Chińscy dziennikarze szaleli w euforii, a polscy łapali się za głowy. Niektórzy nawet klęli, gdy Iga Świątek w zaskakujący sposób roztrwoniła prowadzenie 4:0 w drugim secie. Polska tenisistka, która zwykle czuje się na korcie centralnym w Paryżu, jak u siebie, tym razem nie była sobą. W końcówce spotkania ciszę na trybunach przerwał płacz dziecka. Chwilę potem płakali najzagorzalsi kibice Świątek, bo ta przegrała 2:6, 5:7, tracąc szanse na olimpijskie złoto.
Tak jak Agnieszce Radwańskiej rodacy wieszczyli sukces w igrzyskach w Londynie, bo świetnie czuła się na kortach trawiastych i osiągała dobre wyniki w Wimbledonie, tak też Iga Świątek - miłośniczka gry na ziemi - była w ich oczach zdecydowaną faworytką igrzysk w Paryżu. I to nie tylko w ich - mowa w końcu o czterokrotnej triumfatorce Roland Garros. Ale olimpijskiego złota w stolicy Francji ona nie wywalczy - przegrała półfinał, w którym po drugiej stronie miała świetnie dysponowaną Zheng. Ale świetna gra Chinki nie jest raczej pełną odpowiedzią na pytanie o przyczynę niepowodzenia w walce o triumf w tych igrzyskach. Bo nie da się tylko tym wyjaśnić przebiegu drugiej odsłony.
Zheng to jedna z jaśniejszych postaci kobiecego tenisa w ostatnich latach. Niespełna 22-letnia zawodniczka jest siódmą rakietą świata, a w styczniu zanotowała życiowy sukces, docierając do finału Australian Open. Do tego trenuje w Barcelonie i widać, że na kortach ziemnych czuje się świetnie. Ale tego, co wydarzyło się w czwartek, chyba nikt nie przewidział.
Początek wyznaczonego w samo południe spotkania miał nieco senną atmosferę. Trybuny były dalekie od zapełnienia, a głównym widokiem był rytmiczny ruch wachlarzy używanych przez wiele osób z powodu upalnej pogody. Więcej emocji wprowadziła Zheng, która spisywała się bardzo dobrze. Już po pierwszych udanych akcjach Chinki jej rodacy zasiadający na trybunie prasowej cieszyli się z każdego punktu i bili brawo, zwracając na siebie uwagę przedstawicieli mediów z innych krajów.
Wraz z rosnącą przewagą Zheng rosła ekscytacja azjatyckich dziennikarzy, a pod koniec pierwszego seta niektórzy z tej kilkunastoosobowej grupki podrywali się z miejsc. Nie mieli też problemu z tym, by brać aktywny udział w dopingu chińskich kibiców. Dokładali swoje okrzyki i - co nie jest zbyt mile widziane w tenisowej etykiecie - bili brawo po błędach Świątek. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że zamiast dziennikarzy na trybunę prasową wpuszczono po prostu zagorzałych kibiców Chinki.
Ucichli oni na początku drugiego seta, a właściwie to uciszyła ich wtedy Świątek swoją lepszą grą. Ale to trwało cztery gemy. Potem znów się ożywili, bo Zheng zaczęła odrabiać straty. A po ostatniej piłce w meczu zapanowała wśród nich już po prostu euforia. Krzyk, radość i wiwaty i nagrywanie nawzajem swoich reakcji kamerami w telefonach. Zheng w końcu odprawiła pierwszą rakietę świata, czterokrotną triumfatorkę Roland Garros i przeciwniczkę, z którą wcześniej przegrała wszystkie sześć pojedynków.
Polka zdecydowanie nie była tego dnia sobą. Robiła proste błędy, wręcz nielogiczne. Mając pusty kort posyłała piłkę daleko w aut lub w środek siatki. Sporo było też podwójnych błędów i to w ważnych momentach. Najpierw machała zniechęcona ramionami, potem wykonywała różne gesty w stronę swojego boksu i mówiła coś do siedzących w nim osób.
Kilka razy na tym meczu pojawiała się orkiestra, która miała zabawić publiczność. Wydawało się, że Świątek jej posłuchała i złapała rytm w drugiej partii. Grała wtedy pewnie, a po udanych akcjach zaciskała w swoim stylu mocno pięść. To była Iga, jaką znamy z paryskich aren. Pytanie, na które teraz chyba nikt nie zna odpowiedzi, brzmi: dlaczego przy stanie 4:0 zniknęła? Bo od tego momentu, przy świetnej grze rywalki, znów była rozstrojona.
W trudnych momentach z trybun niosło się "Iga, Iga", ale gdy Polka wpadła w zapaść, to nic nie pomagało. Wspomniany płacz dziecka tuż przed ostatnim gemem tylko zwiastował zbliżający się smutek fanów Polki. Po ostatniej akcji Chinka padła szczęśliwa na kort, a Świątek jeszcze kwestionowała decyzję sędzi. Po chwili jednak ustąpiła i szybko zniknęła w szatni.