Kuriozalne konferencje na igrzyskach w Pekinie. Zderzenie światów

Bartłomiej Kubiak
"Jaka jest ulubiona potrawa sportowców?", "Czy masz konkretną liczbę pieczonych kaczek, które się podaje? - takie pytania padają na konferencjach prasowych w Pekinie. Zadają je Chińczycy, bo zagraniczni reporterzy pytają o coś zupełnie innego - pisze "New York Times".

"New York Times" już na wstępie tekstu wylicza, że na sobotniej konferencji prasowej - a te na igrzyskach odbywają się codziennie - zadano 12 pytań po angielsku, a 11 dotyczyło skandalu dopingowego z Kamiłą Walijewą. Do tego zadano siedem pytań po chińsku i dotyczyły one w zasadzie wszystkiego innego.

Zobacz wideo Czysta perfekcja. Tak Stoch nagle odmienił swoje skoki

Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl

"Na konferencjach prasowych same pytania opowiadają własną historię" - pisze Andrew Keh, reporter "New York Timesa". A do tego dochodzą odpowiedzi - one też różnią się od siebie, bo organizatorzy potrafią minutami odpowiadać na pytania Chińczyków, a te zadane przez innych dziennikarzy zbywać nawet kilkoma słowami.

"Nie mogę podawać wielu szczegółów"

- Ja w sprawie Kamiły Walijewej - zaczął sobotnią konferencję niemiecki dziennikarz. I od razu zapytał rzecznika MKOl Marka Adamsa: - Czy możesz nam wyjaśnić, dlaczego minęło sześć tygodni, zanim jej pozytywny wynik testu wyszedł na jaw?

- Nie mogę podawać wielu szczegółów. Ta sprawa cały czas jest w toku i wymaga konsultacji prawnych - odparł Adams. I później jeszcze kilka razy to powtórzył. A przy tym zapewnił innych dziennikarz pytających o Walijewą, że MKOl robi wszystko, by tę sprawę jak najszybciej wyjaśnić. Poprosił o cierpliwość i zrozumienie.

Ale zanim w sobotę padły kolejne pytania o Walijewą - która w poniedziałek na igrzyskach poprowadziła Rosyjski Komitet Olimpijski do wygranej w łyżwiarskiej rywalizacji drużynowej, ale za tę konkurencję wciąż nie wręczono medali, bo w organizmie 15-taki wykryto niedozwoloną trimetazydynę - dyskurs poszedł zupełnie inną stronę. Za mikrofon chwycił reporter Xinhua - oficjalnej agencji informacyjnej Chin - który zadał wspomniane pytania kulinarne: o ulubione potrawy sportowców i konkretną liczbę pieczonych kaczek przyrządzanych przez olimpijskich kucharzy.

"Cel mediów jest tutaj inny"

"W ciągu jednej miłej godziny było to doskonałe ujęcie równoległego podejścia do relacjonowania igrzysk w bańce olimpijskiej. Zresztą każdego ranka w przepastnej sali reporterzy spoza Chin zasypują rzecznika Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego trudnymi pytaniami o to, co jest nie tak. W międzyczasie krajowi reporterzy pytają jego chińskich odpowiedników o wszystko, co jest w porządku" - pisze Andrew Keh.

- Cel mediów jest tutaj inny - tłumaczy Mark Dreyer, analityk China Sports Insider z Pekinu. - Na Zachodzie celem jest pociąganie ludzi do odpowiedzialności, ujawnianie kłamstw, korupcji, skandali, a przy tym także przekazywanie najnowszych informacji. Tutaj, na miejscu, liczy się przede wszystkim to, by opowiedzieć historię Chin. Poza tym jeśli na miejscu nie jesteś oficjalnie kontrolowany przez rząd, to przynajmniej jesteś zatwierdzony przez rząd. A jeśli jesteś zbyt daleko od tej linii, to po prostu masz kłopoty - dodaje Dreyer.

"Tańczą obok siebie do dwóch różnych piosenek"

Chiny w trakcie igrzysk i tak poczyniły niewielkie ustępstwa. Na terenach olimpijskich można cieszyć się internetem bez barier. Czyli korzystać np. Google'a, ale też z Instagrama, Twittera, WhatsAppa, Facebooka, Messengera czy innych mediów społecznościowych, które popularne są na Zachodzie. Ale nie są popularne tutaj - w Chinach, gdzie większość Chińczyków w ogóle na co dzień nie ma do nich dostępu. To tzw. wielki firewall, czyli nic innego jak powszechna cenzura w internecie. Narzucona przez rząd, który stara się kreować wygodny dla siebie obraz świata. Wolny od zachodnich wzorców, które w Państwie Środka traktowane są jako czyste zło.

Tej cenzury nie ma terenach olimpijskich, ale różnice w podejściu do świata nawet tam widać gołym okiem. Wystarczy posłuchać konferencji prasowych. Pytań chińskich i zagranicznych reporterów, gdzie w większości przypadków - jak pisze Andrew Keh - "spotkania z dziennikarzami wyglądają tak, jakby dwa korpusy prasowe tańczyły obok siebie, w tej samej ciasnej sali balowej, ale do dwóch różnych piosenek".

I taki ton nadawany jest od początku igrzysk w Pekinie, od pierwszej konferencji prasowej. Bo ta też zaczęła się od pytania dziennikarza z Chińskiej Telewizji Centralnej (CCTV), który zapytał, czy po dwóch latach mrocznych czasów w końcu czuć nadejście wiosny. Odpowiedź na to pytanie była kwiecista, barwna, długa. Zupełnie inna niż na pytanie reportera Reutersa, który po chwili podszedł do mikrofonu i zapytał przewodniczącego MKOl Thomasa Bacha o jego plany spotkania z Peng Shuai - chińską tenisistką, która zniknęła z życia publicznego na kilka tygodni po tym, jak oskarżyła najwyższego chińskiego urzędnika państwowego o napaść na tle seksualnym (więcej tutaj). Takie są właśnie te igrzyska - pełne sprzeczności i dziwnych zasad.

Więcej o:
Copyright © Agora SA