Igrzyska olimpijskie Pekin 2022 mieliśmy relacjonować dla Was, czytelników Sport.pl, z Chin. Jednak covidowe zamieszanie sprawiło, że zostaliśmy w kraju. Pandemia wpływała na te igrzyska każdego dnia, ale każdy dzień przynosił też niezwiązane z nią oczarowania i rozczarowania. Spróbujmy je zebrać w formie olimpijskiego alfabetu.
"I to by było na tyle. Aliwederczi Olimpiks. Nigdy więcej" - napisał (pisownia oczywiście oryginalna!) Piotr Żyła na Instagramie po drużynówce skoczków.
To były trzecie igrzyska olimpijskie w karierze mistrza świata. Znowu rozczarowujące. Żyła ma sześć medali MŚ (w tym dwa złote), ma dwa medale MŚ w lotach, ma sukcesy z Turnieju Czterech Skoczni i Pucharu Świata, a z igrzysk nie ma nic. W emocjach stwierdził nawet, że igrzyska to są durne zawody. Ale oryginalne pożegnanie z nimi jednak odwołał, gdy emocje trochę opadły. - Zły wczoraj byłem. W emocjach coś tam sobie gadałem. Nie mam planu, że to koniec - wyjaśniał w Eurosporcie.
Po jednym złotym medalu zdobyli Chińczycy, Belgowie, Amerykanie, Norwegowie, Japończycy i Kanadyjczycy. Sześć złot do swojego kraju zawiozą Holendrzy. A on jest między pomarańczową potęgą łyżwiarstwa szybkiego a resztą świata. Nazywa się Nils van der Poel i jest Szwedem. Wnukiem Holendra.
Tak naprawdę to on jest królem. Wygrał dwa bardzo prestiżowe dystanse - 5 i 10 km. Na 10 km pobił rekord świata, na krótszym - rekord olimpijski. W takim stylu nie wygrywała nawet trzykrotnie złota Irene Schouten (pobiła dwa rekordy olimpijskie).
Ale to nie wyniki mówią za niego. Nils van der Poel mówi sam za siebie. Najpierw pokłócił się ze wszystkimi Holendrami, zarzucając im stosowanie dopingu technologicznego. Później nie przebierał w słowach, oceniając całe igrzyska. - Wioska olimpijska była bardzo ładna. Chińczycy, których spotkałem, byli absolutnie niesamowici - zaczął, by po chwili przypomnieć, że kiedyś przed najazdem na Polskę igrzyska zorganizował Adolf Hitler, że goszcząc olimpijczyków w Soczi w 2014 roku Rosja Władimira Putina zaatakowała Ukrainę i to wszystko odniósł do Chin, które zapaliły olimpijski znicz w Ptasim Gnieździe rękami Ujgura, czyli przedstawiciela grupy etnicznej, którą szczególnie prześladują.
Van der Poel nie ugryzł się w język, bo to nie leży w jego naturze. Holendrów, dla których łyżwiarstwo jest religią, Szwed denerwuje, gdy mówi, że jego zdaniem ten sport jest do d... Jemu się podoba rock and roll, a nie gumowe stroje, jakie trzeba zakładać, kiedy się wychodzi na lód. On kreuje się na postać, która na tym lodzie owszem robi wielkie rzeczy, ale jakby od niechcenia. W "New York Timesie" opowiada, że sukcesy w Pekinie zawdzięcza temu, że po igrzyskach w Pjongczangu (tam był 14. na 5 km) m.in. na rok zaciągnął się do wojska. Poza tym zjeździł swój kraj rowerem i przebiegł 20 ultramaratonów.
Z krajem swojego dziadka walczy od dawna. I najwyraźniej uważa, że na tej wojence dozwolone są wszystkie chwyty, skoro już jako junior na MŚ w Warszawie potrafił zakraść się do pokoju Holendrów i ukryć w nim ryby, żeby rywalom nie mieszkało się za przyjemnie.
- Łukasz Kruczek to nie jest jakiś chłopek-roztropek - stwierdził Jakub Kot po ostatnim występie polskich skoczkiń narciarskich w Pekinie. - Ale ja pierniczę, gdzie my jesteśmy? - dodał po chwili.
W 2014 roku na igrzyskach w Soczi Łukasz Kruczek był wielki. Prowadzony przez niego Kamil Stoch wyskakał dwa złota. To z Kruczkiem w roli trenera pierwsze medale mistrzostw świata zdobywała polska drużyna (brąz na MŚ 2013 i brąz na MŚ 2015). Ale lata minęły i wiele się zmieniło.
