Mało kto pamięta, że pierwszy duży bojkot igrzysk olimpijskich miał miejsce już w 1956 r. Wtedy to z udziału w zawodach w Melbourne zrezygnowały Egipt, Irak, Kambodża i Liban w proteście przeciwko dopuszczeniu do igrzysk Wielkiej Brytanii, Francji i Izraela, które wspólnie zaatakowały Egipt, by przejąć kontrolę nad Kanałem Sueskim. Z udziału w tych samych igrzyskach zrezygnowały też Holandia, Hiszpania i Szwajcaria, a to w proteście przeciwko dopuszczeniu do udziału w imprezie Związku Sowieckiego, którego wojska krwawo stłumiły rewolucję węgierską jesienią 1956 r. Jak widać, Międzynarodowy Komitet Olimpijski miał bardzo mocne podstawy, aby z imprezy wykluczyć Izrael, Wielką Brytanię, Francję i Sowietów, jako tych, którzy złamali olimpijskie zawieszenie broni. Obowiązywał jednak wtedy paradygmat, by nie łączyć sportu z polityką i zarówno Amerykanie wobec ZSRS, jak i Sowieci wobec Wielkiej Brytanii i Francji nie zgłaszali zastrzeżeń.
Kolejny wielki bojkot ogłosiły państwa afrykańskie w 1976 r. Powodem było dopuszczenie do igrzysk Nowej Zelandii. Tym razem chodziło o to, że reprezentacja tego kraju w rugby poleciała na tournée po Republice Południowej Afryki. RPA jako kraj apartheidu był nie tylko z rodziny olimpijskiej, ale ze wszystkich innych federacji sportowych. MKOl nie zdecydował się wykluczyć Nowej Zelandii, więc w proteście 28 afrykańskich reprezentacji wycofało się z imprezy w przededniu jej rozpoczęcia. Zawodnicy opuszczali wioskę olimpijską, ocierając łzy.
Cztery lata później znów doszło do potężnego bojkotu. Po inwazji ZSRS na Afganistan w styczniu 1980 r. prezydent USA Jimmy Carter zażądał, aby MKOl rozważył przeniesienie igrzysk z Moskwy do innego miasta. Od Sowietów zażądał natomiast wycofania wojsk, inaczej zagroził bojkotem igrzysk. Potem okazało się, że prezydent USA nie ma władzy, by zakazać sportowcom wyjazdu do Moskwy na zawody. Decyzję musiał podjąć komitet olimpijski USA. Zagłosował zgodnie z wolą prezydenta, choć bez entuzjazmu. Później ówczesny prezydent MKOl Lord Killanin napisał: "Osąd jednego człowieka, który już walczył o swoje życie polityczne w amerykańskiej kampanii prezydenckiej, zmienił arenę olimpijską w coś, co miało być jej własnym polem bitwy".
Irlandczyk był wkurzony, że wysłannik Białego Domu - Lloyd Cutler nie przybył na spotkanie z nim w celu negocjacji rozwiązań, ale by przekazać instrukcje z Waszyngtonu. Lord Killan uważał, że poprzez bojkot igrzysk prezydent USA chce zyskać punkty poparcia przed zbliżającymi się na koniec 1980 r. wyborami prezydenckimi. Z sondażu opinii publicznej wyszło bowiem, że 55 procent Amerykanów popiera wycofanie sportowców z igrzysk w Moskwie.
Ostatecznie do amerykańskiego bojkotu przyłączyło się ponad 50 innych krajów. Wielkim rozczarowaniem dla Amerykanów były decyzje komitetów olimpijskich z Włoch, Francji, Wielkiej Brytanii i Portoryko, terytorium zależnego od USA. One zdecydowały się wysłać zawodników do Moskwy, choć nie jako reprezentantów kraju, ale komitetów olimpijskich. 15 reprezentacji w proteście przeciwko inwazji na Afganistan wystąpiło w Moskwie pod flagą olimpijską, a gdy reprezentanci tych krajów stawali na najwyższym stopniu podium, to grano im hymn MKOl.
Niejako w rewanżu za igrzyska w Moskwie kraje bloku komunistycznego zbojkotowały igrzyska w Los Angeles. Tam nie wystąpiło 18 krajów tzw. demokracji ludowej oraz ich sojuszników (np. Libia, Etiopia i Angola).
To był ostatni wielki bojkot w historii igrzysk. Potem zdarzały się tylko pojedyncze przypadki.
