Nieco ponad cztery lata temu, w lutym 2020 roku, rekord świata w skoku o tyczce wynosił 6,16 m i należał do Francuza Renauda Lavilleniego. Wtedy, w Toruniu, dokładnie 7 lutego, Armand Duplantis poprawił ten wynik o centymetr. 11 dni później w Glasgow skoczył o kolejny centymetr wyżej. W kolejnych latach Szwed nie zwalniał tempa, bijąc swoje rekordy i zdobywając kolejne medale. Do Paryża pojechał jako murowany kandydat do złota. I nie zawiódł!
Przed poniedziałkowymi zawodami rekord świata wynosił 6,24 m i został ustawiony w kwietniu tego roku przez Duplantisa w Xiamen. Szwed na igrzyskach w Paryżu zawiesił sobie poprzeczkę na wysokości 6,25 m i po dwóch nieudanych próbach, w trzeciej wreszcie ją przeskoczył, po raz szósty bijąc rekord świata.
- To jest człowiek, który jest filarem historii lekkiej atletyki, a nie ma jeszcze 25 lat. Takie postacie są potrzebne w świecie sportu, w świecie lekkiej atletyki. Ci rywale, którzy go wspierali. Trybuny, które zostały dla niego i nie było to jedynie z grzeczności. Mam wrażenie, że ta otoczka poniosła też całego Duplantisa - mówił Robert Korzeniowski w studiu Eurosportu.
Jak się okazuje, Duplantis nie otrzyma dodatkowego wynagrodzenia z tytułu pobicia rekordu świata. Powód? Międzynarodowy Komitet Olimpijski nie przyznaje pieniędzy za rekordy świata na igrzyskach olimpijskich, a sponsorzy tylko raz w roku wypłacają mu dodatkową nagrodę za pobicie rekordu - informują dziennikarze portalu Aftonbladet.se.
Szwed dostanie jednak 50 tysięcy dolarów od World Athletics oraz gratyfikację za złoty medal od jego głównego sponsora, firmy Puma, za złoty medal. Z pewnością ta premia wynagrodzi trud włożony w przygotowania do igrzysk, choć z drugiej strony nie wydaje się adekwatna do spektakularnych osiągnięć i popisów Duplantisa.