Kajakarka Dorota Borowska po starcie w konkurencji C1-200 m podczas igrzysk w Tokio rozmawiała z dziennikarzami zalana łzami. Do upragnionego podium brakło jej wtedy zaledwie 0,082 s. Teraz niemal do samego końca nie była pewna udziału w olimpijskiej rywalizacji. Jej start w Paryżu stanął pod znakiem zapytania z powodu pozytywnego wyniku testu na doping i... maści dla psa. Polka walczyła o udowodnienie niewinności do końca. Choć - jak przyznaje - gdyby nie jedna osoba, to prawdopodobnie nie starczyłoby jej sił i determinacji.
Borowska uśmiechnięta przyszła do strefy wywiadów po pierwszym dniu startów w paryskich igrzyskach. Razem z Sylwią Szczerbińską popłynęły w eliminacjach i ćwierćfinale. W normalnych okolicznościach byłaby to formalność, ale droga do tego występu pierwszej z kajakarek zdecydowanie do standardowych nie należy. W połowie lipca pojawiła się informacja o jej tymczasowym zawieszeniu z powodu pozytywnego wyniku testu dopingowego. Potem były wyczerpujące mentalnie niemal trzy tygodnie walki o udowodnienie niewinności. Walka ta zakończyła się dopiero dwa dni temu przed pierwszym dniem jej startów.
- Jestem przeszczęśliwa, że mogę tu być. Że udało się zdążyć udowodnić prawdę i że Sylwia nie zostawiła mnie na lodzie. Że nie wybrała jakiejś innej partnerki do dwójki. Do ostatniej chwili czekała na decyzję. Wiem, że dla niej było to tak samo trudne jak dla mnie - podkreśla w rozmowie z grupą polskich dziennikarzy kanadyjkarka, zerkając z życzliwością na Szczerbińską.
Gdy jedna z przedstawicielek mediów zagaduje drugą zawodniczkę o odczucia dotyczące całej tej trudnej sytuacji, to ta przyznaje, że sytuacja była bardzo trudna.
- Nawet nie chciałabym do tego wracać. To, co przeżyła Dorota, to był w pewnym momencie jakiś koszmar. Najważniejsze było dla mnie, by nie została sama. A dostała mnóstwo wsparcia - od trenera i wielu innych osób - wskazuje 27-letnia kajakarka.
W tym momencie znów odzywa się Borowska, która stawia sprawę jasno - gdyby nie start ze Szczerbińską w konkurencji C2-500 m, to by jej w paryskiej imprezie być może w ogóle nie było.
- Prawdopodobnie nie starczyłoby mi sił i determinacji, by do ostatniej chwili walczyć. A dzięki temu, że wiedziałam, iż walczę nie tylko o siebie, ale i o wyścig z inną osobą, to tych sił starczyło - podkreśla.
28-latka, która ma w dorobku cztery medale mistrzostw świata, nie kryje, że od dłuższego czasu pracuje na stałe z psychologiem. Bardzo pomogło jej to w najtrudniejszym momencie w karierze, który przeżyła w ostatnich tygodniach.
- Troszeczkę łatwiej było mi zostawić problemy na pomoście i skupić się choć częściowo na treningach. Mam nadzieję, że mi się to udało. Zobaczymy w dalszej części zawodów, czy ta dyspozycja wróciła. Czułam się bardzo dobrze na wodzie teraz. Trochę gorzej rano, bo jednak to zmęczenie jest, ale nie tak duże - ocenia wtorkowy występ.
Gdy Szczerbińska przyznaje, że dla niej ten pierwszy wspólny start po całym zamieszeniu był bardziej stresujący niż zwykle, to Borowska zerka na nią z uśmiechem i rzuca: - Stresowałaś się? Niemożliwe. A koleżanka z łódki tłumaczy w dobrym już nastroju: - Nie chciałam ci tego mówić. Serducho biło mi trochę mocniej niż zawsze.
Badanie, od którego zaczęła się cała sprawa, przeprowadzono u Borowskiej pod koniec czerwca, ale informacja o wyniku pojawiła się dopiero w połowie lipca. Wynik ten wykazał u utytułowanej zawodniczki obecność klostebolu. W kolejnych tygodniach kanadyjkarka i wspierające ją osoby gromadziły dokumentację, by wykazać, że zakazana substancja znalazła się w jej organizmie w sposób nieplanowany i niezawiniony. I w sposób zaskakujący - za sprawą wcierania maści leczniczej w zranione łapy psa.
- Wiedziałam, że uda się udowodnić prawdę, bo ona musi zwyciężyć. Nie wiedziałam tylko, czy uda nam się to zrobić przed naszymi olimpijskimi startami. Jestem przeszczęśliwa. I powtarzam - sama tego nie zrobiłam - podkreśla zawodniczka, wyliczając zaraz potem grono osób, które jej wtedy pomagało w walce o potwierdzenie niewinności.