Za Kruczkiem nieudany czas w roli szkoleniowca Włochów. A teraz za Kruczkiem najgorsze igrzyska w jego życiu. Jako trener kadry Polek doświadczony Kruczek miał sprawić, że w Pekinie znajdą się dwie zawodniczki, które razem z dwoma zawodnikami powalczą o medal w konkursie drużyn mieszanych. Skończyło się szóstym miejscem w zawodach, w których wręcz musieliśmy wykorzystać niepowtarzalną okazję.
Agnieszka Baczkowska, kontrolerka sprzętu z ramienia Międzynarodowej Federacji Narciarskiej, za zbyt duże kombinezony zdyskwalifikowała Japonkę, Austriaczkę, Niemkę i dwie Norweżki. Z wpadek faworytów skorzystały zespoły Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego i Kanady, które stanęły na podium razem ze Słowenią.
- Jeśli my nie jesteśmy w stanie wygrać z Kanadą, to gdzie my jesteśmy? Ile my punktów do tej Kanady straciliśmy? Nie punkt czy dwa, prawda? - pytał w rozmowie ze Sport.pl Jakub Kot, trener młodych skoczkiń z Zakopanego i okolic. "Ponad 80" - odpowiadaliśmy. - To jest najlepszy komentarz. To jest rana i rozdrapywanie jej boli - słyszeliśmy od Kota.
Dlaczego Kruczkowi tak bardzo nie wyszło? Kadrę przejął trzy lata temu. Za kadencji Marcina Bachledy Kinga Rajda i Kamila Karpiel razem z Kamilem Stochem i Dawidem Kubackim były blisko medalu w mikście na MŚ w Seefeld. Tam po pierwszej serii Polska była trzecia, a skończyła na szóstym miejscu z 24-punktową stratą do trzeciej Norwegii. Teraz do najlepszych tracimy po 200 a nawet 300 punktów.
- Nie rozumiem tej sytuacji. Łukasz jest naprawdę fachowcem. Można go lubić, można nie lubić, ale trzeba powiedzieć prawdę. On się zna na skokach. Kruczek ma naprawdę ogromną wiedzę. Ale wyniki - niestety - ani trochę go nie bronią - zauważał Kot.
Dużo się mówi w polskich skokach o Michale Doleżalu i jego sztabie. Słusznie, bo panowie skoczkowie obniżyli loty i mimo brązowego medalu Dawida Kubackiego trzeba bić na alarm. Ale jeśli Doleżal miałby odejść, to co powiedzieć o totalnie przegranym Kruczku?
Czy jest tu ktoś, kto jeszcze nie słyszał nazwiska Walijewa? Kamiła ma 15 lat i nie ma olimpijskiego medalu, choć jeden wywalczyła, a drugi miałaby na pewno, gdyby nie strącono jej do piekła.
A wszystko przez diabła. "Diabła" właściwie. Tak Eteri Tutberidze nazwał "Bild". 25 grudnia Walijewej zrobiono test dopingowy. Informacja o pozytywnym wyniku przyszła w momencie, w którym rosyjska drużyna z Kamiłą w składzie czekała na dekorację medalową w Pekinie. Ekipa miała odebrać złoto, ale dekoracji nie było. W oczekiwaniu na badanie próbki B Walijewej pozwolono startować indywidualnie. Po programie krótkim solistek następne cudowne dziecko rosyjskiego łyżwiarstwa prowadziło. Ale program dowolny dziewczynka zawaliła. Przykro było patrzeć, jak ogromny, skumulowany stres przygniótł Kamiłę. I jak zamiast pocieszenia z atakiem ruszyła Tutberidze.
"Wytłumacz mi, dlaczego odpuściłaś. Wytłumacz, dlaczego przestałaś walczyć" - mówiła trenerka tonem nieznoszczącym sprzeciwu. A Kamiła płakała. - Patrząc jak próbuje się pozbierać po upadkach i dokończyć swój program, dało się poczuć, jak ogromny stres przeżywa. A później zamiast pocieszenia i pomocy dostała tę mrożącą atmosferę - dziwił się szef Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, Thomas Bach.
Ale tak naprawdę to dziwimy się my wszyscy. Problem eksploatowania dzieci w łyżwiarstwie figurowym nie jest nowy. A pani Tutberidze słynie z wyciskania wszystkiego z kolejnych młodych talentów i z porzucania ich. Alina Zagitowa urodzona w 2002 roku mistrzynią olimpijską została już w 2018 roku. Z jej relacji dowiadujemy się, że w czasie igrzysk Tutberidze nie pozwalała swoim łyżwiarkom nawet pić wody. Żeby nie przybrały na wodze mogły tylko zwilżać usta. Anna Szczerbakowa, która w Pekinie dojechała do złota, w mediach społecznościowych pokazywała, że podstawą jej diety są sproszkowane posiłki.
