Gdy wszystkie inne konkurencje poniedziałkowego wieczoru na Stade de France dobiegły końca, już tylko jeden człowiek miał jeszcze swą misję do spełnienia. Armand Duplantis zapewnił sobie złoto olimpijskie (drugie w karierze po Tokio) znacznie wcześniej. Wysokość 6,10 m pokonał bez najmniejszego trudu. Ale on chciał więcej, chciał rekordu świata na igrzyskach, podobnie jak większość kibiców, którzy dla niego właśnie zostali do samego końca.
Życzenie Szweda oraz fanów się spełniło. Po dwóch nieudanych próbach, w trzeciej "Mondo" wreszcie przeskoczył poprzeczkę zawieszoną na wysokości 6,25 m, przebijając się przez kolejną granicę tyczkarskiej wyobraźni. To już jego szósty rekord świata w karierze. Legendarnego Ukraińca Serhija Bubki pod kątem tego, ile razy go ustanowi, raczej nie przebije (14 razy), choć zakładanie, że coś w jego przypadku jest niemożliwe, nie brzmi jak coś rozsądnego. Jednak Szwed ponownie zrobił pewną rzecz, która nawet Bubce się nie udała.
Duplantis ustanowił nowy rekord świata podczas konkursu na igrzyskach olimpijskich. Dokonał tej sztuki jako dopiero trzeci tyczkarz w historii tego sportu. Pierwszym, któremu się to udało, był Amerykanin Frank Foss, który w 1920 roku w Antwerpii przeskoczył 4,09 m. Drugim zaś nie kto inny jak Władysław Kozakiewicz. Polak dokonał tego, rzecz jasna na igrzyskach w Moskwie w 1980 roku, skacząc 5,78 m. To właśnie wtedy narodził się jego słynny "gest Kozakiewicza".
Armand Duplantis jest zatem wśród najlepszych już chyba pod każdym możliwym kątem. Na jakiej wysokości się zatrzyma? Kiedy grawitacja powie "dość"? Tego nie wiadomo. Ale biorąc pod uwagę, że Szwed ma tylko 24 lata, a zatem jeszcze mnóstwo czasu. Czy dobije np. do 6,30 m? Brzmi surrealistycznie. Jednak 6,25 m też tak brzmiało. Do wczoraj.