- Boimy się spać w swoim mieszkaniu. Sam widziałem przez okno, jak systemy obrony przeciwlotniczej lecą w kierunku pocisków wroga, słychać było silne eksplozje - relacjonuje Ołeksandr Abramenko w rozmowie z Johnem Branchem, dziennikarzem "New York Timesa".
Obaj rozmawiali ze sobą w piątek. Dla Abramenki i jego rodziny - żony Aleksandry i dwuletniego syna Dmitriego - to była już siódma noc spędzona w podziemnym garażu, który uważają za dużo bezpieczniejszy niż ich mieszkanie na 20. piętrze niedaleko głównego lotniska w Kijowie.
- Syrena przeciwlotnicza jest ciągle włączona - mówi Abramenko, który w piątek już wiedział, że nadszedł czas, by opuścić Kijów i ruszyć na zachodni kraniec Ukrainy, w pobliże granicy Węgier i Słowacji. - Planujemy udać się do mojego trenera Enwera Abłajewa, który mieszka w Mukaczewie na Zakarpaciu. Ruszamy samochodem, zabieram ze sobą niezbędne rzeczy, jedzenie i moje medale.
Teraz już nie mają czasu ze sobą rozmawiać, ale Branch napisał na Twitterze, że postara się informować o dalszych losach Abramenki. A te na razie są nieznane, bo ich kontakt urwał się w piątek późnym wieczorem. To może być zrozumiałe, bo w normalnych czasach podróż na Zakarpacie zajmuje aż 10 godzin. A dziś czasy normalne nie są - szczególnie w Ukrainie, gdzie trwa regularna wojna i nikt nie jest pewien, co przyniosą nadchodzące dni.
Abramenko martwi się też o swoich rodziców, którzy mieszkają w Mikołajowie, mieście portowym nad Morzem Czarnym, gdzie się wychował i gdzie teraz toczą się regularne walki. - Moi rodzice siedzą w domu i słyszą wybuchy. Niebezpiecznie jest w tej chwili opuścić to miasto. Poza tym oni chcą tam być - mówi Abramenko, którego najważniejszym zadaniem jest teraz dotrzeć do Mukaczewa i dopiero później zacząć myśleć o kolejnych krokach.
33-letni Abramenko to narciarz dowolny specjalizujący się w skokach akrobatycznych. Jeszcze trzy tygodnie temu był w Chinach. Na swoich piątych igrzyskach, gdzie najpierw jako chorąży niósł flagę Ukrainy na ceremonii otwarcia, a później sięgnął po srebro. To był jedyny ukraiński medal na tych igrzyskach. I drugi w karierze Abramenki, bo cztery lata wcześniej w Pjongczangu sięgnął po złoto. I wtedy, i teraz stawał na podium razem z rosyjskim narciarzem Ilią Burowem, który zdobywał brąz.
"To był gest, który wykraczał poza rosnące napięcie między krajami" - pisał "New York Times" o geście Abramenki, który na igrzyskach w Pekinie wyściskał na mecie Burowa. To było kilka dni po tym, jak inny ukraiński sportowiec - skeletonista Wladzislaw Geraskiewicz - po swoim przejeździe olimpijskim pokazał do kamer kartkę w barwach flagi Ukrainy z napisem "Nie wojnie w Ukrainie".
- Chcę pokoju w moim kraju i pokoju na świecie. Takie jest moje zdanie. Walczę o pokój. W Ukrainie jest teraz naprawdę nerwowo. Tak nie powinny toczyć się sprawy w XXI wieku - tłumaczył Geraskiewicz swój gest, którym od razu zajął się MKOl. "To było ogólne wezwanie do pokoju. Dla nas temat jest zamknięty" - napisał w oświadczeniu o geście Geraskiewicza MKOl, który przed każdymi igrzyskami przestrzega sportowców przed manifestacjami politycznymi.