"Widok Anny Szczerbakowej po zdobyciu złotego medalu rozrywa serce, ale to widok, do którego zdążyliśmy już przywyknąć. To już tradycja, że mistrzynie olimpijskie w łyżwiarstwie są samotne i smutne" - pisał serwis sports.ru.
Tak, te dziewczynki przechodzą raczej tortury niż treningi. Pracują ponad siły nawet gdy są kontuzjowane, są niedożywione i nieszczęśliwe. A kiedy nie dostają jedynej nagrody, na jaką są nastawiane, to nie potrafią się z tym pogodzić. - Nienawidzę wszystkich, nienawidzę! Nienawidzę tego sportu! Nigdy więcej nie wyjdę na lód! Każdy ma złoty medal, każdy! Tylko nie ja! Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę! - krzyczała srebrna medalistka z Pekinu, Aleksandra Trusowa (rocznik 2004). Podobno z hali do autobusu wiozącego zawodników do wioski olimpijskiej wicemistrzynię siłą wyprowadziła Tutberidze.
Oglądanie tego wszystkiego było okropnie przygnębiające. Efektem ma być podniesienie wieku pozwalającego na starty w seniorskim świecie łyżwiarstwa figurowego. Teraz za seniorki uchodzą już 15-latki. Od czerwca za dorosłego łyżwiarza ma być uznawany ten, kto skończy 17 lat.
Mikaela Shiffrin to gigantka. W świecie narciarstwa alpejskiego nie ma obecnie bardziej utytułowanej zawodniczki. Ale w Pekinie częściej wypadała z trasy niż dojeżdżała do mety i gdy nie zdobywała medali, to odbierała coraz więcej wyjątkowo chamskich wiadomości. Bardzo często rozczarowani "kibice" używali słowa "hańba".
A teraz przyłóżmy do tego chińską skalę. Na Weibo (to odpowiednik Twittera) hashtag #ZhuYiFellOver (Zhu Yi się przewróciła) zebrał 230 milionów wyświetleń. "Nie wiem, jak ktoś taki mógł reprezentować Chiny" - napisał jeden z użytkowników. "To hańba" - dodał ktoś inny. Nadużycia były tak duże, że administratorzy portalu zaczęli blokować użytkowników i usunęli ponad 40 tysięcy postów.
Cała burza wzięła się z tego, że w rywalizacji drużynowej w łyżwiarstwie figurowym Zhu Yi się przewróciła, co utrudniło chińskiej ekipie walkę o medal (zajęła 5. miejsce).
Niestety, my nie jesteśmy lepsi. Trzy miesiące temu Mateusz Sochowicz mógł zginąć na torze olimpijskim w Yanqing, bo pędził na sankach 70 km/h, a obsługa toru zapomniała otworzyć jedną z bramek. Sochowicz opowiadał w rozmowie ze Sport.pl, jak w ułamkach sekund postanowił wstać z sanek, dojechał do zapory na nogach i próbował ją przeskoczyć. Dzięki temu "tylko" połamał kolano i rozciął do kości drugą nogę.
Teraz Sochowicz mierzy się z hejtem, bo zajął "dopiero" 25. miejsce. Podobno worek ziemniaków położony na sankach też by tak zjechał.
To nasza najcieplejsza historia z Pekinu. - Kochane chłopaki! - mówiła nam Aleksandra Król i przesyłała zdjęcia kołdry (nie koca!), którą do wioski olimpijskiej w Pekinie, a dokładnie w Zhangjiakou, przywieźli jej polscy skoczkowie narciarscy.
Po przyjeździe na igrzyska nasza najlepsza snowboardzistka marzła w swoim pokoju w wiosce olimpijskiej. Wszystko dlatego, że organizatorzy przygotowali dla sportowców kołdry wypełnione pierzem, a na nie Ola jest uczulona.
Akcję ratunkową zorganizowali skoczkowie dowodzeni przez Dawida Kubackiego, czyli kolegę Oli z Nowego Targu. Panowie spisali się na medal, zrobili więcej niż minimum, bo Król prosiła o kocyk, a oni w drodze z Willingen do Pekinu kupili kołdrę. Może ta sympatyczna historia to dowód, że dobro wraca? Kubacki to przecież nasz jedyny medalista tych igrzysk.
Przez covid nie było w Pekinie najlepszej obecnie skoczkini świata Marity Kramer, nie było Johana Andre Forfanga, w ostatniej chwili dojechał Daniel Andre Tande, a w pierwszym starcie w kombinacji norweskiej zabrakło aż trzech z siedmiu najlepszych zawodników klasyfikacji Pucharu Świata. W tym wielkiego Jarla Magnusa Riibera.
Oczywiście nam z hasłami "covid" i "izolacja" najmocniej kojarzy się Natalia Maliszewska. Nasza największa medalowa nadzieja tych igrzysk spędziła w zamknięciu osiem dni. Byli w naszej kadrze tacy, którzy w ciasnych pokoikach bez możliwości treningu przebywali przez 10 dni. Jak po czymś takim wyjść i walczyć z rywalami, którzy normalnie trenowali, jedli i nie mieli tych wszystkich traumatycznych przeżyć?
Maliszewska z izolacji została zwolniona w nocy przed swoim najważniejszym startem. Eliminacje były zaplanowane na sobotę 5 lutego na godzinę 19. Ją przewieziono do wioski olimpijskiej po godzinie 3 rano. - Natalia przyjechała do wioski olimpijskiej w nocy. Rano poddała się normalnej, codziennej procedurze testowania, jak wszyscy. Później pojechała na lodowisko, bo wyników nie było, a brak wyników znaczy, że jest wszystko okej. Dopiero jak już Natalia była na lodowisku, to dostaliśmy komunikat, że jej test jest pozytywny. To było nieludzkie - mówił w rozmowie ze Sport.pl Marcin Nowak, zastępca szefa polskiej misji olimpijskiej na igrzyska w Pekinie.
A Maliszewska pisała w mediach społecznościowych tak: Wiem, ze dużo osób nie rozumie tej sytuacji. Testy pozytywne, negatywne, testy bliskie wyjścia z izolacji, nagle testy pozytywne z wynikami, które kwalifikują mnie do leżenia w szpitalu pod respiratorem. Później znowu dobre wyniki i szansa na warunkowe zwolnienie. Później totalna klapa. Brak możliwości... nadzieja umarła.
- Ostatecznie w dzień startu o 3 w nocy ludzie wyciągają mnie z izolatki... Ta noc to był horror. Spałam w ubraniu, bo bałam się, ze ktoś za chwile zabierze mnie znowu do izolatki. Przez zasłony wyglądałam tylko trochę. Jednym okiem, bo bałam się, ze mnie ktoś zobaczy.
- Później wielka nadzieja. Pakuję się na lodowisko, startuję! Rozpakowuję ubrania, rozwieszam strój... i nagle wiadomość, ze oni się jednak pomylili! Że jednak nie powinni wypuszczać mnie z izolatki! Że jednak jestem zagrożeniem! Że nie mogę wystartować. Muszę wracać jak najszybciej do wioski...
Płakała Shifrrin, płakała Maliszewska, płakał trener Tuomas Nieminen, bo było mu strasznie żal, że Piotr Michalski na 500 m był o 0,03 s a na 1000 m o 0,08 s od medalu. Współczucie? Najwięcej dostał go chyba Kamil Stoch, gdy nie powstrzymał łez po czwartym miejscu, jakie zajął na dużej skoczni.
Ale i tu tata Kamila, psycholog, tłumaczył po co to było, co Kamilowi dało i uspokajał, że Kamil dwa dni po rozczarowaniu będzie w gotowości bojowej na drużynówkę. Pan Bronisław miał rację - mistrzowie nie pękają. To, że płaczą wcale nie znaczy, że się rozsypali. To są emocje, pozwólmy ludziom je wyrzucać. Przecież krzywdy nam tym nie robią.
Jak po chińsku będzie Jeremy Smith? Jieruimi Shimisi. A jak będzie Jake Chelios? Jieke Kailiaosi. Do kadry hokejowej na pekińskie igrzyska Chińczycy kupili sobie zawodników z doświadczeniem z NHL i pozmieniali im nazwiska.
Efekt inwestycji? Porażki 0:8 z USA, 2:3 z Niemcami oraz 0:5 z Kanadą. I ostatnie miejsce w turnieju. Trochę lepiej było u hokeistek. One przegrały 1:3 z Czeszkami, wygrały 3:1 z Danią i 2:1 z Japonią po karnych a później uległy jeszcze Szwecji 1:2. I zajęły dziewiąte miejsce. Wyniki trochę ładniejsze i ładniejsza promocja samych Chin. A to przez piękne parkany.
Tu należy zapytać: jak po chińsku będzie Kimberly Newell? Odpowiadamy: Zhou Jiaying. Bramkarka, która w wieku 18 lat zdobyła mistrzostwo świata juniorek w barwach Kanady, teraz błyszczała nie tylko umiejętnościami, ale też efektownymi smokami wymalowanymi na ochraniaczach, które bramkarze noszą na nogach. I to chyba tyle korzyści z całego tego dziwnego hokeja made in China.
