Był wyśmiewany, imprezował do rana, będzie ostatni. "Ja już mam złoto"

Konrad Ferszter
Jeszcze sześć lat temu grał w klubach jako DJ - pracował w nocy, spał w dzień, prowadził życie imprezowicza. Aż nagle zakochał się w narciarstwie i nie zważając na śmiechy, docinki i pretensje - wywalczył kwalifikację na igrzyska. 38-letni Jamajczyk Benjamin Alexander wie, że w slalomie gigancie będzie w Pekinie ostatni. - To nie jest istotne, ja już zdobyłem złoty medal - mówi.

- Mój cel na igrzyska olimpijskie? Przeżyć - z uśmiechem na ustach wypalił Benjamin Alexander w rozmowie z BBC. Dla 38-letniego Jamajczyka, który pierwszy raz założył narty raptem sześć lat temu, samo ukończenie niedzielnego slalomu giganta w Pekinie będzie wielkim sukcesem. Choć Alexander już czuje się zwycięzcą. Były DJ, który przez chwilę zajmował się też doradztwem finansowym, będzie pierwszym alpejczykiem z Jamajki na igrzyskach olimpijskich.

Zobacz wideo Znamy nowego mistrza olimpijskiego! Horngacher znowu przechytrzył FIS! [SPORT.PL LIVE #12]

- Zrobiłem w życiu wiele szalonych rzeczy, ale awans na igrzyska był zdecydowanie najtrudniejszą z nich. Teraz już mogę cieszyć się chwilą. Możliwość rywalizacji z najlepszymi, z zawodowcami, którzy dla karier poświęcili całe życie, będzie dla mnie zaszczytem - powiedział Alexander.

I dodał: - Czasami jeszcze nie wszystko do mnie dociera. Zrozumiem to chyba dopiero na górze, tuż przed startem. To surrealistyczne. To tak, jakbym wszedł na murawę Old Trafford i zaczął grać przeciwko Cristiano Ronaldo.

Co tydzień grał na Ibizie

Przez długie lata jego życie toczyło się w rytmie klubowych imprez. Urodzony w Londynie Jamajczyk od 17. roku życia zarabiał jako DJ. Rozwijał się, budował markę, regularnie grywał w londyńskich klubach, ale po kilku latach nagle z tego zrezygnował. - Widziałem tyle przykrych sytuacji, tyle przemocy, że zapragnąłem czegoś nowego - tłumaczył potem w rozmowie z "Forbesem".

Alexander skończył studia, uzyskał tytuł inżyniera i wyjechał do Hongkongu, gdzie pracował w firmie zajmującej się doradztwem finansowym. - Stan mojego konta wyglądał naprawdę okazale, ale wciąż nie byłem szczęśliwy. Wiedziałem, że to będzie krótki etap w moim życiu - wspominał Alexander.

Na początku 2010 roku Jamajczyk wrócił do Londynu, gdzie wrócił też do zawodu DJ'a. Przez kolejne kilka lat grania zyskał sławę, dzięki której może pochwalić się występami w ponad 30 krajach na pięciu kontynentach. Alexander co tydzień grał na słynnych imprezach na Ibizie, kilkukrotnie wziął też udział w popularnym festiwalu Burning Man na pustyni w Nevadzie.

Jak łatwo sobie wyobrazić - Jamajczyk prowadził tryb życia imprezowicza, a nie sportowca. Jadł to, co oferowały sklepy i restauracje na lotniskach, pracował i bawił się w nocy, a spał w dzień. - Strefy czasowe zmieniałem tak często jak ubrania - powiedział w rozmowie z "GQ".

"Uwielbiałem prędkość, byłem jak kamikaze"

W 2016 roku Alexander pojechał do kanadyjskiego Whistler, na kolejny cykl imprez. I właśnie tam po raz pierwszy zobaczył ludzi jeżdżących na nartach. Przyjrzał się temu z bliska, zainteresował się i z czasem nietypowa dla Jamajczyka rozrywka zaczęła go wciągać. Sposobem na życie stała się w 2018 roku.

To wtedy Alexander pojechał na igrzyska olimpijskie do Pjongczangu w roli kibica. Jamajczyk zapragnął być jak jego słynni rodacy bobsleiści, którzy w 1988 roku wystartowali na igrzyskach w Calgary. Alexander porzucił zawód DJ'a, oddał się jeździe na nartach, a na początku 2019 roku poznał byłego amerykańskiego alpejczyka - Gordona Gray'a.

