W połowie lipca Dorota Borowska została oskarżona o doping. Międzynarodowa Agencja Testowa (ITA) stwierdziła wykrycie w czerwcu jej organizmie zakazanej substancji - klostebolu. - Moje życie odwróciło się do góry nogami. Nie jest łatwo ani przyjemnie. Kiedy się dowiedziałam o sytuacji, byłam z trenerem i Sylwią Szczerbińską, moją partnerką z "dwójki". Byłam w totalnym szoku, w ogóle nie wiedziałam, o co chodzi, co to za substancja, nic! - mówiła Polka.
Jej start na igrzyskach olimpijskich w Paryżu stanął pod dużym znakiem zapytania. Ostatecznie Polka pojechała na IO i jest naszą nadzieją na zdobycie medalu. Dowiedziała się o tym jednak dopiero w niedzielę, a do Paryża dotarła w poniedziałek, czyli dzień przed pierwszym startem.
Jak to w ogóle możliwe, że Polka została oskarżona o stosowanie dopingu? Borowska od początku twierdziła, że zakazana substancja znalazła się w jej organizmie poprzez zalecony lek dla psa, któremu leczyła łapy poranione podczas wędrówki po górach.
W rozmowie z portalem sports.ru głos w sprawie Borowskiej zabrała Rosjanka - Olesia Romasenko - która do Paryża także przyjechała kilka dni przed startem, po tym jak sama napisała list do Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego i ostatecznie została dopuszczona do startu na igrzyskach olimpijskich.
- Mam negatywny stosunek do dopingu. Ale widziałam się z Dorotą w wiosce olimpijskiej i chwilę pogadałyśmy. Jestem w stanie przyjąć, że naprawdę leczyła psa. Wiem nawet, że zabierała go ze sobą na obozy - powiedziała Romasenko.
- Sama mam psa i wiem, że problem z łapami jest bardzo poważny. Cóż, może Borowska nie do końca przestrzegała zasad higieny, może nie myła rąk. Cieszę się jednak, że wszystko skończyło się dla niej dobrze - dodała Rosjanka.
- Wiem, że zwykle w takich sytuacjach rywalki wypowiadają się o sobie negatywnie. Ale ja taka nie jestem. Ze wszystkimi dziewczynami mamy dobre relacje i normalnie rozmawiamy - podsumowała Romasenko.