32-letnia Magda Linette jeszcze nigdy nie przeszła trzeciej rundy Roland Garros. Młodsza o 15 lat Mirra Andriejewa z kolei siedem tygodni temu na paryskiej mączce dotarła do półfinału. Teraz zawodniczki te zmierzyły się na jednym z kortów tego obiektu, choć tym razem w wersji olimpijskiej. Faworytka była jedna, tym bardziej że Polka ledwo zdążyła dotrzeć na czas na igrzyska. Ale to ona po bardzo dobrej grze zwyciężyła 6:3, 6:4, a młodej gwieździe rosyjskiego tenisa zostały łzy.
Doświadczona Linette kontra Andriejewa, która dopiero drugi sezon gra zawodowo i pokazuje wielki potencjał. Faworytką była nastolatka, której trenerką jest słynna Conchita Martinez, ale w niedzielę na paryskiej mączce rządziła Polka.
- Od samego początku grałam bardzo fajnie, przede wszystkim pod kątem serwisu. Cały czas byłam bardziej agresywna, rozprowadzałam Mirrę po korcie. Bardzo mi na tym zależało. Nie chciałam, by ona złapała swój rytm i rozrzucała po korcie mnie - zaznaczyła poznanianka.
Rosjanka jest 32. rakietą świata, a Linette 48. i wygrana tej drugiej nie byłaby aż tak zaskakująca, gdyby nie fakt, że niewiele brakło, by nie dotarła na czas na igrzyska. W dniu ceremonii otwarcia bowiem ona jeszcze rozgrywała finału turnieju WTA w Pradze. Po nim musiała się błyskawicznie przenieść ze stolicy Czech do stolicy Francji. Początkowo wydawało się, że może mieć z tym kłopot, ale pomoc jej i Magdalenie Fręch (jej finałowej rywalce) zaoferował jeden z polskich biznesmenów.
- Nie zdążyłybyśmy na lot do Paryża, zmieniono nam bilet i udałyśmy się do Lille. Tam czekał na nas transport, który zabrał nas aż pod wioskę olimpijską. To było niesamowicie zorganizowane - wspominała z uśmiechem Linette.
Potem też się nie nudziła - jeszcze w sobotni wieczór brała udział w ślubowaniu olimpijskim. Jak się okazało, całe to wielkie zamieszanie w pewien sposób pomogło jej w niedzielnym meczu z rewelacyjną nastolatką.
- Czy się stresowałam? Tak szczerze, to jestem tak zmęczona, że nie zdążyłam się zestresować. Myślę, że doświadczenie z poprzednich igrzysk - to jak wcześniej mi w nich nie wychodziło - pomogło mi teraz. Było mi dzięki temu dużo łatwiej - wskazała 32-latka.
Jak dodała, z jednej strony czuła, że adrenalina ją "niosła", ale z drugiej nieuniknione było uderzenie zmęczenia.
- To zderzenie ze ścianą, Wczoraj wieczorem byłam już bardzo zmęczona i odeszłam od wszystkiego, zrobiłam sobie taką chwilę dla siebie. Żeby odpocząć, zregenerować się. Bo wiadomo, na igrzyskach jest bardzo dużo pozytywnych rzeczy, ale to wciąż rozkojarzenia, które zabierają energię. Cieszę się, że udało mi się fizycznie zregenerować i że te wydarzenia z ostatnich dni mnie niosą. Mam nadzieję, że będą mnie jeszcze nieść przez kilka meczów - zaznaczyła Linette.
Już podczas Wimbledonu opowiadała ona, że bardzo chłonie atmosferę igrzysk. Z wielkim entuzjazmem opowiadała wtedy o tym, jak biega po wiosce olimpijskiej, by wymieniać się charakterystycznymi dla igrzysk przypinkami. Okazuje się, że teraz też się tym zajęła i to na samym początku.
- Nie ma tu w ogóle dyskusji, nie odpuściłabym "pinów". Mam ich już 40. Wyszłam i przez godzinę nikt mnie nie widział. Obróciłam, wróciłam i pokazałam innym moje zdobycze - relacjonowała szczęśliwa.
Potem nieco spoważniała, gdy potwierdziła, że w pewnym momencie to zmęczenie może jednak wziąć górę nad adrenaliną. Jak zamierza sobie radzić z tym problemem razem z trenerami?
- Nie wiem. Nie wiem jeszcze nawet, kiedy gram. Może już jutro i nie wiem, czy tylko singla, czy również debla [po zakończeniu rozmowy ukazał się plan gier i potwierdził się wariant z dwoma spotkaniami - red.]. Na pewno kluczowa jest teraz regeneracja - wskazała.
Rozbawiła zaś swoją reakcją, gdy jeden z dziennikarzy spytał, czy odczuwa jakieś dolegliwości. Tenisistka spojrzała na niego wtedy wymownie i rzuciła rozbawiona: - Mam 32 lata, mnie wszystko dokucza. To po intensywnych 10 dniach daje o sobie wciąż znać adrenalina i mam wrażenie, że dominują pozytywne emocje. Często odczuwam ból w wielu miejscach, ale nie wpływa to teraz negatywnie - podsumowała.
Przyznała też, że choć rywalizacja toczy się na tych samych kortach, na których co roku startuje w turnieju wielkoszlemowym, to czuje różnicę i to, że obecnie na paryskiej ziemi walczy się w igrzyskach. Jako jeden z głównych wyróżników wskazała zasiadających na trybunach kibiców, którzy nie są typowymi fanami tenisa i inaczej dopingują.
- Jest np. więcej śpiewania. I fajnie. Atmosfera jest bardziej podobna do tej z Fed Cupu [obecnie te rozgrywki drużynowe noszą nazwę Puchar Billie Jean King - red.] - wskazała Polka.
Potem dostała pytanie o to, jaki sport sama chciałaby obejrzeć podczas tych igrzysk w roli kibica. Na pierwszym miejscu półfinalistka Australian Open 2023 stawia lekkoatletykę. Bezcenna zaś była reakcja Linette na wieść o tym, że na trybunach podczas jej meczu z Andriejewą zasiadł wokalista Dawid Podsiadło. Najpierw otwarła szeroko usta, potem spojrzała w górę jakby z niedowierzaniem i zacisnęła pięść, dodając do tego mocne "jest!".
- Ale że ja tego nie widziałam! Może lepiej, że nie widziałam - dodała od razu, rozbawiając dziennikarzy.
Następnie przyznała, że bardzo lubi tego artystę, a gdy dowiedziała się, że występuje on w roli eksperta jednej z telewizji podczas tych igrzysk i możliwe, że pojawi się na jej kolejny meczu, to uśmiechnęła się tylko i zaapelowała do przedstawicieli mediów humorystycznie. - Rzućcie dobre słowo o mnie. Liczę na was.
A w drugiej rundzie czeka ją bardzo duże wyzwanie - zmierzy się z Włoszką polskiego pochodzenia Jasmine Paolini, finalistką tegorocznego Roland Garros i Wimbledonu.