Nowy mistrz olimpijski w skokach ma wyjątkową przewagę nad rywalami. "Niemożliwe do skopiowania"

Jakub Balcerski
Trenerzy, którzy widzieli go przed igrzyskami w Pekinie, byli w stanie zakładać się, że zdobędzie medal. Ale czy postawiliby pieniądze, że Marius Lindvik od razu sięgnie po złoto? Norweg ma dziś wszystko, żeby wyznaczać trendy. I żeby to rywale zastanawiali się, jak go dogonić.

Skacząc 140,5 i 140 m, Lindvik jako jedyny dwukrotnie przekroczył rozmiar skoczni w Zhangjiakou. Zdobył złoty medal, pokonując w sobotę mistrza olimpijskiego z normalnego obiektu Ryoyu Kobayashiego. Marius Lindvik udowodnił, że nie bez powodu był głównym faworytem do triumfu w Chinach.

Zobacz wideo Wiemy, czemu Stoch nie zdobył medalu. "To mu się już zdarzało"

"Skok Mariusa był idealny technicznie". Faworyt nie zawiódł. Lindvik mistrzem na dużej skoczni

Dlaczego Norweg słusznie zyskał miano faworyta? Po pierwsze: w tym sezonie skacze niezwykle stabilnie. A po drugie: skacze na fantastycznym poziomie. Lindvik zwyciężył w ostatnim konkursie Pucharu Świata w Willingen, a na podium stawał w pięciu z sześciu ostatnich konkursów, w których wziął udział.

W Pekinie 23-latek rozczarował jedynie na normalnej skoczni, gdy był siódmy, a szansę na medal zaprzepaścił słabym pierwszym skokiem. Na dużym obiekcie też nie zaczęło się po jego myśli. Najpierw nie mógł się przestawić na nietypowy najazd skoczni i choć w kwalifikacjach był najlepszy, to po pierwszej serii tracił do prowadzącego Ryoyu Kobayashiego 2,2 punktu. A i tak zdołał oddać w drugiej serii lepszy skok od Japończyka i wygrać. 

- Wiedziałem już po skoku Mariusa, że Ryoyu go nie pokona. Był perfekcyjny, idealny technicznie. I po tym, jak skoczek uzyska taki wynik, niezwykle trudno już go pobić - opisuje Oyvind Gronn, jeden z pierwszych trenerów Mariusa Lindvika, który do dziś pracuje z nim nad elementami techniki. - Popłakałem się dopiero kilka minut po konkursie, musiało to do mnie dojść. Czuję wielkie emocje, to niesamowity sukces Mariusa - mówi przejęty.

Zaczął skakać jako 11-latek. Dwanaście lat później ma złoto olimpijskie

- Marius treningi zaczął późno. Miał 11 lat, gdy przyprowadził go do mnie jego ojciec. Dałem mu narty i jednocześnie zostałem jego trenerem. Najpierw podpatrywałem, jak skacze i dawałem małe uwagi, później już regularnie prowadziłem treningi. Co mi w nim zaimponowało? Najbardziej chyba to, że już cztery lata po później zadebiutował na poziomie norweskiej kadry, a w 2015 r. w Pucharze Świata - opowiada Gronn. 

Największy rozwój Lindvika przypada na lata 2018-2020. W pierwszym zdobył debiutanckie punkty w PŚ, potem pierwszy raz stanął na podium w Klingenthal i wygrał w Garmisch-Partenkirchen. - 68. Turniej Czterech Skoczni to moment, kiedy wiedziałem, że już na stałe wejdzie do czołówki. Czy oczekiwałem, że zobaczę go kiedyś na olimpijskim podium, i to tym najwyższym stopniu? Wiedziałem, że go na to stać. Że może na to zapracować. I tak właśnie zrobił - przekonuje Oyvind Gronn. 

W czym wyróżnia się Lindvik? "Nikt nie potrafi tego odtworzyć"

Szkoleniowca pytamy też o to, co jest najlepsze w skokach Lindvika. - Już sam start z belki. Marius robi to wyjątkowo płynnie i dynamicznie, nikt nie potrafi tego odtworzyć. Dopracował to do perfekcji. I to przekłada się na każdy kolejny element, czyli choćby drugą fazę lotu, za którą chwalą go rywale - ocenia Gronn.

- Jego ułożenie ciała i to, jak prowadzi narty tuż za progiem, to coś niemożliwego do skopiowania. Trzeba stawiać pieniądze na jego medal w Pekinie, to pewne - zauważał inny norweski trener Marius Huse jeszcze przed igrzyskami. I miał rację. - Widziałem go przed zawodami w Willingen na Holmenkollen w Oslo. Był niesamowity. Na treningi i serie próbne zawsze zakłada taki śmieszny, bardzo obcisły kombinezon. Bo wie, że w tym "wyjściowym" w konkursach będzie wygrywał - zdradził Huse. 

Stoeckl: Lindvik stał się profesjonalistą

- Marius to jeden z najstabilniejszych zawodników na świecie. W Willingen zgromadził dużo pewności siebie. Jest gotowy na coś wielkiego - zapowiadał za to start swojego skoczka w Pekinie trener Norwegów Alexander Stoeckl. Zapewniał, że psychicznie może nie być nikogo silniejszego od Lindvika.

- Latem najważniejszy był trening motoryczny i praca nad techniką. Trenował bardzo mocno, stał się profesjonalistą. Do najlepszych elementów jego skoku dołożyłbym lądowanie. W tym elemencie rozwijał się w trakcie całego sezonu - dodał Stoeckl.

A Lindvik telemarkiem wylądował na najwyższym stopniu olimpijskiego podium. Nie było w tym sensacji, ale 23-latek sam zapracował na miano faworyta. Teraz jego celem będzie utrzymać się w czołówce. I raczej być drugim Kamilem Stochem lub Stefanem Kraftem, niż powtórzyć historię mistrza olimpijskiego z Pjongczangu Andreasa Wellingera. Lindvik ma wszystko, żeby wyznaczać trendy. I żeby to rywale zastanawiali się, jak go dogonić.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.