Skacząc 140,5 i 140 m, Lindvik jako jedyny dwukrotnie przekroczył rozmiar skoczni w Zhangjiakou. Zdobył złoty medal, pokonując w sobotę mistrza olimpijskiego z normalnego obiektu Ryoyu Kobayashiego. Marius Lindvik udowodnił, że nie bez powodu był głównym faworytem do triumfu w Chinach.
Dlaczego Norweg słusznie zyskał miano faworyta? Po pierwsze: w tym sezonie skacze niezwykle stabilnie. A po drugie: skacze na fantastycznym poziomie. Lindvik zwyciężył w ostatnim konkursie Pucharu Świata w Willingen, a na podium stawał w pięciu z sześciu ostatnich konkursów, w których wziął udział.
W Pekinie 23-latek rozczarował jedynie na normalnej skoczni, gdy był siódmy, a szansę na medal zaprzepaścił słabym pierwszym skokiem. Na dużym obiekcie też nie zaczęło się po jego myśli. Najpierw nie mógł się przestawić na nietypowy najazd skoczni i choć w kwalifikacjach był najlepszy, to po pierwszej serii tracił do prowadzącego Ryoyu Kobayashiego 2,2 punktu. A i tak zdołał oddać w drugiej serii lepszy skok od Japończyka i wygrać.
- Wiedziałem już po skoku Mariusa, że Ryoyu go nie pokona. Był perfekcyjny, idealny technicznie. I po tym, jak skoczek uzyska taki wynik, niezwykle trudno już go pobić - opisuje Oyvind Gronn, jeden z pierwszych trenerów Mariusa Lindvika, który do dziś pracuje z nim nad elementami techniki. - Popłakałem się dopiero kilka minut po konkursie, musiało to do mnie dojść. Czuję wielkie emocje, to niesamowity sukces Mariusa - mówi przejęty.
- Marius treningi zaczął późno. Miał 11 lat, gdy przyprowadził go do mnie jego ojciec. Dałem mu narty i jednocześnie zostałem jego trenerem. Najpierw podpatrywałem, jak skacze i dawałem małe uwagi, później już regularnie prowadziłem treningi. Co mi w nim zaimponowało? Najbardziej chyba to, że już cztery lata po później zadebiutował na poziomie norweskiej kadry, a w 2015 r. w Pucharze Świata - opowiada Gronn.
Największy rozwój Lindvika przypada na lata 2018-2020. W pierwszym zdobył debiutanckie punkty w PŚ, potem pierwszy raz stanął na podium w Klingenthal i wygrał w Garmisch-Partenkirchen. - 68. Turniej Czterech Skoczni to moment, kiedy wiedziałem, że już na stałe wejdzie do czołówki. Czy oczekiwałem, że zobaczę go kiedyś na olimpijskim podium, i to tym najwyższym stopniu? Wiedziałem, że go na to stać. Że może na to zapracować. I tak właśnie zrobił - przekonuje Oyvind Gronn.
Szkoleniowca pytamy też o to, co jest najlepsze w skokach Lindvika. - Już sam start z belki. Marius robi to wyjątkowo płynnie i dynamicznie, nikt nie potrafi tego odtworzyć. Dopracował to do perfekcji. I to przekłada się na każdy kolejny element, czyli choćby drugą fazę lotu, za którą chwalą go rywale - ocenia Gronn.
- Jego ułożenie ciała i to, jak prowadzi narty tuż za progiem, to coś niemożliwego do skopiowania. Trzeba stawiać pieniądze na jego medal w Pekinie, to pewne - zauważał inny norweski trener Marius Huse jeszcze przed igrzyskami. I miał rację. - Widziałem go przed zawodami w Willingen na Holmenkollen w Oslo. Był niesamowity. Na treningi i serie próbne zawsze zakłada taki śmieszny, bardzo obcisły kombinezon. Bo wie, że w tym "wyjściowym" w konkursach będzie wygrywał - zdradził Huse.
- Marius to jeden z najstabilniejszych zawodników na świecie. W Willingen zgromadził dużo pewności siebie. Jest gotowy na coś wielkiego - zapowiadał za to start swojego skoczka w Pekinie trener Norwegów Alexander Stoeckl. Zapewniał, że psychicznie może nie być nikogo silniejszego od Lindvika.
- Latem najważniejszy był trening motoryczny i praca nad techniką. Trenował bardzo mocno, stał się profesjonalistą. Do najlepszych elementów jego skoku dołożyłbym lądowanie. W tym elemencie rozwijał się w trakcie całego sezonu - dodał Stoeckl.
A Lindvik telemarkiem wylądował na najwyższym stopniu olimpijskiego podium. Nie było w tym sensacji, ale 23-latek sam zapracował na miano faworyta. Teraz jego celem będzie utrzymać się w czołówce. I raczej być drugim Kamilem Stochem lub Stefanem Kraftem, niż powtórzyć historię mistrza olimpijskiego z Pjongczangu Andreasa Wellingera. Lindvik ma wszystko, żeby wyznaczać trendy. I żeby to rywale zastanawiali się, jak go dogonić.