Szóste i czwarte miejsce w konkursach indywidualnych na igrzyskach w Peknie - z jednej strony brak medalu, z drugiej miejsce piękna walka o miejsce na podium. Po sobotnim konkursie na dużej skoczni trudno pozbyć się uczucia niedosytu, ale jednocześnie warto skupić się na szerszej perspektywie. I docenić fakt, że Kamil Stoch utrzymał w Chinach miejsce w ścisłej światowej czołówce.
Po konkursie na normalnej skoczni i szóstym miejscu pisałem, że Stochowi należy się diament. Pobłyskujący jego ciężką pracą, którą w jednym z najtrudniejszych sezonów w karierze znów doszedł do walki o największe trofeum dla każdego sportowca - medal na igrzyskach. Tym razem się nie udało, ale przypomnijmy sobie nasze nastroje sprzed miesiąca, kiedy Polacy osiągali kiepskie wyniki, a Stoch leczył kontuzję kostki. Dziś to wspomnienie jawi się jako odległe, dziś żyliśmy walką o podium olimpijskie. Czyli czymś, do czego Stoch nas przyzwyczaił.
Wyliczmy: dwa złote medale w Soczi, czwarte miejsce i złoto w Pjongczangu, teraz szóste i czwarte miejsce w Pekinie. To lista sukcesów, jakimi nie może pochwalić się żaden skoczek na świecie. Przed Stochem nigdy nie było skoczka, który sześć razy z rzędu znalazłby się w najlepszej szóstce konkursu na igrzyskach. Czas leci, a Stocha nic nie może odciągnąć od najwyższych miejsc na ważnych imprezach.
Wracając do obecnego niedosytu - pewnie, że w Pekinie mogło być o te kilka metrów, punktów, a nawet pozycji lepiej. Ale szukając tych niedostatków nie można zapomnieć o szerszym kontekście, o ogromnych problemach polskiej kadry w trakcie tego sezonu. Powtórzmy - na przełomie roku, podczas Turnieju Czterech Skoczni, takie wyniki Stocha wszyscy bralibyśmy w ciemno. Teraz wszyscy, łącznie z samym skoczkiem, żałujemy, że nie trafił idealnie w próg w drugiej serii sobotniego konkursu. Ale to nie sprawia, że postrzeganie jego występu będzie inne.
- Widocznie nie zasłużyłem na ten medal - powiedział Kamil Stoch dla Eurosportu po drugiej serii w Zhagjiakou ze łzami w oczach. Nie zgadzam się z nim: Kamilu, zasłużyłeś! I tu nasuwa się inna odpowiedź, którą często słyszymy z ust sportowców. Nie lubimy jej, komentujemy, że to banał. Ale są momenty, w których jest to jedyna prawdziwa odpowiedź - taki jest sport.
W Soczi na dużej skoczni na korzyść Stocha w walce z Japończykiem Noriakim Kasaim decydowało 1,3 punktu. W Pjongczangu złoto Stochowi dało 3,4 punktu zapasu nad Andreasem Wellingerem. W Pekinie to się odwróciło - tym razem to 4,1 punktu decydowało na korzyść Karla Geigera, a nie Polaka w walce o brąz.
4,1 punktu, taki jest sport. Przeziębienie po jedynym podium sezonu w Klingenthal, które wybiło go z rytmu, ogromny kryzys formy na Turnieju Czterech Skoczni i przerwa w startach, potem kontuzja tuż przed zawodami w Zakopanem i niepewność po kolejnych dniach spokojnego treningu w Polsce, a nie obecności w Pucharze Świata. Taki jest sport.
Dlatego żałując minimalnie przegranego miejsca na podium trzeba wyraźnie wskazywać na pomnik, który swoją walką w drodze na igrzyska w Pekinie zbudował Kamil Stoch. A nawet nie tyle zbudował, co go po prostu odkurzył i wypolerował. Dalekimi i pięknymi skokami, które znów dały nadzieję. I za tę nadzieję, której przed igrzyskami niewielu się spodziewało, należą się Stochowi podziękowania.