Było niezapomniane reggea na lodzie. W bobsleju, na igrzyskach Calgary 1988. A teraz dostaliśmy też reggea na nartach. 38-letni Jamajczyk Benjamin Alexander to był nasz reprezentant na tych igrzyskach! Normalny człowiek zrealizował marzenie. Normalne, czyli wielkie - przecież właśnie takie powinno być marzenie.
Po tym wyczynie - po 46. miejscu w slalomie gigancie (ostatni wśród tych, którzy dojechali do mety) - Benjamim powiedział, że jest wyczerpany. I potrzebuje masażu oraz piwa. Wielu mogło się z takim olimpijczykiem utożsamiać. A bobsleiści z Jamajki też w Pekinie byli!
Złośliwi powiedzieliby, że w polskim sporcie stypendium jest ważniejsze od medali. Ale ono jest naprawdę bardzo ważne. Daje finansową stabilność, która często oznacza, że rokujący zawodnik nie musi iść do pracy, że może dalej poświęcać się treningom. I może dzięki temu w końcu powalczyć o medal.
Dobrze, że już nie zawsze trzeba być w top 8, żeby w polskim sporcie to ministerialne świadczenie zdobyć. Dobrze, że w Pekinie mieliśmy wiele miejsc w top 8 i w okolicach. Oceniając uczciwie występ naszej 57-osobowej kadry nie możemy patrzeć tylko na brązowy medal Kubackiego. Wyliczmy sobie wszystkie polskie miejsca w top 10. W kolejności od miejsca najwyższego.
Eileen Gu znana w Chinach jako Gu Ailing uczyła się jeździć na nartach na jeziorze Tahoe na granicy stanów Nevada i Kalifornia. To córka Chinki i Amerykanina, którą w San Francisco samotnie wychowywała matka.
Gu mówi biegle po chińsku, od dziecka odwiedzała krewnych i przyjaciół w Pekinie. Największa bohaterka chińskiej kadry olimpijskiej na nartach jeździ od trzeciego roku życia i właśnie wywalczyła trzy medale - złote w big air i halfpipie oraz srebrny w slopestyle'u.
Sport to tylko jedna z jej pasji. Jest świetną uczennicą, uzyskała aż 1580 punktów na 1600 możliwych w SAT - egzaminie dla uczniów amerykańskich szkół średnich. To plasuje ją w gronie 1 procenta najzdolniejszych. I otwiera jej drogę do studiowania w Stanford.
Właściwie mogła być teraz supergwiazdą całej Ameryki. Jeszcze w 2019 roku, mając zaledwie 15 lat i reprezentując Stany, wygrała we Włoszech zawody Pucharu Świata w slopestyle'u. Amerykańscy trenerzy wiedzieli, że może być najlepsza już w Pekinie. Ale nastolatka zdecydowała wtedy o zmianie reprezentacji. W ojczyźnie matki nazywana jest "Żabią Księżniczką" - od zielonego kasku z motywem żaby, który nosiła jako juniorka.
Mistrzyni sportu i supermodelka z okładek takich pism jak "Voque" czy "Elle", postać związana wielomilionowymi kontraktami z Victoria's Secret, Red Bullem czy Estee Lauder, ale też Bank of China i mleczarnią China Mengniu robi to, co pozornie niemożliwe, czyli łączy amerykańskie, światowe, z tym co chińskie. I nawet jeśli czasem wzbudza w ten sposób zdziwienie (np. Chińczycy nie rozumieli w trakcie igrzysk, że ona może korzystać z Instagrama, podczas gdy cały naród ma zablokowany dostęp do tego typu serwisów), nawet gdy musi unikać trudnych pytań z polityką w tle, to bez wątpienia jest taką twarzą chińskiego sportu, jaką Chińczycy chcą pokazywać.
Superzdolna nastolatka wywalczyła jedną piątą chińskich medali na pekińskich igrzyskach (3 z 15) i z całej drużyny gospodarzy to ona wniosła do niej najwięcej. Chwaląc się trzecim miejscem w klasyfikacji medalowej (oczywiście najwyższym w historii - tylko za Norwegią i Niemcami, a m.in. przed USA) Chińczycy chętnie prezentują "idealne dziecko z sąsiedztwa" (kogoś takiego w Gu chce widzieć państwowa telewizja CCTV). "Kiedyś ludzie chcieli być Amerykanami, więc dlaczego nie zaakceptować, że teraz chcą być Chińczykami?" - pyta nawet "Global Times China".