Jeszcze przed rozpoczęciem igrzysk olimpijskich w Pekinie Magdalena Czyszczoń otrzymała pozytywny wynik testu na koronawirusa. Jej występ w imprezie stał pod znakiem zapytania. Przez tydzień pozostawała w izolacji, aż w końcu została dopuszczona do zawodów. Wzięła udział w wyścigu na 1500 metrów, ale zajęła dopiero 30. miejsce.
W biegu na 5000 m, do którego została dopuszczona w ostatniej chwili, zajęła 12. miejsce. – Byłam tym wszystkim wzruszona. Nie spodziewałam się, że taki będzie obrót sytuacji. Jestem za to bardzo wdzięczna. Jest mi trochę smutno, że mój debiut musiał się odbyć w takich okolicznościach. Gdybym stała te 10 dni wcześniej na lodzie, to myślę, że lepiej bym dzisiaj przejechała - powiedziała Czyszczoń w rozmowie z TVP Sport.
Potem polska łyżwiarka zaczęła dziękować wszystkim, którzy pomogli jej wystąpić na igrzyskach. – Jestem wdzięczna rodzicom, wszystkim byłym trenerom, mojej zakopiańskiej szkole, katowickiemu AWF, wszystkim ludziom, którzy przyczynili się do tego, żebym mogła spełnić swoje marzenia – mówiła łamiącym się głosem i w końcu nie wytrzymała emocji i rozpłakała się ze wzruszenia.
- Dzisiaj nawet byłam na mszy z księdzem Edziem [ksiądz Edward Pleń, kapelan olimpijczyków – red.]. Złożyłam swój medalik u Matki Boskiej Licheńskiej. Powiedział, że to jest cenniejszy medalik niż medal olimpijski. A ja tej Matce Boskiej zawdzięczam swoje życie. Cieszę się, że dzisiaj tutaj stoję. Dałam z siebie 100 procent na całą sytuację, która mnie spotkała. Mam nadzieję, że jeszcze się z tego podniosę i będzie lepiej – mówiła Czyszczoń ze łzami w oczach.
Występ na 5000 metrów Czyszczoń zadedykowała swojej rodzinie. Na swojej maseczce miała napisane "mama tata", a obok narysowane serca. - Przejechałam to dla nich. Mieli ze mną ciężko przez ostatnie cztery lata, jeśli nie przez 26. To nie są ostatnie dwa lata, tylko dwadzieścia lat stania na łyżwach – powiedziała.