• Link został skopiowany

Na mecie zdjął kask i popłynęły łzy. Ikona sportu i najbogatszy sportowiec igrzysk już nie był gburem

Konrad Ferszter
W 2006 roku wszedł na turyńskie igrzyska cały na biało. Z przyklejonym do twarzy uśmiechem i burzą rudych włosów Shaun White stał się "Latającym Pomidorem" ze złotym medalem na piersi. Był pierwszą ikoną snowboardu, milionerem, jednym z najbardziej popularnych sportowców USA. Z czasem utonął w bogactwie i znalazł się na życiowym zakręcie, ale wrócił, znów po złoto. W piątek zakończył karierę.
Fot. Matthias Schrader / AP

Gdy po piątkowym, finałowym przejeździe zjechał z rynny i zdjął czarny kask, w jego oczach zobaczyliśmy łzy. Nie, nie chodziło popełniony chwilę wcześniej błąd, który pozbawił go szans na medal w snowboardowym halfpipie. Dla Shauna White'a czwarte miejsce i tak było sukcesem, wielu powątpiewało czy 35-letni Amerykanin w ogóle wejdzie do finału. Te łzy, to były łzy emocji - skumulowanych pokładów radości, smutku, spełnienia i wzruszenia. - Snowboardzie, dziękuję. Jesteś miłością mojego życia - podziękował przed kamerami swojej desce.

Zobacz wideo Czysta perfekcja. Tak Stoch nagle odmienił swoje skoki

Chociaż ostatni występ Amerykanina nie będzie hollywoodzkim zwieńczeniem historii burzliwej kariery, to i tak przejdzie do historii. Zresztą, Shaun White to po prostu historia snowboardu na zimowych igrzyskach olimpijskich. 

O jego wielkości świadczą okoliczności pożegnania. Trybuny pandemicznych igrzysk w Pekinie zazwyczaj świecą pustkami, ale w piątek tam, gdzie rywalizowali snowboardziści, było inaczej. Na zawody przyszło mnóstwo sportowców z przeróżnych dyscyplin i krajów, a strefa wywiadów pękała w szwach od dziennikarzy z całego świata. Wszyscy zjawili się tam właśnie po to, by zobaczyć ostatni przejazd White'a.

- Nie jestem w stanie opisać, ile różnych emocji we mnie teraz buzuje. Na dole wiwatują kibice, na górze gratulują mi rywale, a przecież nie zdobyłem medalu. Mimo to jestem bardzo szczęśliwy. Na razie chcę tylko podziękować wszystkim, który mnie oglądali - mówił zapłakany White przed kamerami NBC. To wtedy podziękował swojej desce. Desce, która dała mu wszystko. Sukcesy, pieniądze, miejsce w popkulturze.

Niezwykły talent doceniony przez Tony'ego Hawka

Amerykanie uwielbiają historie takie jak ta White'a. Rodzice 35-letniego dziś mistrza nie zarabiali wiele, a przez pierwsze lata życia młodszego syna zamartwiali się o jego zdrowie. White urodził się z wrodzoną wadą serca. Jeszcze przed pierwszymi urodzinami przeszedł dwie operacje na otwartym sercu.

Gdy wyzdrowiał, całym jego życiem stała się deska. Miłość do niej zawdzięcza Jessiemu - starszemu bratu, który był jego pierwszym sportowym wzorem oraz rodzicom. Cathy i Roger nie tylko zbudowali rampę przy domu, ale też kupili vana i niemal każdy weekend spędzali w górach, pomagając synom w rozwoju pasji.

White miał niezwykły talent i wyczucie do tego, by balansować na desce. Chociaż uwielbiał góry i snowboard, to jako kilkulatek pierwsze zawody wygrywał na deskorolce. Kiedy miał siedem lat, jego sponsorem został Burton, czyli jedna z największych firm produkujących snowboardowy sprzęt.

Talent White'a dostrzegł też Tony Hawk, czyli ikona skateboardingu. Amerykanin namaścił nawet dzieciaka na swojego następcę, ale jeszcze wtedy nie miał pojęcia, jak potoczy się jego kariera. - Był fenomenalny. Chociaż nie znał nazw wszystkich akrobacji, to wykonywał je lepiej niż ktokolwiek z jego rówieśników. Miał niezwykły dar - opowiadał Hawk.

Ten niezwykły dar poprowadził White'a do niezwykłej popularności w bardzo młodym wieku. Shaun miał niespełna 15 lat, gdy otarł się o kwalifikację na igrzyska olimpijskie w Salt Lake City. Zaledwie rok później pierwszy raz triumfował na zimowych X Games, czyli na mistrzostwach sportów ekstremalnych, które w USA cieszą się większą popularnością porównywalną do igrzysk.

