Patrząc na same trybuny podczas meczu Polska - Brazylia trudno było uwierzyć, że odbywa się on w Paryżu, a nie np. we wspomnianym wyżej Rio de Janeiro. Bo na którykolwiek sektor by nie spojrzeć, to zdecydowanie przeważały żółto-zielone koszulki i flagi. A tymi ostatnimi machano w powietrzu po każdym zdobytym przez ekipę trenera Ze Roberto punkcie. I dochodziło do tego bardzo często, bo przez większość czasu na parkiecie dominowały właśnie wiceliderki światowego rankingu, a nie będące tuż za nimi w tej klasyfikacji Biało-Czerwone. Nic dziwnego więc, że w pewnym momencie popularną polską piosenkę "Supermoce" DJ w hali Expo zastąpił brazylijskimi hitami.
W niedzielę polscy dziennikarze pracujący przy igrzyskach mieli w czym wybierać. Rano przyciągała lekkoatletyka, po południu rywalizacja kolarek lub bokserek i finał na pływalni z udziałem Katarzyny Wasick. Wieczorem wybór był prosty - finał młociarzy lub spotkanie zamykające fazę grupową siatkarek. Ja na tę ostatnią przenosiłam się z będącego na drugim końcu miasta obiektu, w którym walczyły o swoje olimpijskie marzenia pięściarki i dotarłam pod halę tuż przed rozpoczęciem ciekawie zapowiadającego się pojedynku z ekipą z Ameryki Południowej. A zmierzając na mecz co chwilę mijali mnie śpieszący się na niego kibice w reprezentacyjnych koszulkach Brazylii i z flagami. Wtedy jeszcze trudno było się spodziewać, że będzie ich aż tak wielu na trybunach. Mieli jednak nosa - ich siatkarki dały prawdziwy popis. Oni też.
Jeszcze na początku spotkania DJ mógł z czystym sumieniem puścić "Supermoce" czy inne polskie piosenki, bo siatkarki Stefano Lavariniego całkiem dobrze zaczęły to spotkanie. Ale potem nieprzypadkowo na playliście dominowały głównie hity z Ameryki Południowej. Oddawało to po prostu sytuację na parkiecie.
Koleżanki z kadry pocieszająco poklepały Martynę Łukasik po plecach, gdy ta dostała efektowną "czapę" od jednej z przeciwniczek. Polki miały wielki problem z dokładnym przyjęciem zagrywki i z zakończeniem akcji. Po kolejnej takiej sytuacji Joanna Wołosz wyglądała na nieco zniecierpliwioną, a Magdalena Jurczyk aż krzyknęła, gdy rywalka atakująca z podwójnej krótkiej otarła piłkę o jej palce na tyle dobrze, że żadna z Biało-Czerwonych nie była w stanie już skutecznie zareagować w obronie. Potem było jeszcze sporo ofiarności - zawodniczki Lavariniego biegały aż pod bandy, by tylko dać sobie szansę na wydłużenie akcji, ale Brazylijki tylko czekały, by im zadać zaraz potem decydujący cios.
Samba trwała też w najlepsze w momentach, gdy Polki - po zmianach dokonanych przez Lavariniego - kilka razy zdołały odrobić straty lub przynajmniej znacząco je zmniejszyć. Widowiskiem samym w sobie była licytacja kibiców w zaciętej końcówce drugiej partii. Rekordowo długiej w olimpijskiej rywalizacji siatkarskiej. Co rusz z krzesełek zrywali się wtedy jedni lub drudzy fani. Tych dopingujących Brazylijki było zdecydowanie więcej i to oni fetowali na koniec tego seta-dreszczowca zakończonego wynikiem 38:36. Choć trzeba też zaznaczyć, że nie cichli nawet na chwilę wcześniej, gdy ich ulubienice straciły kilka punktów z rzędu.
A dodatkowy powód do euforii w trakcie drugiej odsłony dał im operator, który w pewnym momencie zrobił zbliżenie na siedzącą na trybunach Rayssę Leal. Skateboardzistkę, która zdobyła niedawno w Paryżu olimpijski brąz, powitała owacja. Ona zawstydzona zakryła z uśmiechem na chwilę twarz, ale na grę rodaczek mogła patrzeć już spokojnie bez takich gestów.
Brazylijki przetrwały trudną końcówkę drugiej partii i urządziły sobie wręcz zabawę w kolejnej, rozbijając Polki do 14. A kibice "Canarihnos" oczywiście dalej bawili się w najlepsze na trybunach. Ich śpiewy słychać było także opuszczając teren hali.
Po tej lekcji samby Biało-Czerwone czeka ćwierćfinał z Amerykankami. Ich kibicom pozostaje liczyć na to, że wtedy to one będą prowadziły na tym parkiecie.