Tak Polacy oszukali rywali w wojnie sprzętowej. Główna broń "przemycona" na IO

Jakub Balcerski
Wojna sprzętowa trwała w najlepsze przez cały czas rywalizacji w skokach podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie. Polacy też mieli w niej udział i to, jak dowiaduje się Sport.pl, nie tylko ze względu na słynne buty firmy Nagaba. Główną bronią polskiej kadry stały się neonowo żółte kombinezony i nowy sposób ich uszycia.

Gdy polska kadra leciała do Pekinu, wciąż trwała jeszcze dyskusja odnośnie zabronienia stosowania jej sprzętowej nowinki – ulepszonych butów firmy Nagaba, których skoczkowie używali na zawodach Pucharu Świata w Willingen. Wtedy uznawano, że FIS, zakazując ich używania, zabrał Polakom największą broń mającą pozwolić im na powrót do rywalizacji w czołówce stawki PŚ w katastrofalnym dotychczas sezonie.

Zobacz wideo W skokach narciarskich są równi i równiejsi!

Ale co, jeśli to nie buty były najważniejszym elementem sprzętowej rozgrywki Polaków? Jeśli były one tylko zasłoną dymną? Takie są obecne skoki narciarskie – w gąszczu regulacji i ich niejasnych interpretacji większość reprezentacji co chwila stara się przechytrzyć rywali, wywołać chaos i zdenerwowanie u przeciwników, a przy tym, co najważniejsze, spróbować pomóc sobie na skoczni. W tej wojnie sprzętowej uczestniczą także Polacy.

Zatrzymali osobówkę, żeby przez granicę mogła przejechać ciężarówka

Przed każdą dużą imprezą – a zwłaszcza przed igrzyskami olimpijskimi - sztaby poszczególnych reprezentacji często wyciągają z rękawa dwa rodzaje nowinek technologicznych, które mają im pomóc w osiągnięciu jak najlepszych wyników.

Zasada jest prosta: pierwszy rodzaj nowinek to te, które wyróżniają się wizualnie, wywołują zamęt wśród rywali, ale tym, którzy ich używają, wcale nie przynoszą tylu korzyści, ile można byłoby sobie wyobrazić. Są istotne, ale nie kluczowe – nie sprawiają, że skoczkowie będą lądować o dziesięć metrów dalej. Są takim wabikiem, który odciąga uwagę od nowinek, które rzeczywiście poprawiają skoki i mogą dawać przewagę nad rywalami.

Obrazowo, choć oczywiście pół żartem, można to porównać do sposobu przemytu narkotyków przez kartele. Samochód osobowy z nielegalnym ładunkiem próbuje przedostać się przez granicę. Zostaje zatrzymany i nie dociera do celu. Ale kartel o tym wie, z góry spisuje ten transport na straty. Bo w tym samym momencie, w którym osobówka przykuwa uwagę służb, przez granicę ze znacznie większym ładunkiem przejeżdża ciężarówka, którą nikt się nie interesuje.

I wygląda na to, że w Willingen Polacy wypuścili właśnie tę osobówkę. Polskim skoczkom zabroniono wówczas używania ulepszonych butów firmy Nagaba ze zmienioną tylną ścianką. One pomagały przede wszystkim Piotrowi Żyle, który lepiej radził sobie w nich z prowadzeniem nart w powietrzu. Dla pozostałych skoczków były rozwiązaniem komfortowym, dobrym, ale jednocześnie nieprzynoszącym znaczących efektów. Tak czy inaczej – według FIS modyfikacja nie mieściła się w przepisach, federacja zdyskwalifikowała w Willingen Żyłę i Stefana Hulę.

Nowy materiał i nowy sposób szycia kombinezonów

Wokół sprzętu Polaków powstało duże zamieszanie, nawet większe niż to, którego spodziewał się sztab reprezentacji. Polacy początkowo liczyli, że buty przejdą kontrolę, to był ich plan A. Dla pozostałych kadr i dla FIS były jednak zbyt widoczne, żeby nie wzbudziły kontrowersji. Pojawiły się protesty, pretensje innych sztabów, nerwowe uśmiechy na wieży trenerskiej i strach, że Polacy nagle wrócili do gry w wyścigu technologicznym. Ale gdy uwagę wszystkich przyciągnęły buty, przez granicę nieprecyzyjnych regulaminów i zagadkowych interpretacji przejeżdżała – trzymajmy się jeszcze na chwilę tego obrazowego porównania – ciężarówka z większym towarem.

Okazuje się, że Polacy na igrzyska próbowali "przemycić" dwa inne elementy – sposób szycia kombinezonów z zastosowaniem nowych materiałów, a do tego nieco zmodyfikowane wiązania.

Najwięcej wiemy o kombinezonach, które były zmorą ostatnich miesięcy u polskich skoczków. To w tym elemencie sprzętowo Polacy tracili najwięcej względem innych reprezentacji. Zwłaszcza przez cały grudzień zeszłego roku, aż do zakończenia Turnieju Czterech Skoczni. Wtedy zaczęli jednak sięgać po nowe, dotąd niewykorzystywane materiały. Pochodziły głównie od niemieckiej firmy Meininger, ale także od szwajcarskiej Schoeller Textiles. Na początku stycznia w Bischofshofen u Polaków pojawiły się niebieskie stroje. Od razu przyniosły pewne efekty (kilka skoków ponad 130 metrów Dawida Kubackiego, czy Pawła Wąska), ale nie miały być główną bronią.

"Nie są niezgodne z przepisami, ale dochodzą już do limitu"

Tę polski sztab wyciągnął dopiero w Willingen. Chodzi o limonkowy materiał Meiningera. W slangu polskich skoczków nazywa się go "pszczółką", a nawet "trutniem", bo pojawiał się też w połączeniu z czarnym materiałem. Sztab nie chciał go niepotrzebnie marnować, więc cały uszyty strój nie zawsze zawierał tylko jeden rodzaj materiału. Tę mieszaną wersję na oficjalnej stronie Meinigera można kupić pod nazwą "neonowy żółty z przodu/czarny z tyłu". Koszt? 90 euro za jeden kombinezon, choć cena zależy od jego rozmiaru.

- Są dwa najważniejsze elementy, które mają robić różnicę: funkcja aerodynamiczna i zwiększająca bezpieczeństwo zawodnika w powietrzu. Ten kombinezon ma pomagać w locie, dawać przewagę w określonych przypadkach, ale jednocześnie zapewniać bezpieczeństwo przy podmuchach. Nie chcę zagłębiać się w szczegóły, bo to już tajemnice, o których wie niewiele osób - mówi Sport.pl Wolfgang Meininger, producent materiałów do szycia kombinezonów.

Meininger zwraca uwagę, że poza materiałami, efektywność kombinezonów zwiększa także sposób, w jaki szyją je polscy trenerzy. Najważniejsze są tzw. bryty - wykrojniki, kształty przy szyciu nowych modeli strojów, nad którymi sztab pracował przez cały sezon. Czy są legalne? - Nie są niezgodne z przepisami, ale dochodzą już do limitu - słyszymy z kadry. - Trenerzy zmienili sposób szycia: gumki, paski, wszędzie szukali możliwości dojścia do limitu zgodności z przepisami i udało się to zrobić najlepiej od dłuższego czasu - wyjaśnia osoba ze środowiska polskiej reprezentacji.

Polscy mają swoich speców od kombinezonów

Wszystkie nowinki były testowane już latem. - Wiele osób denerwowało się, że nasze kadry trenują w zamknięciu. Że nie mają do nich dostępu dziennikarze, a na skoczni razem z nami nie zawsze mogą pojawiać się kluby. A to wszystko było właśnie ze względu na testy nowinek. Nie chodzi o to, żeby ktoś je podpatrzył, ale żeby nikt nie wiedział, co dokładnie się modyfikuje. Wszyscy wiedzą, że Norwegowie kombinują z podeszwami od butów, bo mają od tego świetnego fachowca. Peter Slatnar pomaga Słoweńcom w przypadku wiązań i nart. A my mamy speców od kombinezonów i to przez wiele lat udowadnialiśmy i udowadniamy dalej - mówi nam jeden z działaczy.

I tłumaczy, że takie przodownictwo w kwestii kombinezonów pozwoliło zbudować dobrą relację z ich producentami. Polacy nie mają problemu z dostępnością materiału, czy sporymi zamówieniami (nawet kilkudziesięciu kombinezonów na skoczka), a w przypadku innych kadr byłyby z tym spore problemy. Choć oficjalnie materiały Meiningera, czy Schoeller Textiles są oczywiście ogólnodostępne. - Chciałbym podkreślić, że świetnie nam się współpracuje z Michalem Doleżalem i całą polską kadrą. Mogą na nas liczyć - zapewnia Wolfgang Meininger.