Jamajczyk zasypywał Amerykanina pytaniami o narciarstwo i zaproponował wspólną jazdę następnego dnia, na co Gray przystał, choć niechętnie. - Kiedy go zobaczyłem na stoku, pomyślałem: "Co to za klaun?". Miał na sobie sportowe buty, skórzaną kurtkę i jakieś dziwaczne spodnie. Powiedziałem mu, że przed nami wiele pracy - śmiał się Gray w rozmowie z "Forbesem".

I dodał: - Wydawało mi się, że szybko się zrazi, ale jeździliśmy cały dzień! To było szalone. Przez cały czas jeździł prosto, w ogóle nie skręcał, ale nie mógł się tym nacieszyć. Na dole za każdym razem wrzeszczał, że kocha ten sport.

- Dzisiaj dziwię się, że tamta jazda nie skończyła się czyjąś śmiercią, albo co najmniej ciężką kontuzją. Uwielbiałem tę prędkość, ale nie miałem żadnej kontroli nad jazdą. Byłem jak kamikaze - wspominał Alexander.

- Zamiłowanie do prędkości mam od 15. roku życia, kiedy zacząłem jeździć na motorze. Podejmowanie ryzyka we wszystkich dziedzinach życia bardzo mnie kręciło. Chociaż wielu znajomych apelowało, żebym się trochę uspokoił, to ja miałem wszystko przekalkulowane. Opłaciło się - dodawał Jamajczyk.

Życie zmienione o 180 stopni

Poprawianie umiejętności i cel, jakim stał się udział w igrzyskach, stały się dla Alexandra życiowymi priorytetami. Dla jazdy na nartach całkowicie zmienił styl życia. - W dwa lata musiałem nauczyć się tego, co normalnie zajmuje 10 lat. Największy problem dotyczył mobilności mojego ciała. Zawodowcy, którzy jeżdżą od dziecka, są w stanie znaleźć się w takiej pozycji, w jakiej ja nigdy się nie znajdę niezależnie od liczby treningów - opowiadał Alexander w "GQ".

Ciężko pracował na siłowni, wzmacniając nogi. Dużo czasu poświęcił też na poprawę stabilizacji ciała, by jak najprecyzyjniej wykonywać ruchy na dużej prędkości. Alexander musiał też zmienić codzienne nawyki.

- Jako DJ wstawałem o 22 i szedłem do klubu. Grę kończyłem nad ranem, a potem szedłem jeszcze na afterparty. Do domu wracałem o 16. Dzisiaj to już nie do pomyślenia, bo dla sportowca najważniejszy jest sen. Regularnie zasypiam o 22, by wstać o 5.30. Czasami zasypiam nawet o 17, ale to nie ma znaczenia, bo dla swoich marzeń porzuciłem życie towarzyskie - powiedział Alexander.

I dodał: - Jako DJ nigdy nie byłem trzeźwy. To było piękne, bo dostawałem dobre pieniądze za to, że świetnie się bawiłem. Nowe wyzwanie sprawiło jednak, że dziś prawie wcale nie piję. Raz na jakiś czas wypiję piwo. Kiedyś to było nie do pomyślenia, bo nie miałem dnia, by po nie nie sięgnąć.

- Kompletnie zmieniłem też nawyki żywieniowe. Chociaż dalej mam tu spore pole do poprawy, to mogę powiedzieć, że wszystko zmieniło się o 180 stopni. Jem dobre i wartościowe rzeczy, pijąc przy tym dużo wody.

Zdyskwalifikowali go, bo nie znał przepisów

W marcu 2020 roku Alexander zadebiutował w zawodach FIS. Zajął ostatnie miejsce w 66-osobowej stawce, tracąc ponad minutę do zwycięzcy i 38 sekund do 65. miejsca. Alexander nie zraził się jednak ani miejscem, ani szyderczymi komentarzami, które usłyszał w związku z jego nie do końca profesjonalnym ubiorem.

