Izabela Marcisz i Monika Skinder zajęły dziewiąte miejsce w sprincie drużynowym biegaczek narciarskich podczas zimowych igrzysk olimpijskich w Pekinie. Triumfowały niespodziewanie Niemki przed Szwedkami i Rosjankami.
Dla młodych Polek już sam awans do finału to spory sukces. Zwłaszcza że w ostatnich tygodniach sporo pisało się o konflikcie na linii Marcisz i Skinder. Ta pierwsza nie chciała startować w środę. - Mam tu dużo startów, inne dziewczyny mniej. Na pewno one będą chętne do takiego występu - mówiła zawodniczka w rozmowie z TVP Sport po biegu na 10 km stylem klasycznym.
Jak słyszeliśmy, między biegaczkami nie ma najlepszych relacji. Konflikt na polu prywatnym trwa podobno od lat, a zaognić miała go także ostra rywalizacja zawodniczek podczas mistrzostw świata juniorów w 2020 r. Na trasie sprintu doszło do kontaktu między Marcisz, a Skinder. Tę drugą wyhamowało, a pierwsza zdobyła srebrny medal.
Sprawy w swoje ręce wziął wtedy Apoloniusz Tajner. - Prezes ma się spotkać z Izą. Nie wyobraża sobie, żeby nie startowała - mówił Sport.pl Jan Winkiel, sekretarz generalny PZN. Kilka dni później Łukasz Jachimiak poinformował, że spotkanie prezesa z Marcisz przyniosło skutek. - Rozmawialiśmy 40 minut. Iza pobiegnie z Moniką Skinder w sprincie drużynowym - przyznał Tajner. - Nie było żadnego nakazywania, rozkazywania - dodawał na łamach Sport.pl szef polskiego narciarstwa.
Ostatecznie obie sportsmenki pojawiły się w środę na starcie sprinterskiej rywalizacji. Po półfinale zachowanie Izabeli Marcisz dawało nadzieję, że coś w relacjach zawodniczek się zmieniło. "Izka poczekała na Monikę, odpięła jej narty, nakryła kurteczką. Ładne. Potrzebne. Szacunek, dziewczyny" - napisał na Twitterze Michał Chmielewski, dziennikarz TVP Sport.
Po zajęciu dziewiątego miejsca obie stanęły przed kamerami TVP. Nie było widać między nimi napięcia. Wspólnie cieszyły się z osiągniętego rezultatu. Marcisz odniosła się tylko do tego, że jako jedyna Polka startuje we wszystkich konkurencjach. Jeszcze nie doszła dobrze do siebie po sztafecie, teraz rywalizowała w sprincie drużynowym, a przed nią jeszcze sobotni bieg na 30 km stylem dowolnym.
- Było ciężko po sztafecie. Nie ukrywam tego. Szkoda, że trener nie słucha tego, co mówię. Mam nadzieję, że nie zapłacę dużej ceny, bo moim zdaniem trzy dni do tej "trzydziestki" to trochę mało. Tym bardziej że później jadę na mistrzostwa świata [do lat 23]. Dzisiaj nie ma ósemki, jesteśmy dziewiąte. Myślę, że z jednej strony możemy się cieszyć i być dumne, bo byłyśmy najmłodszą sztafetą, ale mój plan na igrzyska był inny - otwarcie wyznała 21-latka.
Michał Chmielewski, dziękując biegaczkom za rozmowę, powiedział, że "zgoda buduje". Skinder i Marcisz przyznały rację, uśmiechnęły się i odeszły.
Być może nieoczekiwany sukces zbliży do siebie dwie największe nadzieje polskiego narciarstwa biegowego. Nawet jeżeli nie zostaną najlepszymi przyjaciółkami, to może obdarzą się szacunkiem i będą mogły współpracować na trasie tak udanie, jak w środę.