Kampania wyborcza jest w tym roku brutalna, ale bywa i komiczna, i absurdalna: PiS boi się utraty władzy, a żeby ją utrzymać, sięga po wszelkie narzędzia i najbardziej populistyczne hasła i obietnice. Nawet takie, jak organizacja w Polsce letnich igrzysk olimpijskich.
PiS może mówić o chęci poprawy i rozwoju polskiej infrastruktury sportowej, zachęceniu dzieci i młodzieży do aktywności fizycznej (by ich celem sportowym było zdobycie medalu olimpijskiego na polskiej ziemi). Ale pomysł z igrzyskami to - nie mam co do tego wątpliwości - czysta fanaberia i kiełbasa wyborcza.
Pierwsze głosy w tej sprawie pojawiały się już kilka miesięcy temu. Ambitne plany zapowiadał minister sportu Kamil Bortniczuk. - Będę jednoznacznie rekomendował, byśmy aplikowali o igrzyska olimpijskie w Polsce w jak najszybszym czasie. Ale to będzie też kwestia decyzji politycznej, która może zostać w tym zakresie podjęta. Przez lata konsekwentnie budowaliśmy wizerunek państwa, które jest w stanie podołać takiemu wysiłkowi organizacyjnemu. W światowym środowisku sportowym naprawdę jesteśmy sprawnym i sprawdzonym partnerem - mówił w lipcu w rozmowie z gazetą "Polska - Metropolia Warszawska".
Sam zwrot "kwestia decyzji politycznej" już wtedy nakazywał myśleć, że igrzyska olimpijskie będą wyborczą zagrywką PiS-u. I to się potwierdza w doniesieniach Onetu. Rozmówcy portalu należący do partii nie ukrywali, że IO to "kolejny element napędowy w kampanii wyborczej".
"To ma być impreza, która będzie jeszcze większa niż piłkarskie Euro, jakie organizowaliśmy wspólnie z Ukrainą w 2012 r. Uznaliśmy, że nasz kraj stać na taką imprezę i będzie ona dla Warszawy wielkim kołem zamachowym do rozwoju. Oczywiście o ile wygramy wybory i zostaniemy przy władzy" - opowiadali Onetowi politycy z obozu rządzących.
Chleba i igrzysk - PiS w tej kwestii prochu nie wymyślił. Ocieplanie wizerunku poprzez sport jest domeną rządów mających problemy z przestrzeganiem prawa, łamaniem konstytucji i naruszaniem praw człowieka. Tak robili włoscy faszyści, nazistowska III Rzesza, junta wojskowa w Argentynie na mundialu w 1978 r., ZSRR, komunistyczne władze Chin, Rosji, Kataru, Azerbejdżanu czy Mińska.
PiS pierwszą próbę ma zresztą za sobą: w lecie zorganizował Igrzyska Europejskie w Krakowie. Igrzyska, które, dodajmy, były totalną klapą. Ale władze i tak odtrąbiły sukces - podobnie jak poprzedni organizatorzy IE, czyli Azerbejdżan i Białoruś.
Podobnie czynią Węgry, które zgarniają coraz więcej imprez sportowych, a wisienką na torcie o nazwie "władza absolutna Viktora Orbana" mają być IO w Budapeszcie, które Węgry również chcą zorganizować w 2036 r.
Przejdźmy jednak do liczb. Na projekty olimpijskich aren, utworzenie komitetu organizacyjnego i wiele innych rzeczy trzeba będzie wydać kilkadziesiąt milionów złotych. Potem dojdą ewentualne koszty budowy wioski, obiektów, remonty, zatrudnienia pracowników - to miliardy złotych. A całość może nas kosztować co najmniej 70 mld zł. Koszty organizacji IO rosną z edycji na edycję. Londyn wydał mniej niż cztery mld dol., Rio de Janeiro ok. 10 mld dol., a Tokio 15,6 mld dol., czyli ponad 68,6 mld zł.
Trzeba również przy wyliczeniach wziąć pod uwagę inflację, która w ostatnim czasie utrzymuje się na poziomie kilkunastu procent w skali rok do roku. Do tego wartość polskiej waluty powinna być zupełnie inna za kilka lat, więc koszty igrzysk mogą być jeszcze wyższe. Prof. Joanna Tyrowicz, członkini Rady Polityki Pieniężnej, wielokrotnie zwracała uwagę na fakt, że polityka pieniężna PiS i Adama Glapińskiego sprawia, że perspektywa realizacji celu inflacyjnego znacznie się oddala.
Problemem jest też kwestia wykorzystania aren olimpijskich po zawodach. Część tych z Aten, Rio czy Pjongczangu stoi i niszczeje, albo nadaje się tylko do rozbiórki. Część obiektów jest jednorazowego użytku. To zmarnowane pieniądze, które już nigdy się nie zwrócą. Igrzyska to jedno z najdroższych przedsięwzięć sportowych we współczesnym świecie. Prestiżowe, ale trudno powiedzieć, że opłacalne.
- W obecnej sytuacji uważam, że to nie jest dobry pomysł. Nie mamy w Polsce takiego miejsca, o którym byśmy mogli powiedzieć, że posiada całą infrastrukturę potrzebną do organizacji letnich IO. A obiektów potrzeba wiele. Ich liczba jest porażająca i w większości byłyby to obiekty jednorazowe. W obecnej sytuacji ekonomicznej organizacja IO w Polsce to daleko posunięta megalomania - powiedział "Faktowi" Szymon Ziółkowski, mistrz olimpijski w rzucie młotem z Sydney z 2000 r.
Wiedzy o planie władz państwowych na igrzyska nie miał nikt z władz Warszawy. Sam prezydent Rafał Trzaskowski przecież przyznał, że nikt nie informował warszawskiego magistratu o olimpijskich aspiracjach.
- To absurd, żeby z nikim tego nie skonsultować i podawać takie newsy. W mojej ocenie podejmowanie takiej decyzji na finiszu kampanii wyborczej to po prostu decyzja polityczna - komentował na łamach Onetu prezydent Warszawy, który o pomyśle na igrzyska dowiedział się od dziennikarzy.
Igrzyska w Warszawie to zatem fanaberia, impreza, która nie jest potrzebna ani Warszawie, ani Polakom, ani polskiemu sportowi. Jeśli władze chcą zbudować kulturę sportu w Polsce, to powinny zacząć od fundamentów: zadbać o odpowiednią jakość lekcji WF-u w szkołach, uatrakcyjnić możliwości uprawiania sportu amatorskiego. Zaczynając od szczytu piramidy, czyli największych imprez, tworzymy niezdrowe zjawisko kultury sukcesu sportowego, czyli śledzimy dane dyscypliny tylko dlatego, że konkretni sportowcy mają dobre wyniki, zostawiając sam sport jako coś drugorzędnego. A nie o to chodzi w całej idei olimpizmu i ruchu olimpijskiego.
Słowem: na igrzyska ani nas nie stać, ani nie są one koniecznością - nawet trzecioplanową. Mamy dużo pilniejsze wydatki niż zachcianki partii rządzącej. Tym razem powinniśmy się ucieszyć i odetchnąć z ulgą, jeśli okaże się, że cała intryga pod tytułem "igrzyska w Polsce" to tylko tania kiełbasa wyborcza.