Trener Polek nie wytrzymał po porażce. Padły mocne słowa

- Dotknąłem granic swojej wytrzymałości - te słowa padły z ust trenera polskich kajakarek Tomasza Kryka, wspominającego przygotowania do igrzysk w Paryżu. Tuż po tym, jak czwórka - widziana przez wielu oczami wyobraźni na podium tej imprezy - zajęła czwarte miejsce. Zasłużony szkoleniowiec nie krył w tej rozmowie rozgoryczenia odnośnie pewnych spraw.

Trener Tomasz Kryk cieszy się dużym szacunkiem i uznaniem w środowisku kajakowym, a wśród dziennikarzy ma opinię rozmówcy otwartego i dostępnego. Po starcie kobiecej czwórki, która uplasowała się tuż za podium, potrzebował jednak chwili dla siebie. Potem porozmawiał nieco ze mną i kolegą pracującym dla Interii, a w jego słowach było dużo goryczy. Zasygnalizował przy tym pewne problemy, choć nie wszystkie wątki chciał rozwijać. - Nie opłaca się - stwierdził smutno.

Zobacz wideo Dorota Borowska przerywa milczenie po odwieszeniu przez Trybunał Arbitrażowy. "Wiedziałam, że jestem niewinna"

Agnieszka Niedziałek*: Przyzwyczaił pan ze swoimi zawodniczkami do medali, ale tym razem w przypadku czwórki nastąpił powrót do pechowego, czwartego miejsca...

Tomasz Kryk: Po raz trzeci w karierze jestem w takiej sytuacji. Przerabiałem to już podczas igrzysk w Londynie, w Tokio i teraz. Czwarte miejsce budzi rozczarowanie opinii publicznej, ale to są igrzyska olimpijskie! Wiele z siebie daliśmy, by to czwarte miejsce wywalczyć. Tylko albo aż czwarte. Po Tokio wydawało się, że będziemy trochę wyżej, że będzie pozycja medalowa. Skończyło się za podium. Ale jestem zadowolony z dziewczyn i czekam na piątkowe starty dwójek.

Myśli pan, że rozczarowanie po wyniku czwórki może mieć wpływ na występ Karoliny Nai i Anny Puławskiej w dwójce?

Karolina drugi raz jest w takiej sytuacji. W Londynie, na początku naszej wspólnej drogi, też zaczęła od czwartego miejsca czwórki, a potem był brąz w dwójce. Po każdej porażce można się podnieść. Myślę, że wynik czwórki nie będzie miał wpływu na jej kolejny start. Ona i Ania są doświadczone, poradzą sobie.

Uważa pan, że w przypadku czwórki teraz przesądził początek dystansu?

Nie wiem. Jeszcze nie rozmawiałam z Karoliną [rozmowa odbyła się ok. godzinę po starcie czwórki - red.]. Dałem dziewczynom trochę przestrzeni. Nie chciałem naciskać czy od razu mówić, jakie ja miałem wrażenia. I tak kamera skacze i trudno się skupić, bo nie widzi się cały czas swojej osady. Pewnie jest to trochę poniżej możliwości...No co.

Które z tych czwartych miejsc na igrzyskach najbardziej pana bolało? Teraz były największe nadzieje z racji wszystkich medali wywalczonych w ostatnich latach?

Wszystkie one są podobne. Tak, jak bym nie wskazał jednego medalu jako najcenniejszego, bo za każdym są inne historie, inne zawodniczki. Tak samo jest z czwartymi miejscami. Presja i oczekiwania opinii publicznej były duże. Zawsze tak jest. Na co dzień nie pisze się o kajakarstwie, nie robi się wywiadów i nie przyjeżdża na zgrupowania. Dopiero w ostatnim okresie się to wzmaga. Dziewczyny sobie doskonale poradziły z tym. Nie było widać, by były mocno spięte, by coś im przeszkadzało przed finałem. Taki jest sport - brutalny.

Ta presja i oczekiwania były teraz większe niż przed poprzednimi igrzyskami?

Tokio było specyficzne. My, jako jedni z nielicznych, jeździliśmy sporo na zgrupowania. Można było trenować w kraju, szliśmy swoją ścieżką obok tego wszystkiego. A w innych krajach to przesunięcie igrzysk o rok mocno zaburzyło choćby kwestię składu osad. Nie można więc aż tak porównywać tej sytuacji.

Przy okazji tych igrzysk sytuacja już wróciła do normy i widać realny układ sił?

Zaczyna teraz wracać. Dla mnie to był na pewno najtrudniejszy okres z wszystkich czterech olimpijskich przygotowań. Ostatnie miesiące, nawet nie wiem czemu, bardzo mocno to odczułem. Dotknąłem granic swojej wytrzymałości. Trzeba się zastanowić, co się wydarzy. Aczkolwiek są jeszcze piątek i sobota. Nie może być teraz jeszcze żadnych deklaracji.

Czego dotyczyło to dotknięcie granic wytrzymałości?

Nie powiem. Nie zawsze warto mówić. Nie opłaca się. Zostawmy to. Wiem, to potrzebne do kliknięć, fajnie się czyta takie tytuły...

Ale nie zawsze chodzi o kliki. Byłaby okazja pokazać realia.

To po zawodach. Teraz mówienie o tym nic nie zmieni. Czwarte miejsce nadal jest czwartym miejsce. Taki sport, takie realia.

Mówił pan, że dał zawodniczkom tuż po starcie trochę przestrzeni. Pan również jej potrzebował?

Wszyscy jej potrzebują. Skupiamy się zwykle na zawodnikach, rzadko wspomina się o trenerach. Mam za sobą 16 lat pracy z kobietami i moja odporność emocjonalna sięgnęła granic możliwości. Coraz częściej zaczynam się zastanawiać. Mam jeszcze - oby - parę lat życia przed sobą. Jest jeszcze rodzina - żona, syn po studiach. Zaczynają się pojawiać różne myśli, różne warianty.

Nawiązując do kwestii odporności emocjonalnej - to kwestia upływu czas czy coraz większych lub nowych problemów?

Faktem jest, że się starzeję i upływ czasu też może robić swoje. Zapytał mnie kiedyś jeden minister, co jest najtrudniejsze i czego potrzebujemy. Uważam, że zawsze najtrudniej utrzymać motywację do pracy, determinację, pewną kulturę pracy, organizację i takie poukładanie wszystkiego. To - według mnie - jest główny problem w polskim sporcie, a nie pieniądze.

Pamiętam, że wspominał pan nam o tym podczas igrzysk w Tokio. Od tego czasu nic się nie zmieniło?

Szczerze wszystko opowiedziałem w 2016 roku na konferencji w Spale. To było po zdobyciu dwóch medali olimpijskich w Rio de Janeiro. I nie warto [tego powtarzać - red.]. Bo to będzie znowu dyskusja najbliższego miesiąca, może dwóch, a potem wszystko będzie się toczyło starym torem.

Czy ten czwartkowy występ czwórki jest pewnego rodzaju zakończeniem bardzo ważnego dla pana przez ostatnie lata projektu?

Były założenia, by tę osadę budować. Nie wiem, co dalej będzie z Karoliną. Rozmawiałyśmy o pewnych planach, z Dominiką Putto też. Padło hasło igrzysk w Los Angeles. Pytanie też, co na to nowy zarząd, który zostanie niedługo wybrany. Dziś za wcześnie na wiele rzeczy, absolutnie.

W temacie Nai - w wywiadzie dla TVP po starcie czwórki podziękowała koleżankom z osady za cały okres przygotowań. To brzmiało trochę jak pożegnanie.

Nie, to było podsumowanie. Ona ma cztery medale olimpijskie, Ania - dwa. Zawsze się chce, by pozostałe koleżanki też miały taki krążek.

*W rozmowie brał też udział Tomasz Kalemba z Interii.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.