"Latający Pomidor" podbija świat popkultury

White stał się ich ikoną - w zimowych X Games zdobył aż 15 złotych medali, do których dorzucił trzy srebra i dwa brązy. A w 2007 roku stał się pierwszym zawodnikiem w historii, który zdobył złoty medal zimowych i letnich X Games w różnych dyscyplinach. W Los Angeles triumfował oczywiście na deskorolce.

Światowej publiczności White zaprezentował się na igrzyskach w Turynie. Snowboard wciąż był relatywnie młodą dyscypliną olimpijską, nie miał jeszcze swoich gwiazd. I wtedy wyskoczył on - 20-letni, energiczny, roześmiany, wyrazisty, z burzą długich, rudych włosów. Wywalczył złoty medal w konkurencji halfpipe i o "Latającym Pomidorze", jak zaczęto go nazywać, mówił już cały świat. Cztery lata później White powtórzył sukces zdobywając złoto w Vancouver. I zaczał się szał.

Mountain Dew, T-Mobile, PlayStation, Hewlett-Packard, Jeep i Motorola - to tylko część ze sponsorów, jacy pojawili się w jego życiu. "Z samych umów sponsorskich Amerykanin ma 8-9 mln dol. rocznie. Zyski czerpie ze sprzedaży odzieży własnej marki i sygnowanego swoim nazwiskiem sprzętu snowboardowego, z udziału w popularnych programach telewizyjnych i ze sprzedaży praw do tworzenia o sobie kolejnych filmów dokumentalnych oraz gier komputerowych" - w 2014 roku pisał o Amerykaninie Łukasz Jachmiak ze Sport.pl.

I dodawał: "White, który we wrześniu skończy 28 lat, jest idolem nie dlatego, że ma w dorobku dwa olimpijskie złota. Dla jego rodaków dużo ważniejsze jest, że realizuje amerykański sen. On przeszedł drogę od pucybuta do milionera. Jako dziecko mieszkał w furgonetce, teraz jest najbogatszym sportowcem zimowych igrzysk. W 2007 r., a więc tuż po zdobyciu pierwszego złota igrzysk, w samych zawodach Burton Global Open Champion zgarnął 210 tys. dol. i nowiutkiego chevroleta corvette".

White zagrał w serialach i filmie u boku Justina Timberlake'a. Miał grę komputerową sygnowaną swoim nazwiskiem. W 2006 roku ESPN nazwał go "jednym z najbogatszych nastolatków świata bez żadnego spadku". Pięć lat później Bloomberg umieścił go na drugim miejscu wśród najbardziej wpływowych sportowców USA. White przegrał tylko z graczem NFL - Peytonem Manningem - wyprzedzając m.in. Tigera Woodsa, Toma Brady'ego, LeBrona Jamesa, Michaela Phelpsa czy Kobe'ego Bryanta.

Bolesne lądowanie i popsuty wizerunek

White się uśmiechał, ale szczęścia nie odnalazł. - Wszystkim wydawało się, że po igrzyskach olimpijskich w Turynie moje życie było kolorowe jak tęcza i dodatkowo polane lukrem. Było dokładnie odwrotnie - mówił po latach Amerykanin w rozmowie z "Los Angeles Times".

I dodał: - Bywałem na wielu imprezach, na których podchodzili do mnie ludzie i klepali mnie po ramieniu jak kumpla, a ja nie pamiętałem, kim oni są. Miałem 20 lat, interesowała mnie tylko dobra zabawa. Myślałem głównie o kupnie nowego auta i o tym, by nim k***a jeździć.

Z czasem White przeszedł drogę od idola amerykańskich dzieciaków, do gościa, który ma opinię jednego z największych gburów w USA. Podczas gdy jeden z jego największych rywali Kevin Pearce publicznie chwalił się rampą zbudowaną przez Nike, White w samotności i tajemnicy trenował na rampie wybudowanej mu przez Red Bulla, na którą dowożono mu sztuczny śnieg.

W 2016 roku wokół White'a wybuchł skandal. Lena Zawaideh - była perkusistka zespołu rockowego, w którym Amerykanin grał na gitarze - oskarżyła go o szereg przestępstw na tle seksualnym. Zawaideh twierdziła, że White przez lata molestował ją, namawiał do noszenia wyzywającej bielizny na scenie, zmuszał do oglądania filmów erotycznych i wysyłał jej nagie zdjęcia. Sprawa zakończyła się w 2017 roku, gdy sportowiec zapłacił kobiecie nieujawnioną kwotę pieniędzy.

Wizerunek White'a bardzo mocno ucierpiał. Wizerunek, o który Shaun dbał od najmłodszych lat. Gdy miał ich 14, podszedł do niego chłopiec, który poprosił o autograf na plakacie. Nastoletni gwiazdor nie odmówił, ale zauważył, że on sam na tym plakacie wygląda źle. - Trik, który robiłem, nie wyglądał dobrze, a moja twarz była okropna - wspominał. Po tamtym zdarzeniu White zadzwonił do swojego menedżera z pytaniem, jak unikać sytuacji, w których jego wizerunek jest wykorzystywany w niewłaściwy sposób.

