Świątek jest wśród poszkodowanych. Tak ośmiesza się igrzyska

Dominik Senkowski
Tenis nie umie w igrzyska, co w Paryżu widać wyraźnie jeszcze przed startem turnieju olimpijskiego. Absurdalne zasady uderzają w prestiż rywalizacji. Tracą na tym także Polacy. Czy dojdzie do zmian?

Ceremonia otwarcia igrzysk w Paryżu pokazała, jak globalnym sportem jest tenis. Jednymi z głównych bohaterów wydarzenia byli m.in. Rafael Nadal, Serena Williams oraz Amelie Mauresmo, była tenisistka, dziś dyrektorka turnieju Roland Garros. Problem w tym, że tenis jako dyscyplina przy okazji robi wiele, by stracić szacunek i prestiż olimpijski.

Zobacz wideo Iga Świątek: Tata na siłę zabierał nas na treningi [Fragment rozmowy z 2018 roku]

Zasady turniej tenisowego na igrzyskach są od lat te same, ale w tym roku wyjątkowo widać ich absurdalny charakter. Jan Zieliński nie mógł zastąpić w mikście kontuzjowanego Huberta Hurkacza i dołączyć do Igi Świątek. Dlaczego? Bo wcześnie musiałby zagrać w singlu lub deblu, a jako deblista nie miał z kim stworzyć pary po wycofaniu się Hurkacza.

- Regulamin olimpijski jest niestety nieubłagany. Nikt nie wpadł na to, by zrobić furtkę dla deblisty lub deblistki, którzy zgłaszają się do igrzysk, a ich partner dozna tuż przed igrzyskami kontuzji - mówił nam Tomasz Dobiecki, rzecznik Polskiego Związku Tenisowego.

Niezrozumiałe przepisy

Jeśli zawodnik jedzie na igrzyska wyłącznie na debla (i ewentualnie potem miksta), to kwalifikację olimpijską zdobywa jako część pary X-Y. Tak właśnie było w przypadku Zielińskiego. - Janek miał kwalifikację olimpijską do Paryża nie jako "Jan Zieliński", lecz wspólną jako "debel Hurkacz - Zieliński - tłumaczył Dobiecki.

To dyskryminuje deblistów, którzy są uzależni od partnera i w przypadku niekorzystnych okoliczności, nie mogą wystąpić na igrzyskach. Dziś trafiło na Zielińskiego, za cztery lata może na innego zawodnika. Chyba że Międzynarodowa Federacja Tenisowa zmieni do tego czasu przepisy. Słychać, że działacze zdają sobie wreszcie sprawę z ułomności zasad.

Trudno zrozumieć ideę stojącą za tworzeniem par do gry mieszanej jedynie z tych tenisistów, którzy wcześniej zagrali w singla lub debla. Mikst to i tak najmniej popularna konkurencja, występująca głównie na turniejach wielkoszlemowych oraz igrzyskach. Dlaczego Iga Świątek musiałaby czekać na występ Jana Zielińskiego w deblu (a i sama zagrać w singlu), by potem móc wystąpić z nim na korcie? Nie widać powodu, by niektórzy zawodnicy nie przyjeżdżali na igrzyska np. tylko dla miksta. Kolejne bezzasadne ograniczenie.

Jeszcze większy absurd związany jest z zasadą obowiązująca od 19 lipca. Regulamin turnieju olimpijskiego zakłada, że od tego dnia w przypadku wycofaniu się uczestnika gry pojedynczej w tenisie na jego miejsce wchodzi deblista zapisany do turnieju deblowego z najwyższym miejscem w rankingu singla.

W ten sposób do turnieju igrzysk w grze pojedynczej dostali się m.in. Hady Habib z Libanu (275. ATP), Holender Robin Haase (1196. ATP) czy Włoch Andrea Vavassori (207. ATP). To dlatego, że już po 19 lipca z imprezy singlowej zrezygnowali m.in. Hubert Hurkacz, Jannik Sinner oraz Holger Rune.

W turniejach ATP, WTA czy Wielkiego Szlema w przypadku wycofania się danego zawodnika wchodzi inny z najwyższym miejscem w rankingu. Na igrzyskach jest to jednak ograniczane jedynie do tych, którzy mają zapewniony start w innej konkurencji tenisowej - deblu. To sprawia, że drabinka tenisowa w Paryżu wygląda niepoważnie, gdy poszczególni zawodnicy otrzymali rywali dużo niżej sklasyfikowanych, którzy nie załapaliby się w innych okolicznościach nawet do kwalifikacji wielkoszlemowych.

Problemy z kalendarzem

Problemem pozostaje także kalendarz ATP i WTA. Igrzyska wyglądają jak wepchnięte na siłę między poszczególnymi turniejami rozgrywanymi co roku. Do piątku w Pradze trwały kobiecego zawody WTA 250, gdzie Magda Linette pokonała w finale Magdalenę Fręch. Polki musiałby szybko przetransportować się do stolicy Francji, bo już w niedzielę zaczynają start olimpijski.

Co jeszcze zabawniejsze, w trakcie igrzysk odbywa się impreza rangi WTA 500 oraz ATP 500 w Waszyngtonie. Rusza już w poniedziałek, a w drabince znajdziemy nazwiska m.in. Aryny Sabalenki, Darii Kasatkiny, Francesa Tiafoe czy Bena Sheltona. Głównie zagrają tam Rosjanie i Białorusini, którzy odmówili startu w Paryżu oraz Amerykanie, którzy wolą skupiać się na krótkim sezonie przygotowującym do US Open (rusza już 26 sierpnia). Gdyby w terminie igrzysk nie było innych zawodów, być może więcej czołowych tenisistów świata zdecydowałoby się na występ na olimpijskim obiekcie Roland Garros.

Nikt nie czeka na igrzyska, tuż po Paryżu ruszają kolejne turnieje w Kanadzie. Z tego powodu impreza olimpijska jest napakowany jak kabanos. Rusza już w sobotę 27 lipca, kończy się w następną niedzielę 4 lipca. W ciągu ośmiu dni odbywa się rywalizacja zarówno w singlu, deblu, jak i mikście. Niektórzy będą grali codziennie, a nawet po dwa mecze dziennie. Włoszka Sara Errani zgłosiła się do wszystkich trzech konkurencji.

Widać wyraźnie, że igrzyska i tenis nie do końca potrafią się porozumieć. Każdy ciągnie w swoją stronę, co ostatecznie psuje rywalizację i obniża prestiż walki o medale. Można tylko mieć nadzieję, że za cztery lata w Los Angeles będzie to wyglądało inaczej. W innych wypadku ranga olimpijskiego turnieju tenisowego będzie malała, co uderza przede wszystkim w samych tenisistów.

Więcej o: