Po 30 minutach zanosiło się na sensację. Serbia prowadziła z USA 76:63 i nie było w tym żadnego przypadku. Nikola Jokić, MVP ostatniego sezonu NBA, wraz z watahą zdeterminowanych kolegów, byli skuteczniejsi, spokojniejsi i sprytniejsi, Amerykanie momentami walili głową w mur. Ich seria czterech złotych medali na igrzyskach, wisiała na włosku.
Ale nadeszła 33. minuta i jej kilkanaście sekund, które wstrząsnęły tym spotkaniem – Amerykanie zdobyli błyskawiczne sześć punktów, a Jokić popełnił czwarte przewinienie. Jak do tego doszło? Najpierw, w momencie, w którym Kevin Durant trafiał za trzy, Jokić sfaulował Anthony’ego Davisa. Amerykanie po tym przewinieniu mieli piłkę z boku i po wznowieniu kolejną trójkę trafił Devin Booker. USA zbliżyły się na 73:78, Jokić musiał grać ostrożniej i jasne było, że mecz w pewnym sensie zaczyna się od nowa.
Amerykanie ten nowy początek wykorzystali – w gazie był Durant, Joel Embiid świetnie wykorzystywał fakt, że Jokić musi uważać na piąte przewinienie, przewaga Serbów topniała w oczach. W 27. minucie LeBron James doprowadził do remisu 84:84.
Kilka akcji później znakomity tego dnia Stephen Curry trafił swój dziewiąty rzut za trzy i USA wyszły na prowadzenie 87:86. Po chwili rozpędzony James zdobył kolejne dwa punkty, a kilkanaście sekund później Curry trafił z kontry. Co to był za zryw, co to był za pokaz basketu! Zmęczona Serbia chwiała się w narożniku, Amerykanie wyprowadzali cios za ciosem.
Ostatecznie wygrali 95:91, a ich gwiazdy przeszły do historii. Curry zdobył rewelacyjne 36 punktów (9/14 za trzy!), a James zaliczył czwarte triple-double w historii igrzysk - do 16 punktów dodał 12 zbiórek i 10 asyst. Dla Serbów 20 punktów zdobył Bogdan Bogdanović, a Jokić dodał 17, a także pięć zbiórek i 11 asyst. Pokonani spisali się w tym spotkaniu świetnie, ale dalej grają faworyci - napakowany gwiazdami zespół USA, o którym Svetislav Pesić, trener Serbów, kilkakrotnie mówił, że jest najlepszą koszykarską drużyną w historii, lepszą niż legendarny Dream Team z 1992 roku z igrzysk w Barcelonie.
W pierwszej połowie Serbowie grali momentami znakomicie. Z pomysłem, wyrachowaniem i wysoką skutecznością. W ataku byli cierpliwi i wykorzystywali Jokicia do rozgrywania piłki, starali się też spowalniać grę, by wybijać z rytmu Amerykanów. W obronie natomiast byli bardzo uważni, a przede wszystkim świetnie wracali pod swój kosz, nie dając kochającym biegać rywalom szans na kontry. A kiedy już gracze z USA próbowali się rozpędzać, to Serbowie taktycznie ich faulowali. Zrobili wszystko, by grać na swoich warunkach.
I dzięki temu ich przewaga rosła od początku – akcja po akcji, trójka po trójce, obrona po obronie, do aż 42:25 w 14. minucie. Niesamowicie skuteczni byli rozgrywający – Aleksa Avramović do przerwy zdobył 15 punktów (4/6 za trzy), Bogdanović dodał 12 (2/4 z dystansu). Świetnie spisywał się też Jokić, który do przerwy miał dziewięć punktów oraz aż siedem asyst. Do przerwy było 54:43 – wrażenie robiły i różnica na korzyść Serbów, i liczba punktów, które rzucili Amerykanom, i 54 proc. skuteczności w rzutach z gry, i ledwie trzy straty, które popełnili przez 20 minut.
Amerykanie musieli być trochę w szoku, bo przez te 20 minut nie mogli grać swojego basketu. Szybkiego, dynamicznego, czerpiącego przewagę z dużej liczby zbiórek. Owszem, znakomicie spisywał się Curry, który w pierwszej kwarcie zdobył aż 17 z 23 punktów reprezentacji USA, przebłyski mieli James i Embiid, ale po 20 minutach jasne było, że jeśli Amerykanie chcą awansować do finału, muszą swoją grę diametralnie zmienić.
Tylko że długo się to nie udawało. Niby Amerykanie po przerwie zagrali twardziej, uważniej, ale Serbowie wciąż znajdowali pozycje za linią trójek i trafiali jak szaleni – w 27. minucie, po drugim z rzędu rzucie z dystansu Ognjena Dobricia, wciąż było 65:53. I można się było tylko zastanawiać, gdzie byłby zespół USA bez Curry’ego, który w tamtym momencie miał 27 punktów przy rewelacyjnej skuteczności 8/12 za trzy.
W ostatniej minucie trzeciej kwarty Marko Gudurić trafił za trzy z faulem, dodał do tego punkt z linii i Serbowie powiększyli przewagę do 76:61 i dopiero wtedy swoje pierwsze punkty w meczu zdobył Kevin Durant. Amerykanie przegrywali różnicą 13 punktów, mieli 10 minut na odrobienie strat.
No i ostatecznie odrobili, czwartą kwartę wygrali aż 32:15. W niedzielnym finale Amerykanie spotkają się z Francją – to będzie powtórka finału z poprzednich igrzysk w Tokio, gdy triumfowali ci pierwsi. W meczu o trzecie miejsce Serbowie zmierzą się z Niemcami – to będzie z kolei powtórka finału zeszłorocznych mistrzostw świata, które wygrali Niemcy.