Nie kryje jednak, że o ile część osób łatwo jej przyczepiła łatkę dopingowiczki, to odczepianie jej może być bardziej długotrwałym procesem.
- Trochę się obawiam, że zawsze będę łączona z tą sytuacją dopingową. Prawda zwyciężyła, ale czy ludzie ją przyjmą? Nie jest moją rolą, by się przejmować, co taki Janusz, który siedzi z piwem na kanapie, myśli o mnie. To nie jest czas, by mu udowadniać [moją niewinność - red.] - zaznacza Borowska.
A następnie opowiada, że poza wsparciem, które otrzymała, pojawił się też hejt. - Od razu blokowałam, usuwałam wiadomości i starałam się ich nie czytać, ale to było bardzo trudne. Tyle że wiedziałam, iż jestem niewinna i dzięki temu się trzymałam. Zawsze są ludzie, którzy jak tylko mogą, to wbiją szpilkę. Mimo że się nie znają zupełnie na tym, ale przeczytają w mediach coś - co często jest nieprawdą, bo było dużo rzeczy błędnie podawanych - i już myślą, że mają prawo wydawać jakąś opinię - opowiada 28-latka, której pod koniec drży już nieco głos.
Opanowuje nieco zdenerwowanie i kontynuuje pełen emocji monolog. Podkreśla, że nikt nie jest nieomylny i każdy popełnia błędy.
- Czy komuś nie zdarzyło się czegoś nie zrobić czy nie dopełnić choć raz w życiu? U mnie to była taka sytuacja. Choć udowodniłam, że to nie było w ogóle moje zaniedbanie. Po prostu system szkolenia antydopingowego nie miał tego w swoim programie. Nie miałam prawa o tym wiedzieć. Nie jestem wykształcona w tym kierunku. Jestem tylko człowiekiem i pokornie przyjmuję, że nie na wszystkim muszę się znać. Nie będę niczego udowadniała wszystkim hejterom na siłę. Chcą wierzyć w coś - niech wierzą. Mnie to nie boli. Mnie boli tylko to, że ludzie uważają, iż wiedzą wszystko, a tak nie jest. Jestem szczęśliwa, że mam wsparcie osób dla mnie ważnych i dziękuję im za to. A tym innym...nie dokończę, bo nie wypada - rzuca z lekkim uśmiechem Borowska.
Gdy pytam, czy dostała słowa wsparcia ze świata sportu, ale spoza środowiska kajakarskiego, to przywołuje Alicję Tchórz. Pływaczka sama toczy teraz walkę o udowodnienie niewinności po pozytywnym wyniku testu dopingowego.
- U niej też jest to losowa sytuacja - zakazana substancja była w olejku do kąpieli. Niech się teraz odezwą ci, którzy sprawdzają każdy taki olejek. Takich rzeczy ciężko wymagać. Tym bardziej że tej substancji nie było podanej w składzie - zwraca uwagę kajakarka.
Dodaje, że reguły dotyczące systemu dopingowego są bardzo sztywno ustalone i sportowcy nie mają z tym łatwo. Ci, którzy są uwzględnieni w systemie ADAMS, muszą bardzo dokładnie określać stale swoją lokalizację na wypadek kontroli.
-To naprawdę bardzo wymagające. Prawdopodobnie jesteśmy najbardziej kontrolowaną grupą społeczną na świecie - ocenia.
Borowska wraca też jeszcze na chwilę do tematu reakcji innych sportowców na jej sytuację sprzed kilku tygodni. Z jednej strony otrzymała wsparcie, ale też od nich doświadczyła przeciwieństwa.
- Widziałam, że niektórzy od razu mnie odobserwowali w mediach społecznościowych. Chcieli się odciąć. Mam nadzieję, że oni nigdy nie będą się borykać z taką sytuacją. A jeśli będą, to nie zostaną z tym sami i będą mieli takie wsparcie, jak ja miałam - zapewnia.
Czy tak trudne doświadczenie wyzwoliło w niej teraz sportową złość? Borowska zapewnia, że czuje przede wszystkim spokój.
- Może moje pociągnięcie będzie mocniejsze, ale po tym wszystkim, co przeszłam, to jestem po prostu szczęśliwa, że tu jestem i mogę się zaprezentować - zaznacza.
Przyznaje też, że dzięki temu, przez co przeszła, zyskała nową perspektywę wobec drobniejszych niedogodności. - Narzekanie przez innych na takie rzeczy jak kartonowe łóżka czy klimatyzatory...Takie rzeczy mnie wkurzają. Jakbym słuchała dzieci - kwituje z uśmiechem Borowska.