Kurek z Fornalem, Fornal z Leonem, Leon z Zatorskim, a Zatorski z nimi wszystkimi – polscy siatkarze padali sobie w ramiona, rzucali się z radości na parkiet, uronili po kilka łez wzruszenia i pokrzyczeli z radości. Takimi pięknymi i niezapomnianymi scenami skończył się półfinał igrzysk olimpijskich Paryż 2024, w którym pokonali USA 3:2 (25:23, 25:27, 14:25, 25:23, 15:13).
Zupełnie inne zachowanie niż u naszych siatkarzy zauważyłem u polskich kibiców. Dlaczego?
Michał ma na głowie biało-czerwonego irokeza. Przyjechał do Paryża z Warszawy i był tu na wszystkich meczach polskich siatkarzy w turnieju olimpijskim! Jakim cudem zdobył bilety, skoro trudno było kupić je na choć jeden mecz? – Walczyłem z systemem – mówi.
Po horrorze z USA z hali Paris Arena Sud wyszło kilkaset osób w biało-czerwonych barwach, z szalikami, flagami i innymi akcesoriami kibica. Dwie-trzy grupki zaintonowały "Polska, biało-czerwoni", ale pieśń niosła się najwyżej kilka sekund i gasła. Nasi kibice wyglądali na wyczerpanych.
To nie robi wrażenia, prawda?
Po wygranym ćwierćfinale igrzysk ze Słowenią polscy kibice świętowali dużo bardziej. Robili to jeszcze zanim wyszli z hali. Wtedy zebrali się w sporej grupie i trochę pośpiewali.
Liczyłem, że teraz to dopiero się rozkręcą. A tu nic z tego. Dlaczego?
- Proszę się nie dziwić, nie mamy już siły śpiewać po tym horrorze, który nam zgotowali siatkarze – śmieje się Sebastian z Częstochowy. Na meczu był razem z paczką przyjaciół z Paryża, też Polaków.
Ta czwórka bilety kupiła po 200 euro za sztukę. Teraz twierdzi, że to dzięki niej i dzięki innym polskim fanom siatkarze przełamali klątwę ćwierćfinału. – Bo na ćwierćfinale też byliśmy! – mówi. A po chwili już całkiem serio wyznaje, że trochę obawiał się przyjeżdżać na igrzyska, bo za dwa miesiące jego żona rodzi i czuł, że chyba powinien zostać z nią w domu. – Ale powiedziała, że mam jechać i najpierw pomóc tutaj, a w październiku jej. No to jestem! – słyszę Sebastiana.
Kibic z Częstochowy na zmęczonego w sumie nie wygląda. Za to Michał, który przyjechał do Paryża z Warszawy, wydaje się być kompletnie wyzuty z energii.
– Bo ja nie śpię, tylko klikam w nocy, żeby móc kupić bilety na siatkówkę – mówi Michał. – To wygląda tak, że w nocy do systemu wpadają zwroty. Taki zwrócony przez kogoś bilet pojawia się na kilka sekund. Wiele razy myślałem, że już go mam, a jednak ktoś mnie wyprzedzał. Ale nie poddawałem się, no i półfinał Polska – USA to był mój już szósty czy nawet siódmy siatkarski mecz na tych igrzyskach, który zobaczyłem z trybun! A na Polsce byłem na wszystkich meczach – mówi dumny z siebie kibic. I dodaje, że w dniu półfinału siatkarzy był też na wspinaczce, gdzie złoto zdobyła Aleksandra Mirosław, a brąz – Aleksandra Kałucka. – Jestem wypompowany, ale przeszczęśliwy – zapewnia. Wygląda na to, że mamy polskiego rekordzistę olimpijskiego wśród kibiców!
Na tylko tym jednym meczu w środę i w ogóle na tych igrzyskach była para z Warszawy. Imion w pomeczowym zamieszaniu nie zapamiętałem, przepraszam! W każdym razie to ludzie bardzo mili i bardzo mocno wierzący w klasę polskich siatkarzy. – Proszę sobie wyobrazić, że za ten półfinał zapłaciliśmy po 80 euro za osobę. A wiemy, że większość ludzi obecnych na tym meczu płaciła po 200-300 euro i nawet więcej – mówi ona. – My te bilety kupiliśmy w ciemno. Dawno temu uznaliśmy, że Polska przełamie klątwę ćwierćfinału i zagra w którymś półfinale. Udało nam się dostać bilety na pierwszy, teraz dopisało nam szczęście i Polska zagrała właśnie w tym półfinale. I jest super! – uzupełnia on.
No pewnie, że jest super! Lepiej nie było od 1976 roku, gdy inne pokolenia polskich kibiców cieszyły się z olimpijskiego złota zdobytego przez siatkarzy Wagnera w dalekim Montrealu. Teraz kolejne pokolenie przeżywa swoje piękne chwile do wspominania na całe życie. Byli, zobaczyli i zwyciężyli! Jak nasi siatkarze.