"Straciłem miłość do swojej pasji"

Wszystkie pozasportowe sprawy i zamieszanie w karierze White'a odbiły się na jego formie. Na igrzyska do Soczi Amerykanin jechał jako faworyt do zdobycia nie jednego, a dwóch złotych medali. W halfpipie miał wziąć swój krążek na luzie, w slopestyle'u, który debiutował na igrzyskach w Rosji, też miał być faworytem. Oba starty White skończył jednak z niczym.

- Miałem przygotowane akrobacje na zwycięstwo, ale nie miałem motywacji, by je dobrze wykonać. Mówię o tym ze smutkiem, bo na pewien czas straciłem miłość do swojej pasji. Zajmowałem się wszystkim, tylko nie nią. Nagrywałem i koncertowałem ze swoim zespołem, interesowały mnie kompletnie inne rzeczy. Nie mogłem znaleźć motywacji do snowboardu po zdobyciu dwóch złotych medali na igrzyskach - opowiadał White.

- Nie chodziło o moją formę fizyczną. Większa liczba przysiadów by mi nie pomogła - tłumaczył. - Musiałem znaleźć sposób na to, jak się zrestartować i jak odzyskać pasję. Spędziłem kilka miesięcy w domu w Malibu. Spotykałem się ze znajomymi, imprezowałem. W końcu przyszedł czas, że mi się to znudziło. Zatęskniłem za snowboardem, za wygrywaniem. Otoczyłem się nowymi ludźmi, zatrudniłem trenera i fizjoterapeutę. W końcu mogłem powiedzieć o sobie, że jestem sportowcem. 

- Z perspektywy czasu uważam, że dobrze się stało, że w Soczi mi się nie powiodło. Nie wykluczam, że gdybym tam zdobył trzeci złoty medal, to już nigdy więcej nie wystartowałbym w żadnych zawodach. Pewnie czułbym się nasycony.

62 szwy na twarzy. "Moja twarz była zmasakrowana"

Chociaż Amerykanie nie patrzyli na White'a już w ten sam sposób, to ten odzyskał utracony pociąg do sportu. Jego głównym celem nie było pomnażanie i tak pokaźnego finansowego dorobku, ale odzyskanie tytułu mistrza olimpijskiego. White mocno przygotowywał się do igrzysk w Pjongczangu, a w drodze do celu nie przeszkodził mu nawet bardzo poważny wypadek.

W październiku 2017 roku, raptem kilka miesięcy przed igrzyskami, Amerykanin przewrócił się w trakcie treningu w Nowej Zelandii. Wylądował tak niefortunnie, że upadł na twarz, co skończyło się dla niego 62 szwami m.in. na ustach i języku. - Nie mogłem poznać siebie w lustrze. Moja twarz była zmasakrowana. Niewielkie rany miałem tylko na czole i nosie - opowiadał White.

- Pojawiło się wtedy wiele wątpliwości. Zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno to jest to, czego chcę. Bałem się, że taki wypadek może powtórzyć się w każdej chwili. Nie byłem pewien, czy sukces jest wart aż takich poświęceń. Oczywiście wcześniej też upadałem, ale nigdy nie kończyło się aż tak ciężkimi kontuzjami. Chociaż rodzina przekonywała mnie, że nie muszę nikomu niczego udowadniać, to trenerzy i ludzie, których miałem wokół siebie, namówili mnie na start. Warto było - dodał.

Było warto, bo w Pjongczangu White przeszedł do historii jako pierwszy zawodnik z trzema złotymi medalami w snowboardzie na igrzyskach olimpijskich. Jego złoto było też setnym, jakie reprezentanci USA wywalczyli na zimowych igrzyskach.

"Nieźle się razem bawiliśmy, nie?"

- To było wyjątkowe, bo chociaż wszyscy widzieli we mnie faworyta, to ja się nim nie czułem. Po wypadku miałem w głowie blokadę i obawy. Nigdy czegoś takiego nie czułem, bo w każdym dotychczasowym starcie byłem pewny wygranej - wspominał White.

Chociaż na igrzyskach w Pekinie po przechorowaniu zakażenia koronawirusem i wyleczeniu kilku kontuzji Amerykanin takiej historii nie napisał, to 11 lutego 2022 roku przeszedł do historii zimowych igrzysk olimpijskich. "Bez niego już nic nie będzie takie samo. Wraz z nim odeszła potężna część tej dyscypliny" - takie słowa padły w podsumowaniu piątkowej rywalizacji w stacji NBC.

- Kiedy podjąłem decyzję? Pewnego dnia przed igrzyskami patrzyłem na zachód słońca i to po nim doszedłem do wniosku, że przyszła pora i na mnie. To dla mnie wciąż dziwny, ale jednak też radosny moment. Nieźle się razem bawiliśmy, nie? - zapytał przekornie White.

Więcej o: