To dlatego Polska zdobyła tylko jeden medal. "Psie pieniądze". Dlaczego Słowenia umie, a my nie?

Łukasz Jachimiak
Mistrz skoków narciarskich woli zgłosić do nagrody serwismena z kadry niż trenera z klubu, bo temu trenerowi nic nie zawdzięcza. Skakać można w Polsce na kilkunastu, a w Norwegii na kilkuset skoczniach. Skoro tak wygląda nasz zimowy sport narodowy, to jak jest w innych dyscyplinach? Jak możemy liczyć na olimpijskie medale, skoro u nas za cud uchodzi to, co w małej Słowenii jest codziennością?

Pewnego razu Polski Związek Narciarski poprosił skoczków, by zgłosili nazwiska swoich trenerów klubowych. Do nagród z ministerstwa sportu. Resort uznał, że należy docenić tych, którzy pomogli w wyszkoleniu zawodników, zdobywających dla kraju medale wielkich imprez. "Zróbcie z tym, co chcecie, ale przecież my na oczy nie widzimy trenerów z klubów! Nam poza ludźmi z kadry nikt nie pomaga, więc ja wpisuję nazwisko serwismena" - odpowiedział jeden z naszych mistrzów. I tak zrobił. "On coś dla mnie robi, a trener z klubu nic" - usłyszeli działacze.

Zobacz wideo Waldi pierwszą maskotką igrzysk. Po co komu olimpijskie pluszaki?

"Psie pieniądze" i plan dla dorosłych realizowany z dziećmi

Alexander Stoeckl od 10 lat prowadzi kadrę norweskich skoczków. Gdy kilka tygodni temu miał pozytywny test na covid, pytałem go, jak bardzo komplikuje to jego ekipie przygotowania do igrzysk, jak on prowadzi treningi. Spodziewałem się, że łączy się z kadrą online. Odpowiedział, że to nie jest potrzebne, bo wszyscy są u swoich trenerów w klubach i doskonale wiedzą, co robić. Tak działa system.

Tymczasem u nas słychać o kursach dokształcających, na które nikt z klubów się nie zapisuje i o pretensjach, że za "psie pieniądze" trzeba pracować ponad normę. Autorowi takich narzekań wyliczono, że od klubu, od regionalnego związku narciarskiego i od PZN-u kasuje w sumie po 9 tysięcy złotych miesięcznie. Odpowiedział, że może i tak, ale on uważa, że mimo to nie powinien pracować aż po 9-10 godzin dziennie.

U nas słychać, że wciąż nie ma w skokach drugiego takiego trenera jak Jan Szturc. Odkrywca talentów m.in. Adama Małysza i Piotr Żyły ma na treningach znakomitą frekwencję, bo zabiera dzieciaki na spacery po górach, bo na skoczniach pięknie opowiada im o historycznych wydarzeniach i o wielkich mistrzach, bo chodzi z tymi dzieciakami na rzekę i pozwala im skakać po kamieniach, w taki sposób ćwicząc ich koordynację i równowagę. Mający już prawie 64 lata Szturc dobrze wie, z jaką grupą wiekową robić trening całkowicie bez stylu V, jakie dobrać obciążenia, jak prowadzić młody talent od maleńkości do dorosłości. Na drugim biegunie są trenerzy, którzy liznęli narodowej kadry będąc zawodnikami i teraz wydaje im się, że poznane tam plany aktywności mogą przekładać na pracę z kilkulatkami. A potem się dziwią, że mają plagę kontuzji.

Cud. Zdarzył się u nas!

U nas od dawna słychać też, że z tymi wszystkimi dziećmi, które chciałyby być jak Kamil Stoch czy Maryna Gąsienica-Daniel nie bardzo jest gdzie pracować. Zostańmy jeszcze na chwilę przy skokach i podkreślmy jeszcze jedną istotną różnicę między Polską a Norwegią. My mamy w kraju kilkanaście skoczni - oni kilkaset.

Tomaszów Lubelski ma 20 tysięcy mieszkańców, nie ma gór, ale dzieci w ramach lekcji wychowania fizycznego chodzą tam na narty biegowe. W drugiej klasie szkoły podstawowej biegać na sztucznie oświetlanej i sztucznie naśnieżanej trasie zaczęła Monika Skinder. Parę ładnych lat temu mała Monika zrobiła sobie zdjęcie z Justyną Kowalczyk.

Monika Skinder i Justyna KowalczykMonika Skinder i Justyna Kowalczyk Fot. Waldemar Kołcun

Skinder miała taką okazję, bo była jedną z najlepszych uczestniczek "Biegu na igrzyska", czyli programu mającego pomóc znaleźć następców Justyny, tak jak Lotos Cup w skokach pomaga znaleźć kolejnych mistrzów skoków po Adamie Małyszu.

Klasyfikację drużynową tego programu mali narciarze z Tomaszowa Lubelskiego wygrali wiele razy. Regularnie biegi narciarskie trenuje tam setka dzieci. Alternatywą są treningi wrotkarskie. Skinder próbowała i tego sportu. Jeździła tak dobrze, że w zawodach na rolkach pokonywała nawet Karolinę Bosiek z innego Tomaszowa - Mazowieckiego.

Dziś obie wracają z igrzysk olimpijskich Pekin 2022. Skinder wraca z dobrym, dziewiątym miejscem zajętym w sprincie drużynowym z Izabelą Marcisz. I z nadzieją, że za cztery lata razem powalczą o miejsce na podium.

Słowenia ma mnóstwo takich cudów

Miejsca na olimpijskim podium i medale to nie wszystko, na co powinniśmy patrzeć, oceniając występ polskiej kadry na igrzyskach. Oczywiście, że jeden brąz Dawida Kubackiego to mało. Jak zawsze z zazdrością patrzymy na Holandię, która ma tak wielką kulturę jazdy na łyżwach, że kolejny raz może się pochwalić workiem medali (w sumie 17, 8 złotych, 5 srebrnych, 4 brązowe i szóste miejsce w klasyfikacji państw). Ale zazdrościć możemy nie tylko im czy innej bogatej i tradycyjnie sportowo potężnej nacji, jaką jest Norwegia (wygrana klasyfikacja medalowa z rekordową na zimowych igrzyskach liczbą 16 złotych krążków).

Popatrzmy na małą Słowenię. Ona coraz częściej występuje jako idealny przykład. Ona ma tylko trochę ponad 2 miliony obywateli, a w tym gronie naprawdę mnóstwo świetnych sportowców z przeróżnych dyscyplin. W Pekinie ich kadra zdobyła 7 medali (2-3-2) i zajęła 15. miejsce w klasyfikacji, w której my jesteśmy na 27. miejscu.

Jak Słowenia to zrobiła? Ona jest silna siłą wielu takich Tomaszowów Lubelskich. U nas to cud, u nich normalność. Tam cały czas wyskakują kolejne talenty, bo mają skąd wyskakiwać. Tam kluby tworzą lokalne społeczności i w tych klubach działa po 100-200 osób. Bez zapłaty. Tam czymś normalnym jest, że starsi przygotowują dla młodszych obiekty, że babcie i dziadkowie kibicują. A u nas nawet na tych skokowych Lotos Cupach, gdzie dzieci startuje tak wiele, że zawody trwają godzinami, regularnie pojawia się ponoć tylko jeden dziadek kibicujący swojemu wnukowi.

Związki sportowe? Czeka stajnia Augiasza

Wróćmy do klasyfikacji medalowej, która pokazuje nasze miejsce w świecie sportowej zimy. Nie jesteśmy w elicie. To jasne. Nie jesteśmy również dlatego, że cały czas wiele do zrobienia jest w polskich związkach sportowych, a nie tylko w lokalnych społecznościach, w naszych małych ojczyznach.

Pierwszą stajnią Augiasza, w której trzeba wreszcie posprzątać jest na pewno Polski Związek Curlingu, który nie działa tak bardzo, że nasi specjaliści od tych widowiskowych szachów na lodzie nawet nie mogą marzyć o igrzyskach. Na pewno nie można godzić się dłużej na marazm, w jaki popadł polski biathlon. I bardzo dobrze, że tam rewolucję zaczyna Justyna Kowalczyk. A i największej z naszych zimowych federacji, czyli Polskiemu Związkowi Narciarskiemu, obrywa się słusznie. Choćby wtedy, gdy Jagna Marczułajtis-Walczak zauważa, że owszem, snowboardzistom nie brakuje niczego i że siódmy w Pekinie Oskar Kwiatkowski, ósma Aleksandra Król czy dziewiąty Michał Nowaczyk na pewno mogą za cztery lata walczyć o medale, ale że snowboard to też halfpipe, big air, slopestyle i snowboard cross. A nasi działacze zdają się tego kompletnie nie zauważać i stawiają tylko na alpejską nogę snowboardu.

Jeden tor już pozwala się rozpędzić

Nasz sport w wielu obszarach zimowych igrzysk nie istnieje. Curling, prawie cały snowboard, całe narciarstwo dowolne, hokej, tak naprawdę skoki narciarskie kobiet, bobsleje, skeleton. Wszędzie tam nas nie ma. To jeszcze nie byłby problem, gdybyśmy się w czymś naprawdę specjalizowali. Ale my nawet w męskich skokach już nie byliśmy pewni swego, a w innych sportach dopiero zaczynamy tworzyć coś sensownego, co ma szansę przełożyć się na naprawdę dobre starty na igrzyskach.

Maryna Gąsienica-Daniel jest lokomotywą, która ciągnie nasze narciarstwo alpejskie. Ale że wyciąga je niemal znikąd, to musimy mieć dużo cierpliwości. Na razie musimy się godzić z tym, że teraz jeszcze łatwiej było dojechać na igrzyska alpejkom z Łodzi (Magdalena Łuczak) czy Warszawy (Zuzanna Czapska) niż z gór. I musimy wierzyć, że dzięki coraz lepszej pracy działaczy ten trend się odwróci.

