W środę i czwartek na olimpijskiej skoczni dużej w Zhangjiakou odbyło się w sumie sześć serii treningowych. Co wiemy przed piątkowymi kwalifikacjami oraz walką o medale w konkursach indywidualnym (sobota) i drużynowym (poniedziałek)?
Paweł Wąsek skończy w czerwcu 23 lata. Pekin 2022 to dla niego pierwsze igrzyska w karierze. Na treningach na skoczni normalnej przegrał rywalizację ze Stefanem Hulą. Brawo, Stefan! Dla skoczka mającego prawie 36 lat udział w czwartych igrzyskach w karierze to piękna sprawa. Ale z całą - naprawdę ogromną - sympatią dla Huli trzeba życzyć Wąskowi, żeby był od niego lepszy i trzeba się cieszyć, że to on wystąpi na skoczni dużej. Taki jest interes polskich skoków narciarskich.
Kamil Stoch i Piotr Żyła to 35-latkowie. Dawid Kubacki ma 32 lata. Im oraz Huli życzymy jak najlepiej. Żadnego z nich nie wysyłamy na sportową emeryturę. Ale jeśli chcemy - a przecież bardzo chcemy - mieć mocne skoki jeszcze przez wiele lat, to one muszą wreszcie zacząć być mocne siłą młodych zawodników.
Wąsek z rocznika 1999 musi zebrać w Pekinie jak najwięcej doświadczeń. Niech skacze w piątkowych kwalifikacjach, awansuje do sobotniego konkursu indywidualnego, a tam niech co najmniej wejdzie do drugiej serii. I najlepiej - niech w poniedziałek razem ze starymi mistrzami wywalczy medal w drużynie.
Zsumowane wyniki czterech najlepszych Polaków w każdej serii na pewno nie są rewelacyjne. Sporo brakuje nam do Austriaków, Norwegów i Słoweńców. Ale nasza czwórka może podjąć walkę o medal w poniedziałkowej drużynówce. Nic niezwykłego - powie każdy, kto nie przespał pierwszych dni igrzysk i wie, że na skoczni normalnej Kubacki zdobył brązowy medal, Stoch był szósty, a w drugiej serii mieliśmy jeszcze Żyłę i Hulę. Ale polski zespół walczący o medal to naprawdę przez całą tę zimę nie było coś oczywistego.
Dziś sytuacja wygląda tak, że Stoch, Kubacki Żyła i Wąsek albo Hula mogą medal zdobyć, a mogą do niego jednak nie doskoczyć. Na treningach mieliśmy serie udane i serie nieudane. W piątej, czyli drugiej czwartkowej, przegraliśmy z Rosją. W czwartej, czyli pierwszej czwartkowej, mieliśmy identyczną notę jak Rosjanie. A to nie z nimi trzeba będzie ostro walczyć, żeby się zmieścić na podium. Dodajmy też, że w czwartek na skoczni nie było lidera Japończyków, mistrza olimpijskiego ze skoczni normalnej, Ryoyu Kobayashiego.
Ale spokojnie - poważne skakanie na dużym obiekcie w Zhangjiakou dopiero się zaczyna. I chociaż Polacy na razie nie błyszczeli, to mamy podstawy wierzyć, że i na tym obiekcie będą się liczyć.
Żyła był trzeci, Kubacki piąty, a Stoch siódmy - to najlepsze treningowe wyniki naszych liderów. Jeśli my myślimy "za mało", to co mają powiedzieć Niemcy? Zawodnicy Stefana Horngachera w środę i czwartek skoczyli na dużym obiekcie w Zhangjiakou w sumie 30 razy (pięciu zawodników a każdy skoczył po sześć razy). Efekt? Tylko trzy miejsca w top 10. Jeszcze raz - na 30 niemieckich skoków na treningach tylko trzy były na top 10!
Tu nie chodzi o wyzłośliwianie się na Stefanie Horngacherze za skargi i protesty na Polaków. Tu chodzi o prawdę. A prawda jest taka, że na razie w olimpijskim świecie skoków nie ma chyba większego przegranego niż Austriak prowadzący Niemców.
Niemiecka kadra jest liderem Pucharu Narodów. Karl Geiger jest liderem Pucharu Świata. Ta drużyna przyjechała do Pekinu jak po swoje. Tymczasem po zawodach na skoczni normalnej podopieczni Horngachera mają 11. miejsce Constantina Schmida i dziewiąte miejsce zajęte wspólnie z koleżankami w konkursie drużyn mieszanych.
Jeszcze gorsze od wymienionych wyników jest dla tej ekipy niepewność przed zawodami na skoczni dużej. A może Horngacher naprawdę za dużo energii stracił na śledzenie rywali, a za mało na dopilnowanie wszystkiego w swoim Mannschaftcie (drużynie).
Natomiast godna podziwu jest energia, z jaką na te igrzyska przyjechał Daniel Andre Tande. Norweg pojawił się w Pekinie niedawno. Z powodu pozytywnego wyniku testu na COVID nie doleciał na konkursy na skoczni normalnej. Ale na dużej od pierwszego skoku pokazuje wielką formę.
- Powiedzieli, że nie wiedzą, czy on przeżyje - mówił w telewizji ZDF przybity Karl Geiger. To był koniec poprzedniego sezonu w Planicy. Tande stracił kontrolę nad lotem tuż po wyjściu z progu jednej z największych i najbardziej niebezpiecznych skoczni świata. Rozbił się na buli, połamał obojczyk, stracił przytomność, był reanimowany i został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej.
To się działo pod koniec marca, a już we wrześniu Tande skakał na Letnim Pucharze Kontynentalnym w Oslo. Do elity też wrócił błyskawicznie - w Pucharze Świata rywalizuje od początku bieżącego sezonu, od listopada. Mało tego - w grudniu wskoczył na pierwsze podium po tamtym strasznym wypadku! Ale jego drugie miejsce z Klingenthal to na razie jedyny naprawdę dobry wynik tej zimy (w żadnym innym konkursie nie zmieścił się nawet w top 10).
Co się dzieje teraz? Przez pozytywne wyniki testów na COVID, Tande stracił konkursy PŚ w Titisee-Neustadt i Willingen, a także konkursy olimpijskie na skoczni normalnej. I chyba ta przymusowa przerwa zdziała cuda! Na treningach na skoczni dużej Tande był w środę drugi, znowu drugi i piąty. W czwartek miał drugi i szósty wynik. I ostatnią serię odpuścił, bo już wie na pewno, że w idealnym momencie przyszła forma na wielkie rzeczy.
Czy takich rzeczy Tande dokona, to się dopiero okaże. Ale już to, że wszyscy widzimy w nim kandydata do medali, jest historią po prostu piękną. I wcale nie trzeba być Norwegiem, żeby Tandemu życzyć powodzenia.