Kort Igi Świątek - tak coraz więcej osób mówi o korcie centralnym kompleksu im. Rolanda Garrosa. Nie bez powodu - 23-letnia Polka w ostatnich latach zdominowała rywalizację w wielkoszlemowej imprezie rozgrywanej na paryskiej "mączce", wygrywając cztery z ostatnich pięciu edycji. Nic dziwnego więc, że była główną faworytką odbywającej się teraz na tym obiekcie rywalizacji olimpijskiej. Pierwsza rakieta świata nie zostanie tam jednak mistrzynią igrzysk. Niespodziewanie przegrała w czwartek półfinał i na pocieszenie został jej wywalczony dzień później brązowy medal. A to wszystko z bliska obserwowała Agnieszka Radwańska, która pracuje w stolicy Francji jako ekspertka Eurosportu.
Na żadnych innych kortach akcje Świątek nie stoją tak wysoko jak w stolicy Francji. Teraz, przed olimpijską rywalizacją toczącą się na tym samym kompleksie, wiele osób zawieszało jej na szyi złoty medal już przed pierwszym meczem. Ten krążek trafi jednak w sobotę do kogoś innego. Polka przegrała półfinał z Chinką Qinwen Zheng 2:6, 5:7, a zarówno w samym meczu, jak i po nim mierzyła się z wielkim przypływem emocji. W tracie spotkania popełniała wiele prostych błędów, a po jego zakończeniu płakała rozczarowana. Dzień później w podobny sposób zaczęła mecz o brąz ze Słowaczką Anną Karoliną Schmiedlovą, ale tym razem szybko uporządkowała grę i zwyciężyła 6:2, 6:1.
- To była zregenerowana Iga. Grała swój najlepszy tenis i nie dała rywalce żadnych szans. To była pełna dominacja, deklasacja wręcz - ocenia Radwańska w rozmowie z grupą polskich dziennikarzy pracujących przy igrzyskach w Paryżu.
Jak bardzo Świątek zależało na wywalczeniu olimpijskiego złota właśnie w stolicy Francji, widać było tuż po przegranym w zaskakujący sposób półfinale. W drugim secie faworytka prowadziła już 4:0. W trakcie pomeczowego wywiadu dla Eurosportu Polka rozpłakała się. Zrezygnowała też z rozmowy z pozostałymi dziennikarzami.
- Takie porażki bolą i to nie jest kwestia paru godzin. To są tygodnie, miesiące, kiedy wciąż się o tym myśli. Każda porażka boli, ale są takie, które naprawdę zostają w głowie i które ciężko jest zapomnieć - zaznacza Radwańska.
Zgadza się ona z tezą, że Świątek przegrała w trakcie meczu z Zheng z własnymi emocjami, ale jednocześnie wyraźnie podkreśla świetną postawę będącej siódmą rakietą świata Azjatki.
- Grała fenomenalnie. Takiej Chinki to ja chyba jeszcze nie widziałam. Zagrała bardzo ładny mecz - oprócz tego jednego przestoju na początku drugiego seta. To był rewelacyjny mecz w jej wykonaniu. A to spowodowało, że Iga zaczęła się śpieszyć. Bo jak rywalka lepiej gra, to presja robi się większa. Duży szacunek dla Zheng, że wytrzymała ciśnienie. Zwłaszcza w końcówce drugiej partii [Świątek prowadziła 4:0 - red.], zwłaszcza tutaj - na korcie Igi, na "mączce". To nie lada wyzwanie. A ona zmieniała rytm, skracała grę. To był wszechstronny tenis, który sprawił Idze problem - zaznaczyła była wiceliderka rankingu WTA.
Świątek dotychczas odnosiła największe sukcesy właśnie na paryskiej "cegle", więc przed igrzyskami na tych kortach od razu była największą faworytką. Radwańska 12 lat temu była w podobnej sytuacji - bardzo dobrze czuła się na trawiastej nawierzchni i notowała świetne wyniki w Wimbledonie. Gdy więc rozgrywano na jego terenie igrzyska w Londynie, to też wiele osób oczekiwało, że wywalczy tam olimpijski krążek. Zwłaszcza że nieco wcześniej dotarła tam w wielkoszlemowych zmaganiach aż do finału. Tymczasem podczas igrzysk odpadła już w pierwszej rundzie.
- Nie byłam w stanie się zregenerować po finale Wimbledonu fizycznie i psychicznie, by znów zagrać na tym poziomie tak dużą imprezę. Znam to. Iga miała teraz bardzo podobną presję. A do tego doszła bardzo dobra rywalka. Gdzieś jej to uciekło - dodaje Radwańska.
U Świątek sporo emocji podczas tych igrzysk pojawiło się jeszcze przed pojedynkiem z Zheng. Dużym wyzwaniem był ćwierćfinał z Danielle Collins. Amerykanka skreczowała przy stanie 6:1, 2:6, 4:1 dla Polki. Na początku decydującej partii podczas jednej z wymian trafiła pierwszą rakietę świata piłką, w trakcie meczu miała zastrzeżenia co do różnych rzeczy, a tuż po spotkaniu zarzuciła rywalce fałsz, czym ją zdziwiła. Spytałam Radwańską, czy nie uważa, że ten cały ładunek emocjonalny też mógł mieć wpływ na postawę Świątek w rozgrywanym już dzień później półfinale.
- Każdy mecz to nowa historia. Zaczynamy wtedy wszystko od nowa. To, co było dzień wcześniej, to już przeszłość. Trzeba po prostu na drugi dzień wstać i zacząć wszystko od nowa, ze świeżą głową wyjść na kort. Fakt, tenis ma to do siebie, że gra się cały czas i czasem nie ma nawet pomiędzy turniejami czasu na przemyślenie wszystkiego, bo przed nami kolejny start - analizuje triumfatorka 20 imprez WTA.
Świątek na konferencji prasowej zakończeniu udziału w igrzyskach przyznała, że po bolesnej porażce w półfinale wymieniała wiadomości właśnie z Radwańską i słynną amerykańską narciarką alpejską Lindsey Vonn, bo obie mają bogate doświadczenie sportowe. Na koniec rozmowy z byłą tenisistką jeden z polskich dziennikarzy spytał, co przekaże Świątek - poza gratulacjami - gdy ją spotka. Tu Radwańska żartobliwie zaczęła od tego, iż to, że w Paryżu pracuje jako ekspertka telewizyjna, nie znaczy, że zdradzi mediom szczegóły dotyczące swoich rozmów z liderką rankingu WTA. Potem jednak dodaje już na poważnie:
- By się cieszyła tym krążkiem, bo to jednak medal. A na złoto myślę, że jeszcze co najmniej raz, jak nie dwa będzie miała szansę. Wiadomo, to zależy od tego, jak długo kto gra, ale sądzę, że Iga będzie miała kolejną szansę i wierzę w to, że je zdobędzie - zakończyła była tenisistka.