To, co łączy te wszystkie przypadki, to fakty, że mimo bojkotów igrzyska się odbyły bez przeszkód. Ba za każdym razem przewodniczący MKOl ogłaszał na ceremonii zakończenia, że był to najwspanialsze zawody w historii. Na bojkotach tracili przede wszystkim sportowcy, którym odmawiano prawa do startu w zawodach, do których przygotowywali się latami. Polska za bojkot 1984 r. zapłaciła kryzysem całego sportu na wiele lat. "Niedoszłe polskie Los Angeles 1984 było katalizatorem wielu decyzji o emigracji. I zostawiło wyrwę, którą trzeba było później zasypywać latami" - pisał Paweł Wilkowicz w Sport.pl.
Tytuł tamtego tekstu był znamienny:
Igrzyska sobie poradziły, to polski sport wpadł w czarną dziurę.
Warto te słowa zacytować dziś wszystkim tym, którzy zapowiadają bojkot igrzysk olimpijskich w Paryżu. Mówił o tym minister sportu Kamil Bortniczuk, który na antenie TVP przekazał: Bojkot igrzysk to najmocniejsza karta i unikałbym sytuacji, by ogłaszały go pojedyncze państwa. Uważam bowiem, że będzie to wówczas skuteczne, gdy stworzona zostanie tak szeroka koalicja państw, że MKOl i Francja, jako organizator, nie będą sobie wyobrażali igrzysk bez takich krajów jak USA, Wielka Brytania czy Polska. Koalicja państw sprzeciwiających się udziałowi zawodników z Rosji i Białorusi w przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich liczy około 40 państw.
Jeszcze mocniej wypowiedział się o tym wiceminister spraw zagranicznych, Paweł Jabłoński: Moje osobiste zdanie jest takie, że jeżeli sportowcy z Białorusi i z Rosji zostaliby dopuszczeni do igrzysk w 2024 roku, to powinniśmy po prostu igrzyska zbojkotować, nie powinno być udziału w takich igrzyskach - stwierdził w rozmowie z radiem RMF.
Oczywiście dopuszczenie do rywalizacji w igrzyskach olimpijskich zawodników z Rosji i Białorusi, nawet jeśli będą rywalizować, udając, że reprezentują tylko siebie, będzie ogromnym skandalem i kompromitacją igrzysk olimpijskich. Niestety, prawda jest też taka, że MKOl nic sobie z tej kompromitacji nie będzie robił. Grubych afer przeżył przecież co niemiara: były przecież nie tylko bojkoty, ale i korupcja, i tolerowanie w swoim gronie skompromitowanych postaci. Sam Juan Antonio Samaranch wieloletni przewodniczący MKOl miał być przecież agentem KGB.
Rosyjskie wpływy w MKOl wciąż są bardzo silne, zwłaszcza że mają też poparcie ze strony państw azjatyckich, które bardzo chętnie utarłyby nosa dumnym z siebie Europejczykom i Amerykanom. Działacze olimpijscy też mają świadomość, że ich przyszłość nie jest na Zachodzie, gdzie igrzyska olimpijskie przyciągają przed ekrany coraz mniej widzów, ale właśnie w Azji. To nie przypadek, że to właśnie ten kontynent zaproponował Rosjanom udział w kwalifikacjach olimpijskich.
Dla tysięcy polskich sportowców decyzja o bojkocie igrzysk byłaby przekreśleniem lat starań i przygotowań. Nie chodzi bowiem tylko o tych, którzy ostatecznie mieliby na igrzyska pojechać, ale też o tych, którzy przystąpią do eliminacji krajowych i międzynarodowych z nadzieją, że do Paryża uda się pojechać. Gdy taki cel się im odbierze, stracą motywację do treningów.
Na szczęście decyzja o bojkocie zapadnie po jesiennych wyborach parlamentarnych. I nie chodzi tu o to, czy wygra je ta, czy inna opcja, ale o to, by start polskich sportowców w Paryżu nie był przedmiotem przedwyborczych pyskówek. Tak było w 1980 r. w USA. Carter i tak wyborów nie wygrał, choć większość Amerykanów bojkot popierała. Klęska prezydenta USA była jednak oczywista, gdy Sowieci całkiem zignorowali amerykańskie ultimatum i igrzyska przeprowadzili z wielkim propagandowym sukcesem.
A polscy politycy niech na razie zajmą się lobbingiem, żeby Rosjan i Białorusinów do igrzysk nie dopuścić. Zaoranie polskiego sportu przez bojkot nie jest dobrym pomysłem.