Runął na zeskok. Głową uderzył o bulę. Miesiąc później został Harrym Potterem i "okradł" Małysza

Karol Górka
Mija dokładnie 20 lat od momentu, w którym Simon Ammann zaszokował świat skoków narciarskich. Szwajcar, który przed igrzyskami w Salt Lake City nie wygrał nawet jednego konkursu Pucharu Świata, wrócił na skocznię po miesięcznej przerwie i zabrał dwa złote medale z rąk Adama Małysza i Svena Hannawalda, stając się już na zawsze "Harrym Potterem" skoków.

Gdyby cofnąć się o 20 lat, do końca Turnieju Czterech Skoczni w styczniu 2002 roku i zapytać ekspertów o to, kto może sprawić niespodziankę podczas igrzysk w Salt Lake City, wielu z nich wskazałoby, że Simon Ammann. Na przełomie roku Szwajcar radził sobie bardzo dobrze - w pierwszych 13 konkursach sezonu 2001/2002 czterokrotnie stawał na podium - dwukrotnie był drugi, dwukrotnie trzeci. Na najniższym stopniu podium stanął m.in. w Oberstdorfie, w konkursie otwierającym TCS.

Zobacz wideo Stracona szansa na medal. "Wydaje się, że misja Kruczka powoli dobiega końca"

I nagle przyszedł 11 stycznia 2002 roku. Świat skoków wstrzymał oddech, gdy podczas treningu w Willingen, Ammann źle wyszedł z progu, w powietrzu obrócił się na bok i runął na zeskok, uderzając twarzą o bulę. Szwajcar kilkukrotnie przekoziołkował po uderzeniu o śnieg i długo wydawało się, że jest nieprzytomny.

 

Z pomocą służb medycznych Ammann opuścił zeskok na własnych nogach, co uspokoiło nieco zatroskanych kibiców. Niedługo potem pojawiły się pierwsze informacje o obrażeniach Szwajcara - oprócz licznych stłuczeń i zranień na twarzy Ammann doznał także lekkiego wstrząśnienia mózgu. Po przewiezieniu do szpitala okazało się jednak, że uszkodził także kręgi szyjne.

Świetna dyspozycja, o której nikt nie wiedział

Berni Schoedler, ówczesny trener kadry szwajcarskiej, natychmiast po upadku w Willingen podjął decyzję o wycofaniu Ammanna z zawodów Pucharu Świata. Szwajcar nie wystąpił w Zakopanem, Hakubie i Sapporo. To miało dać 20-letniemu wówczas Ammannowi czas na dojście do pełni sił i przygotowanie do zbliżających się igrzysk. Fizyczny i psychiczny odpoczynek, skoncentrowanie się na spokojnym treningu, okazały się kluczowe.

Ammann przed igrzyskami zaliczył dwa obozy - w St. Moritz, a następnie w Engelbergu. Z późniejszych relacji wiemy, że już wtedy był kapitalnej dyspozycji. - Simon dopiero wrócił po groźnym upadku, a już oddawał po kilka niesamowitych skoków. Był na niezwykłym poziomie. Wiedzieliśmy, że to może dać mu miejsca w czołówce - przyznał po latach Schoedler.

W lutym 2002 roku praktycznie nikt jednak o tym nie wiedział. Przed startem igrzysk w Salt Lake City nikt nie dawał Ammannowi większych szans na sukces. W ocenach bukmacherów dwa złote medale indywidualne miał zdobyć Sven Hannawald, który wyprzedzał w notowaniach Adama Małysza.

Simon Ammann "ukradł" złoto Małyszowi i Hannawaldowi

I właśnie ta dwójka znakomicie spisała się już w kwalifikacjach do konkursu na skoczni normalnej. Niemiec je wygrał, a Polak oddał najdłuższy skok - Małysz stracił jednak na notach za styl i ostatecznie był trzeci. A faworytów rozdzielił właśnie Ammann, który skoczył metr krócej od Polaka, tyle samo co Hannawald.

Prawdziwe sensacje miały się jednak dopiero wydarzyć.

