali. Byli lepsi pod każdym względem, zasłużenie wygrali wysoko, 25:19. W drugim secie nie byli już tak znakomici. Owszem, ciągle grali od nas spokojniej i pewniej, ale wreszcie biliśmy się z nimi czy – jakby to powiedział Tomasz Fornal – "napier…"! Szkoda tylko, że to trwało zaledwie kilkanaście minut. Że w końcówce nas przełamali. Prowadząc 19:18 myśmy przegrali tę partię 20:25. Chyba w tamtym momencie stało się jasne, że mistrzowie olimpijscy z Tokio obronią tytuł.

Francuzi szybko zaczęli narodowe święto

Hala Paris Arena Sud już po drugim secie zaczęła świętowanie. A my w trzecim secie patrzyliśmy na Pawła Zatorskiego, który wyglądał, jakby cierpiał po kontuzji z półfinałowego horroru z USA. Cierpiących mieliśmy wielu. Zbyt wielu.

Tomasz Fornal podkręcił kostkę w pierwszym meczu igrzysk, z Egiptem. Marcin Janusz przez ból pleców nie dograł półfinału – zmienił go Grzegorz Łomacz. Teraz tych trzech graczy z urazami biło się po naszej stronie w najważniejszej walce, jaka istnieje w sporcie. Z bodaj najsilniejszym przeciwnikiem, na jakiego można było trafić. A przecież to nie koniec naszych osłabień – wszak Mateusz Bieniek był tylko na trybunach, jego kontuzja wyeliminowała z turnieju już po ćwierćfinale.

Grbić wyglądał jak Napoleon. Ale nie dał rady

Ale pół godziny przed meczem generał Grbić, siedzący z nogą na nodze, wyglądał tak, jakby miał jakiś sekretny plan. Jakby czuł, że jego armia mimo wszystko znów wygra.

Godzinę przed meczem w tramwaju jadącym pod halę francuski kibic zobaczył moją akredytację i zapytał, jak bardzo wierzę w swoją drużynę. Odpowiedziałem, trochę żartując: "wasza wygląda znakomicie, ale nasz trener to Napoleon". Zaśmiał się, po czym stwierdził, że to możliwe. I że na pewno będzie pięć setów. Niestety, nie było. Tym razem nasi siatkarze nie powalczyli tak, jak tylko oni potrafią. Nie wyszarpali tego tak, jak to zrobili w półfinale z USA. Na pewnych swego, silnych i spokojnych Francuzów zabrakło zdrowia.

Szkoda, bo to by była piękna historia, gdyby po 48 latach Polska znów miała siatkarskich mistrzów olimpijskich. A jaka by to była znakomita historia dla tej generacji, dla "Gangu Łysego"?

Rok temu oni wygrali mistrzostwa Europy, pokonując w finale w Rzymie Włochów 3:0. - Nasza przewaga w tym meczu była tak wyraźna, że w pewnym momencie usłyszałem "Panie Boniek, dajcie nam wygrać chociaż jednego seta". Ale to oczywiście było wyłącznie w ramach żartobliwych rozmów – opowiadał później na Sport.pl Zbigniew Boniek. Podobno to była prośba włoskiego prezydenta.

Gang Łysego i tak jest wielki!

My wtedy na tych Włochów naskoczyliśmy i ich zdusiliśmy tak, jakby byli drużyną juniorów. A to przecież mistrzowie świata, którzy rok wcześniej pokonali nas w finale mundialu w katowickim Spodku. Niestety, teraz na Francuzów naskoczyć nie byliśmy w stanie. Gdybyśmy to zrobili, gdybyśmy po rzymskim zwycięstwie nad Włochami wygrali z Francuzami w Paryżu, to teraz moglibyśmy pisać, że Nikola Grbić wygrałby nawet z Igą Świątek i Rafaelem Nadalem na Roland Garros. Albo z Adamem Małyszem na zakopiańskiej Wielkiej Krokwi. Albo w United Center z Chicago Bulls Michaela Jordana. Aż szkoda, że nie możemy tego napisać.

Niestety, zostaje nam srebro. Rety, jak to smutno brzmi! A przecież to jest epokowy sukces! Po 20 latach odpadania w olimpijskich ćwierćfinałach (2004, 2008, 2012, 2016 i 2021 rok) polscy siatkarze wreszcie staną na podium! Może dojrzą z niego to, co ja widziałem pół godziny przed finałem. Wtedy zszedłem z 44. rzędu, z trybunt prasowej, żeby spróbować spojrzeć w oczy siedzącego samotnie Grbicia. Podszedłem na tyle blisko, że dzieliła nas cała szerokość boiska, a więc zobaczyłem niewiele. Za to gdy wracałem na górę, widziałem, jak wielu Polaków jest na trybunach. Mijałem przekreślonego croissanta i nad nim pieroga wymalowanego na jednym z transparentów. Mijałem kilkadziesiąt biało-czerwonych flag i kilkuset ludzi w biało-czerwonych koszulkach. Gdy wróciłem na swoje miejsce, nasz hymn śpiewałem głośniej niż zwykle. Skoro dla mnie to była wyjątkowa chwila, to co dopiero dla nich?

Jasne, bardzo szkoda, że nasi siatkarze nie zaśpiewają "Mazurka Dabrowskiego" jeszcze raz, na podium. Ale wchodząc na nie po srebrne medale też powinni mieć gęsią skórkę. Zapracowali na to, wywalczyli to sobie! I nam też. Dziękujemy!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.