Mamy tor dla panczenistów w Tomaszowie Mazowieckim i mamy mieć zadaszony tor w Zakopanem. Podobno już rośnie nam nowa, wspaniała generacja łyżwiarzy. - Myślę, że jak już będziemy zbierać plony Tomaszowa i Zakopanego, gdzie wkrótce też będzie zadaszony tor, to możemy być w stanie zdobywać po kilka medali na igrzyskach - mówi Konrad Niedźwiedzki, szef polskiej misji olimpijskiej na igrzyska w Pekinie.

Najbliżsi mu panczeniści (jest dyrektorem sportowym Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego i medalistą olimpijskim z igrzysk Soczi 2014 w drużynie) w Chinach do podium nie dojechali. Ale słyszymy, że teraz regularnie trenuje u nas po 300 osób, a w czasach kariery Niedźwiedzkiego jeździła szóstka-ósemka. Skoro on mimo wszystko dojechał do olimpijskiego podium, to naprawdę jest szansa, że z tak dużej grupy dojadą do marzeń ci, którzy już teraz, w wieku 16 lat, są najszybszymi juniorami świata.

Zresztą, taki Piotr Michalski, czwarty w Pekinie na 1000 metrów i piąty na 500 metrów już mógł dobitnie potwierdzić, że na lodowe tory możemy patrzeć z naprawdę dużą nadzieją. Jemu do medali zabrakło 0,03 i 0,08 s. A w ogóle panczenistów - mimo że byli grupą mocno dotkniętą przez covid - widać w ważnym zestawieniu polskich miejsc w top 10 igrzysk w Pekinie.

Spójrzmy na to zestawienie:

  • 3. Dawid Kubacki (skoki, skocznia normalna)
  • 4. Kamil Stoch (skoki, skocznia duża)
  • 4. Piotr Michalski (łyżwiarstwo szybkie, 1000 m)
  • 5. Piotr Michalski (łyżwiarstwo szybkie, 500 m)
  • 6. Kamil Stoch (skoki, skocznia normalna)
  • 6. Piotr Żyła, Paweł Wąsek, Dawid Kubacki, Kamil Stoch (skoki, konkurs drużynowy)
  • 6. Nicole Konderla, Dawid Kubacki, Kinga Rajda, Kamil Stoch (skoki, konkurs drużyn mieszanych)
  • 6. Natalia Maliszewska, Patrycja Maliszewska, Kamila Stormowska, Nikola Mazur (short track, sztafeta)
  • 7. Oskar Kwiatkowski (snowboard, slalom równoległy)
  • 8. Aleksandra Król (snowboard, slalom równoległy)
  • 8. Maryna Gąsienica-Daniel (narciarstwo alpejskie, slalom gigant)
  • 8. Karolina Bosiek, Natalia Czerwonka, Magdalena Czyszczoń, Andżelika Wójcik (łyżwiarstwo szybkie, bieg drużynowy)
  • 8. Klaudia Domaradzka, Mateusz Sochowicz, Wojciech Chmielewski i Jakub Kowalewski (saneczkarstwo, sztafeta)
  • 9. Monika Hojnisz-Staręga (biathlon, bieg pościgowy)
  • 9. Izabela Marcisz i Monika Skinder (biegi narciarskie, sprint drużynowy)
  • 9. Kaja Ziomek (łyżwiarstwo szybkie, 500 m)
  • 9. Michał Nowaczyk (snowboard, slalom równoległy)
  • 9. Wojciech Chmielewski i Jakub Kowalewski (saneczkarstwo, dwójki)
  • 10. Magdalena Czyszczoń (łyżwiarstwo szybkie, bieg masowy)
  • 10. Maryna Gąsienica-Daniel, Magdalena Łuczak, Michał Jasiczek i Paweł Pyjas (narciarstwo alpejskie, drużynówka)

Medalowo Polska wypadła na zimowych igrzyskach najgorzej w XXI wieku. Od igrzysk Nagano 1998 zawsze zdobywaliśmy medale - w Salt Lake City dwa, w Turynie dwa, w Vancouver sześć, w Soczi znowu sześć, w Pjongczangu dwa, a teraz tylko jeden. Ale uczciwie oceniając, patrzy się nie tylko na medale. Miejsc punktowanych - w przedziale 1-8 - cztery lata temu mieliśmy osiem. A teraz było ich 13.

Rynna to fanaberia? A może jednak warto

Jedno z tych miejsc mieliśmy nawet w saneczkarstwie, gdzie byliśmy najlepszym krajem ze wszystkich, które nie mają u siebie lodowej rynny. Trudno może wymagać budowy takiego toru w kraju, w którym brakuje zwykłych tras do rekreacyjnego pójścia na biegówki. Ale z drugiej strony - skoro budujemy mnóstwo stadionów piłkarskich, to nie możemy stworzyć jednej rynny dla trzech olimpijskich dyscyplin?

Potężni Niemcy aż 9 ze swoich 12 złotych medali w Pekinie wywalczyli w saneczkarstwie, bobslejach i skeletonie (i w sumie 16 z 27 medali). Oni jako jedyni na świecie mają aż cztery tory.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.