Ammann prowadził już po pierwszej serii konkursu na skoczni normalnej, choć pół metra dalej skoczył Małysz. Polak znów jednak stracił na notach, przez co był dopiero trzeci. Na drugim miejscu był Hannawald, który tracił jedynie 2,5 punktu do Szwajcara. Wielu mogło się zastanawiać, czy Ammann wytrzyma presję, związaną z decydującym skokiem na igrzyskach. Przecież do tej pory Ammann nie wygrał w swojej karierze ani jednego konkursu Pucharu Świata! Teraz miał szansę przejść do historii.

Małysz przypuścił atak - skoczył 98 metrów w znakomitym stylu. Polak był już pewien medalu, stawiając jednocześnie trudne zadanie przed swoimi rywalami. Hannawald jednak odparł atak - 99 metrów, bardzo wysoko ocenione przez sędziów. Ammann musiał skoczyć co najmniej 98 metrów, by pokonać Niemca. I to zrobił! 98,5 metra, które sprawiło, że Ammann wygrał swój pierwszy złoty medal olimpijski o zaledwie 1,5 punktu.

 

Trzy dni później scenariusz się powtórzył. Ammann prowadził po pierwszej serii, choć tym razem ex aequo z Hannawaldem, Małysz był trzeci. W drugiej serii Szwajcar nie pozwolił faworyzowanym rywalom na odebranie mu prowadzenia - skoczył 133 metry, najdalej w konkursie. Tym samym zdobył swój drugi złoty medal, demolując swoich rywali. Małysz po skokach na 131 i 128 metrów zdobył srebro, tracąc do Ammanna aż 11,7 punktu, a brąz trafił w ręce Mattiego Hautamaekiego. Hannawald, który był ostatecznie czwarty, przegrywając medal o zaledwie 0,7 punktu.

Sukces w Salt Lake City był początkiem wielkiej kariery "Harry'ego Pottera"

Ammann do historii przeszedł z ogromny impetem - został dopiero drugim skoczkiem w dziejach, który na jednych igrzyskach zdobył dwa złote medale w konkursach indywidualnych. Przed nim to udało się jedynie legendarnemu Mattiemu Nykaenenowi, który wygrał oba konkursy w 1988 roku w Calgary.

Na podium w Salt Lake City Ammann pojawił się w swoich charakterystycznych okularach, w których bardzo przypominał młodego Daniela Radcliffe'a, aktora grającego Harry'ego Pottera. Nic więc dziwnego, że błyskawicznie ochrzczono go "Harrym Potterem skoków". I pozostał nim już na zawsze.

To był początek wielkiej kariery Ammanna. Choć tuż po triumfie Szwajcar nie odczuwał jeszcze wzrostu popularności. Przynajmniej w samym Salt Lake City, o czym świadczy wspomnienie jego trenera o pierwszych chwilach po drugim złocie. - Po wszystkich kontrolach, wywiadach i obowiązkach zjechaliśmy ze skoczni do wioski, ale wiedzieliśmy, że najlepiej będzie zatrzymać się coś zjeść po drodze. Stanęliśmy w McDonald's i zamówiliśmy. Świetnie bawiliśmy się z ludźmi, którzy też tam przyszli. Nie tyle nie znali Simona, ile byli nim zafascynowani, ale nie wiedzieli, że stoi obok nich. Mówili o tym bohaterze przestworzy, który zdobył dwa złote medale. A Simon Ammann stał obok i tylko kiwał głową. Zagadywał: "Tak, musi być niezły, co?" - opowiedział Schoedler w rozmowie z Jakubem Balcerskim.

Tak, musi być. "Harry Potter" skoków narciarskich na igrzyskach w Ameryce swoje czary na skoczni zaprezentował jeszcze w 2010 roku. Tym razem nie w USA, tylko w kanadyjskim Vancouver, gdy znów zdominował rywalizację i wywalczył dwa kolejne złote medale w konkursach indywidualnych.

Dziś Ammann ma 41 lat i wciąż jest aktywnym skoczkiem - oczywiście bierze udział na igrzyskach w Pekinie. W Chinach na jego czary nikt już raczej nie liczy, ale ten wieczór z normalnej skoczni w Salt Lake City, te znakomite skoki, które pozwoliły pobić i Małysza, i Hannawalda, pamięta każdy fan skoków. Nawet jeśli minęło od nich już 20 lat.

Więcej o: