Koszmar Maliszewskiej trwa. Poruszające wyznanie: Będę potrzebowała pomocy

- To co się dzieje ze mną i z moją głową, to zabrzmi bardzo źle, ale to jest druga rzecz, która mnie tak bardzo uderzyła, po śmierci mamy - przyznała w emocjonalnej rozmowie z TVP Sport Natalia Maliszewska. Polska łyżwiarka kończy swój udział w igrzyskach olimpijskich, które okazały się dla niej koszmarem.

W środę Natalia Maliszewska zakończyła swój udział w igrzyskach olimpijskich. W rywalizacji na 1500 metrów Polka zdecydowanie nie była faworytką. I niestety, jej bieg ćwierćfinałowy to potwierdził. Choć Maliszewska przez 1000 metrów trzymała kontakt z czołówką, na ostatnich metrach opadła z sił i odpadła z grupy walczącej o awans do półfinału. W swoim biegu zajęła 5. miejsce, co oznacza, że straciła szansę walki o medal.

Zobacz wideo "Mamy teraz taki sezon, jak w 2014/2015"

Przed konkursem Maliszewska napisała w mediach społecznościowych, że dystans 1500 metrów to nic innego, jak trzy razy 500 metrów, czyli jej koronny dystans. W rozmowie z TVP Sport przyznała, że próbowała się dobrze nastroić przed konkursem. - Nie mam się czego chwytać, żeby się chwilę pośmiać. Po naszym biegu drużynowym czuję, że wszystko ze mnie wypływa. Przez tydzień udawałam i próbowałam sobie wmówić, że wszystko jest okej. Wiedziałam, że dziewczyny mnie potrzebują i chciałam być filarem drużyny. Ale kolejne dni były coraz cięższe. Śmiałam się, że byłam na nieprzyjemnych wakacjach. Formę ściągnęło w dół, z którego ciężko jest się odkopać. Psychiczne zmęczenie jest cięższym i trudniejszym. Wiem, jak głowa działa na to, co dzieje się z ciałem – powiedziała łyżwiarka.

Więcej treści sportowych znajdziesz również na Gazeta.pl

Natalia Maliszewska podczas igrzysk w Pekinie przeżyła dramat. Tuż po przylocie do Chin okazało się, że Polka otrzymała pozytywny wynik testu na obecność koronawirusa. Dzień przed startem swojej koronnej konkurencji - biegu na 500 metrów, otrzymała informację, że nie wystartuje. W nocy została jednak zwolniona z izolacji i wydawało się, że będzie mogła wystartować w eliminacjach. Niestety, podczas porannego treningu okazało się, że wynik kolejnego testu znów był pozytywny i Polka została wykluczona z rywalizacji.

Maliszewska nie wytrzymała przed kamerą. "Kiedy nie jestem w stanie kontrolować swojego płaczu, to zaczyna mnie to martwić"

Maliszewska przyznała, że otrzymała dużo wsparcia nie tylko od swojej drużyny, ale także od rywalek. Całe igrzyska okazały się dla niej jednak psychicznym koszmarem. - Żadne słowa nie zwrócą mi tych chwil. Wiedziałam o tym, że mogę wytrzymać dużo, bo pracowałam nad tym. Miałam w głowie dużo różnych scenariuszy, ale myślę, że z jakim psychologiem bym nie pracowała, to nikt by mnie nie nastawił na to, że będą musiała przeżyć to, co przeżyłam teraz – powiedziała Maliszewska łamiącym głosem.

- Wiem, że jest dużo rzeczy, które cały czas wracają i, że już nie daję rady. Jestem na lodzie i przychodzą do mnie takie myśli, czy na pewno będę musiała czekać kolejne cztery lata na taki bieg? Kim ja będę za cztery lata, co będę robić, jak będę się starzeć? Na przyszłych igrzyskach będę miała już 30 lat i kiedy o tym myślę, to po prostu zaczynam się śmiać. Ale może nigdy nie jest za późno, żeby łapać swoje marzenia – mówiła dalej.

- Koniec końców, to co się dzieje ze mną i z moją głową, to zabrzmi bardzo źle, ale to jest druga rzecz, która mnie tak bardzo uderzyła, po śmierci mamy. I to nie jest łatwe. Ale mam nadzieję, że się z tego wykaraskam. Wiem, że będę jednak potrzebowała pomocy. Na początku myślałam "jesteś silna, dasz radę". Kiedy nie jestem w stanie kontrolować swojego płaczu, to zaczyna mnie to martwić – powiedziała ze łzami w oczach Maliszewska.

Więcej o: