Upadek wielkiej gwiazdy. Dobiła do dna. "Dziewczyna zwana rozpaczą"

Bartłomiej Kubiak
- Nie brałam świadomie żadnego dopingu. Starałam się robić wszystko zgodnie z przepisami. Przestrzegać zasad tak bardzo, jak to możliwe - przekonuje Kamiła Walijewa. O 17-letniej rosyjskiej łyżwiarce figurowej zamieszanej w największy skandal dopingowy na igrzyskach w Pekinie powstał właśnie dokument, wyprodukowany przez japońską telewizję NHK.

"Dziewczyna zwana rozpaczą. Spowiedź rosyjskiej łyżwiarki" - tak tytuł nosi 45-minutowy dokument o Kamile Walijewej wyprodukowany przez japońską telewizję publiczną NHK. Cała fabuła poprowadzona jest chronologicznie. Zaczyna się od igrzysk olimpijskich w Pekinie, gdzie - jak słyszymy od narratora - 15-letnia wówczas Walijewa "wspięła się na szczyt, by po chwili spaść na samo dno".

Zobacz wideo Jak Polska zareaguje na dopuszczenie Rosji do igrzysk? "Bojkot byłby porażką"

To była jedna z najgłośniejszych historii ostatnich zimowych igrzysk. Dwa lata temu w Pekinie Walijewa została pierwszą zawodniczką w dziejach igrzysk, która udanie wykonała poczwórny skok. Dzięki fenomenalnemu występowi rosyjscy sportowcy zgarnęli złoto w konkursie drużynowym. A raczej: mieli zgarnąć, bo do ceremonii medalowej nie doszło - w organizmie Rosjanki wykryto ślady zakazanej trimetazydyny.

Trimetazydyna to lek stosowany w chorobie niedokrwiennej serca, ale też wpływający na przyspieszenie metabolizmu oraz zwiększenie tolerancji wysiłku fizycznego. Z tego względu od 2013 r. znajduje się on na liście środków zabronionych Światowej Agencji Antydopingowej (WADA). - Ma podobny mechanizm działania do meldonium, które stało się popularne przed kilku laty za sprawą pozytywnego wyniku badań antydopingowych Marii Szarapowej - tłumaczył Sport.pl ekspert od dopingu dr Andrzej Pokrywka.

"Ona była czysta. Dlaczego miała brać doping?"

- Nie brałam świadomie żadnego dopingu. Starałam się robić wszystko zgodnie z przepisami. Przestrzegać zasad tak bardzo, jak to tylko możliwe - przekonuje Walijewa w najnowszym dokumencie.

- Ona była czysta. Dlaczego miała brać doping? I to jeszcze na mistrzostwach Rosji, gdzie wygrywała przez cały sezon i była najlepsza. Czego więcej było jej potrzeba? Jeszcze lepszych skoków? - rozkłada ręce trenerka Walijewej Eteri Tutberidze, która w dokumencie nazywana jest specjalistką od "masowej produkcji medali".

W dokumencie nikt nie podważa słów Walijewej. Nazywana ona jest ofiarą rosyjskiego systemu, który w sporcie oszukuje na potęgę - od dziesięcioleci szprycuje, a później kryje dopingowiczów. Już prędzej cień podejrzeń pada właśnie na Tutberidze, ale ona też się broni. - Nie wiem. Naprawdę nie wiem, co stało się w tej historii - przewraca oczami trenerka Walijewej.

Odważna deklaracja Walijewej

Słowa Tutberidze i Walijewej w tej chwili nie mają już i tak większego znaczenia. Pod koniec stycznia Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu w Lozannie po wielu miesiącach uznał rosyjską łyżwiarkę za winną. Za stosowanie dopingu została ona zdyskwalifikowana na cztery lata. Okres karencji liczy się od 25 grudnia 2021 roku. To oznacza, że złoto z igrzysk nie tylko traci drużyna Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego, ale samej Walijewej zostało odebrane także mistrzostwo Europy, po które Rosjanka sięgnęła dwa lata temu w Tallinnie.

Walijewa kilka miesięcy po igrzyskach wróciła na lód. Nadal występuje w pokazach oraz zawodach na terenie Rosji, gdzie bywa też wykorzystywana politycznie do walki ze złym Zachodem, który "próbuje złamać jej karierę". Ostatnio łyżwiarka figurowa siedziała na trybunach obok Władimira Putina podczas ceremonii otwarcia Igrzysk Przyszłości w Kazaniu. Rosjanie chwalą się, że w imprezie, która ma łączyć tradycyjny sport z cyfrową rozgrywką, wystartowali sportowcy i kluby z całego świata. To propaganda. Posunięta do tego stopnia, że Przegląd Sportowy Onet zwrócił uwagę na fakt, że jednym z uczestników igrzysk był kolarz z Białorusi, który podczas prezentacji oznaczony został jako obywatel Polski.

- Szkoda, że nie mogę startować w międzynarodowych zawodach. Moje ciało jest starsze, staje się coraz cięższe. Jestem obecnie daleko od swojej optymalnej formy, ale chcę wystąpić na następnych igrzyskach olimpijskich. Chcę po prostu jeździć na łyżwach - mówi Walijewa w japońskim dokumencie. Gdy w grudniu przyszłego roku zakończy się jej dyskwalifikacja, będzie kilka miesięcy przed 20. urodzinami. To już dość sporo jak na łyżwiarkę figurową. Szczególnie pracującą z Tutberidze, której zawodniczki określane są jako "jednorazowe", "towary łatwo psujące się" czy "posiadające datę ważności Eteri".

Ta data nawet jest dość precyzyjna, bo znane są przykłady łyżwiarek Tutberidze, które ze względu na kontuzje i wynikające z nich gorsze wyniki przechodzą na sportową emeryturę już w wieku 17 lat. Walijewa jeszcze jeździ na łyżwach. Rosyjskie media informują właśnie, że szykuje się do występu w Chinach. Ten może ją jednak dużo kosztować. Niemiecki "Sport" zwraca uwagę, że w świetle przepisów będzie to naruszenie zasad obecnej dyskwalifikacji Walijewej, która wydłużyłaby się wtedy o kolejne cztery lata, czyli aż do 2029 roku.

Dyskwalifikacja Walijewej sprawia, że złoty medal w rywalizacji drużynowej na igrzyskach w Pekinie trafił do USA, srebro - do Japonii, a brąz - do Kanady. Rosjanie zaraz po decyzji zapowiedzieli odwołanie do Trybunału Federalnego w Szwajcarii. Raczej wiele tym nie wskórają, bo pod koniec stycznia sąd w Lozannie orzekł, że Walijewa nie tylko dopuściła się naruszenia przepisów antydopingowych, ale też nie była w stanie udowodnić, że nie stosowała dopingu celowo. To w zasadzie kończy sprawę, która ciągnęła się przez wiele miesięcy.

Więcej o: