Od grudnia wiadomo, że sportowcy z Rosji i Białorusi, którzy zostaną dopuszczeni do igrzysk olimpijskich w Paryżu, wystąpią na nich w neutralnym statusie. Oznacza to, że zawodnicy nie będą startowali pod narodowymi flagami oraz nie usłyszą państwowego hymnu.
Ci, którzy zechcą pojechać do Francji, nie mogą mieć ani związków z armią, ani nie mogą popierać wojny w Ukrainie. Obostrzenia nałożone przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski sprawiły, że wielu oburzonych Rosjan już zdecydowało o tym, że w Paryżu nie wystartuje.
Wśród nich znaleźli się m.in. mistrz olimpijski w pływaniu - Kliment Kolesnikow - czy rosyjskie gimnastyczki oraz łucznicy. W zamian za to Rosja zdecydowała się na organizację własnej imprezy. Od 15 do 29 września w Rosji i Jekaterynburgu odbędą się igrzyska przyjaźni.
Te skrytykował szef MKOl, który wypowiedział się też na temat państw, które wystartują na igrzyskach przyjaźni. - Kraje i ich rządy, które zdecydują się wystartować w igrzyskach przyjaźni, staną po jednej ze stron wojny rosyjsko-ukraińskiej - powiedział Bach.
Na tę wypowiedź zareagował rosyjski wiceminister sportu - Odies Bajsułtanow. - Problem nie leży w sankcjach, ale w nas. Dlaczego mamy się bać, że zostaniemy wpisani na jakieś listy, że nałożą na nas sankcje, albo nie dadzą nam trzech rubli? Jesteśmy samowystarczalnym państwem i mamy najlepszych sportowców na świecie - powiedział.
- Czas tolerancji w sporcie minął. Jakaś dziwna istota o nazwisku Bach chce nam rzucić kość, ale kim on w ogóle jest? Sprawmy, żeby on i jemu podobni marzyli o naszych igrzyskach. Wtedy zastanowimy się, czy ich na nie wpuścić - dodał.
- Bądźmy jednością. Jak można rozmawiać o igrzyskach bez flagi i hymnu? To nie są patrioci. Musimy zjednoczyć się wokół igrzysk przyjaźni - podsumował Bajsułtanow.
Igrzyska przyjaźni odbędą się od 15 do 29 września w Moskwie i Jekaterynburgu. Zwycięzcy igrzysk przyjaźni otrzymają w nagrodę 40 tys. dolarów. Za drugie miejsce będzie to 30 tys. dolarów, a za trzecie 20 tys. dolarów. W sumie Rosja ma wydać na nie 85 mln dolarów.