Po ostatniej piłce wygranego 3:1 ćwierćfinału olimpijskiego ze Słowenią Bartosz Kurek padł na boisko i zapewne z jego oczu poleciały łzy szczęścia. A nieco później podszedł do niego trener Nikola Grbić i go wyściskał. I nic dziwnego, bo to był moment podwójnie wyjątkowy dla kapitana Biało-Czerwonych.
Kurek wreszcie się odkręcił - to zdanie pojawi się zapewne w wielu relacjach i komentarzach. Prawie 36-letni siatkarz już kilka razy to przerabiał. Teraz żartobliwie można napisać, że najpierw musiał dostać w głowę, by się przełamać. Choć zagranie Klemena Cebluja z drugiego seta, który otarł piłkę o czubek głowy blokującego kapitana Biało-Czerwonych, oczywiście kluczowe tu w żaden sposób nie było. Bardziej wymowne jest to, że wraz z przerwaniem słynnej klątwy ćwierćfinału olimpijskiego Polaków przyszło też przełamanie ich dowódcy.
Kurek od początku poniedziałkowego meczu dwoił się i troił. Przy każdego akcji podskakiwał, rzucał się do piłek w obronie. Każdym gestem pokazywał - jestem i próbuję. Tylko efekty były początkowo niewielkie, bo każdy jego atak w pierwszej połowie seta otwarcia był podbijany, a on sam tylko się denerwował, gdy nie był w stanie dobrze zagrać w asekuracji.
- Myślę, że to było bardzo odświeżające dla nas - usłyszeć, że nie jesteśmy faworytem i że wiele osób w nas wątpi. To fajna odmiana po tylu latach słodkości - mówił Kurek Sport.pl w wywiadzie udzielonym tuż przed igrzyskami.
Wtedy obawy odnosiły się do całej drużyny, bo gra wicemistrzów świata i mistrzów Europy delikatnie mówiąc nie porywała. Można było wręcz mieć wrażenie, że każdy punkt był efektem wielkich męczarni. Skrzydła to był temat rzeka - jedynym jasnym punktem tuż przed igrzyskami był Tomasz Fornal. Wilfredo Leon był oszczędzany z powodu drobnego urazu, a Kamil Semeniuk i Aleksander Śliwka byli dalecy od swojej topowej formy. Tym bardziej więc raziła dziura na pozycji atakującego.
A tej dziury trudno było nie zauważyć zwłaszcza w trzech meczach grupowych igrzysk. Patrzenie na skuteczność w ataku Kurka po prostu nie było przyjemne - 25 procent w meczu z Egiptem, 29 proc. z Brazylią i 35 z Włochami. Grbić jednak nie miał dużego pola manewru, bo rezerwowy Łukasz Kaczmarek - który rok temu rewelacyjnie zastąpił kontuzjowanego Kurka w mistrzostwach Europy i kwalifikacjach olimpijskich - przy żadnym wejściu nie robił różnicy na plus.
Coraz więcej osób przebąkiwało więc, że trener Polaków powinien skorzystać z rezerwowego Bartłomieja Bołądzia, ale szkoleniowiec tkwił przy kapitanie swojej drużyny. A pytany o to, podkreślał, że głównym problemem Kurka jest paraliż analityczny sprawiający, że szkodzi nie tylko sobie, ale i nie pomaga drużynie.
- Perfekcjonizm jest dobry, dopóki pcha cię do bycia coraz lepszym. Problem zaczyna być wtedy, gdy ciągle jesteś z siebie niezadowolony, a to cię zatrzymuje. Mi dojście do takich przemyśleń zajęło większość kariery. To właśnie tłumaczyłem Bartkowi - wyjaśniał Serb.
Wierzył cały czas, że u Kurka nastąpi przełom. Tak samo robił jego poprzednik Vital Heynen. Nie sposób zapomnieć pierwszego roku pracy ekscentrycznego Belga z Biało-Czerwonymi, gdy atakujący też długo szukał formy. Notował kolejne słabe mecze, a Heynen uparcie w niego wierzył na przekór coraz mocniejszym głosom zwątpienia z zewnątrz. Niejako symbolem stał się mecz towarzyski z Belgią tuż przed mistrzostwami świata, gdy w pewnym momencie miał skończoną jedną piłkę na 11. Wszyscy myśleli o tym, że Kurka trzeba ściągnąć, nawet on sam. Heynen jako jedyny cierpliwie czekał i się doczekał. Atakujący w kluczowych meczach mundialu był liderem przez duże "L", a na koniec zgarnął statuetkę MVP turnieju.
Teraz ćwierćfinał ze Słowenią zaczął słabo, ale od drugiego seta był już tym, kogo jego koledzy potrzebowali. Skuteczność w ataku i dobre zagrywki zrobiły swoje. Idealnie jeszcze nie było, ale miejmy nadzieję, ze to Kurek trzyma na mecze fazy medalowej.
Losy Kurka w reprezentacji Polski to naprawdę historia na film. Gwiazda przyszłości, która zdobyła z drużyną mistrzostwo Europy w 2009 roku. Potem dramat po tym, jak trener Stephane Antiga odsunął go od składu tuż przed mistrzostwami świata w 2014 roku, które zakończyły się wyczekiwanym od lat złotem. Siatkarz długo przeżywał tę decyzję, ale wrócił do kadry i od tego momentu jest jej niezbędnym elementem. Igrzyska w Londynie, igrzyska w Rio de Janeiro i igrzyska w Tokio - w każdej tej imprezie był pewniakiem. W każdej dawał z siebie wszystko, ale nie pomogło to uniknąć tradycyjnej porażki w ćwierćfinale. Od igrzysk w Japonii kadrę nazywa się potocznie "Gangiem Łysego", właśnie od fryzury Kurka. Szef gangu pokazał w poniedziałek, że wrócił w najważniejszym momencie.