Tu dochodzimy jednak do pytania kluczowego – czy uszyte w nowy sposób kombinezony z innych materiałów przynoszą efekty na skoczni? Odpowiedzią może być brązowy medal Dawida Kubackiego ze skoczni normalnej. Na pierwszych treningach w Chinach skoczek używał dwóch rodzajów kombinezonów - z białego i czarnego materiału. Zwrot nastąpił podczas kwalifikacji - wtedy Kubacki po raz pierwszy ubrał "pszczółkę". Pierwszy skok nie był fenomenalny - na 94 metry, ale podczas konkursu – na 103 i 104. Te skoki dały brąz.

Warto dodać, że w drodze do tego sukcesu były też chwile nerwowe – działacze PZN bardzo nerwowo zareagowali podczas konkursu na informacje o dyskwalifikacji za kombinezon Halvora Egnera Graneruda. W przypadku Polaków nikt nie dopatrzył się jednak żadnych nieprawidłowości.

Najlepszy sprzęt trzymany jest na najważniejsze skoki

Słyszymy, że sztab z nowych kombinezonów jest bardzo zadowolony. A co z polskimi zawodnikami? - Ile czasu, żem mu [Andrzejowi Zapotocznemu, który pełni rolę trenera technicznego w kadrze – red.] mówił, żeby mi "pszczółkę" zrobił. Żem się doprosił, a teraz nie pozwalają w niej skakać - śmiał się Kubacki w rozmowie dla Eurosportu po kwalifikacjach na dużej skoczni. Polski sztab chciał wykorzystywać "pszczółki" tylko w kluczowych momentach.

Poza wypowiedzią Kubackiego wskazuje na to także fakt, że w kwalifikacjach na większym z obiektów w Zhangjiakou tak, jak i w drugiej serii sobotniego konkursu, gdy skoczek nie miał już szans na walkę o medale, nie miał na sobie limonkowego, czy limonkowo-czarnego stroju. Na treningach nie używali ich także Kamil Stoch i Piotr Żyła. Najlepszy sprzęt trzymany jest na najważniejsze skoki.

- Wiadomo, że trenerzy mają tutaj swoje spostrzeżenia. Jeżeli chodzi o mnie, te kombinezony się aż tak od siebie nie różnią. Przy dobrym skoku czy jeden, czy drugi i tak będzie chciał lecieć. To nie są jakieś diametralne różnice, je o wiele lepiej wyłapuje i jest w stanie wskazać sztab - dodał Kubacki w rozmowie z Eurosportem.

Można się cieszyć z tego, że Polacy walczą w wojnie na sprzęt. Ale...

Manewr z kombinezonami okazał się udany, Polacy zdołali włączyć się do wojny technologicznej, w której uczestniczą też inne kadry. Choćby niemiecka – trener Stefan Horngacher i jego sztab nagięli przepisy, bo na dużej skoczni Karl Geiger skakał w kombinezonie powszechnie uważanym za nieregulaminowy. Dyskwalifikacji uniknął, zdobył brązowy medal – Stocha wyprzedził o 4,1 punktu. W poniedziałek zgarnął jeszcze brąz w drużynie.

Na Niemcach się jednak nie kończy - według naszych informacji w rywalizacji na dużym obiekcie większość reprezentacji manipulowała przy sprzęcie. Dlatego odbyło się bez oficjalnych protestów – prawdopodobnie każdy miał coś do ukrycia i mógł stracić na wzmożonych kontrolach.

I takie właśnie stają się skoki – coraz bardziej zawiłe, coraz mniej zrozumiałe dla zwykłego kibica. Z jednej strony można się cieszyć, że w tej sprzętowej wojnie Polacy potrafią się odnaleźć i konkurować z resztą stawki. Z drugiej strony – szkoda, że w tym sezonie nerwowe rozważania o kombinezonach, wiązaniach, nartach czy nawet rękawiczkach odwracają uwagę od czystego sportu. Na tym polu w skokach narciarskich wiele musi się zmienić.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.