W kolejnym starcie w Lake Louise został zdyskwalifikowany, bo przegapił pierwszą bramkę i już od startu jechał niewłaściwą trasą. - Nawet nie wiedziałem, że taki przepis istnieje. To tylko pokazuje, jak małe miałem doświadczenie. Nie miałem żadnego profesjonalnego trenera, a wielu rzeczy dotyczących przepisów po prostu dowiadywałem się z internetu - wspominał Jamajczyk.

Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl

Po przerwie związanej z pandemią Alexander wrócił na stok na początku zeszłego roku, jednak później sam zachorował, przez co stracił resztę sezonu. Do zawodów FIS wrócił dopiero w listopadzie w trakcie rywalizacji w Szwecji. Tam znów zajął ostatnie miejsce, przez co nie mógł liczyć na uzyskanie kwalifikacji olimpijskiej.

Tę uzyskał dopiero w styczniu w Liechtensteinie, gdzie zajął siódme miejsce w 10-osobowej rywalizacji. Kwalifikacja Alexandra spotkała się jednak z kontrowersjami. "Washington Post" informował, że kraje z najsilniejszymi reprezentacjami w narciarstwie alpejskim złożyły skargę do FIS na zawody, w których trakcie kwalifikację olimpijską wywalczyli zawodnicy m.in. z Ghany, Indii, Kirgistanu, Maroka, Arabii Saudyjskiej, Timoru Wschodniego czy Tajpej.

Według najsilniejszych te zawody nigdy nie powinny się odbyć, a już na pewno nie powinny stanowić podstawy do kwalifikacji na igrzyska. Mniejsze kraje odpowiadały, że wszystko to spowodowane jest chęcią zemsty na nich po tym, jak MKOl zmniejszył liczbę miejsc na igrzyskach dla najsilniejszych reprezentacji.

- Wszystko jest jasne i legalne. Rozmawiałem z ludźmi z FIS, którzy prowadzili przesłuchania, ale nic poza tym się nie wydarzyło. Najsilniejsi chcieli sobie zawłaszczyć igrzyska i zabrać radość z udziału takim ludziom jak ja. By wprowadzić swojego 13. czy 14. zawodnika przedstawiciele największych krajów czepiali się nawet źle wypełnionego formularza zgłoszeniowego. To żałosne - opowiadał Alexander.

"Wiem, że zakończę rywalizację na końcu stawki"

W niedzielę o 3.15 nad ranem polskiego czasu jego marzenie się spełni. Alexander stanie się pierwszym Jamajczykiem, który wystartuje na igrzyskach w narciarstwie alpejskim. W trakcie ceremonii otwarcia 38-latek pełnił nawet rolę chorążego swojej reprezentacji.

Alexander dotarł do Pekinu tylko dzięki sile własnej woli. Jamajczyk nie tylko zmienił tryb życia, ale też sam opłacił wszystkie treningi, starty, przejazdy i zakwaterowania, choć znajomi namawiali go na to, by założył zrzutkę lub zdał się na sponsorów. - Nie chciałem prosić o pieniądze w czasie pandemii. Zwłaszcza, że była to tylko moja zachcianka, a sport nie należy do najtańszych - powiedzial Alexander, który szacuje, że w ciągu ostatnich lat na pogoń za igrzyskami wydał około 130 tys. dolarów. 

- Kwalifikacja na igrzyska jest dla mnie wspaniałą rekompensatą. Ja już zdobyłem złoty medal. Jestem przykładem, że jeśli się czegoś naprawdę chce, to można to osiągnąć niezależnie od wieku i wielu innych przeszkód. Chcę inspirować ludzi - zapowiedział Alexander.

- Nie będę nikogo oszukiwał, wiem, że zakończę rywalizację na końcu stawki. Może nawet na ostatnim miejscu. Ale to nie jest istotne. Chcę, by Jamajczycy spojrzeli na mnie i wiedzieli, że na zimowych igrzyskach olimpijskich jest miejsce też dla nich. Zdaję sobie sprawę, że kolejny nowy reprezentant pojawi się może za 20 albo za 30 lat. Ale spokojnie, kiedy w 1988 roku debiutowali nasi bobsleiści, nikt nie wierzył, że zrobimy taki postęp. Marzę, by na przykład w 2044 roku ktoś powiedział, że to dzięki temu gościowi z Pekinu Jamajka ma pięcioosobową kadrę w narciarstwie alpejskim - mówi Alexander.

Więcej o: