Po jednej decyzji chcieli wysadzić ambasadę Australii. Teraz grożą wycofaniem z Pekinu

Nigdzie na świecie short track nie wywołuje takich emocji, jak w Korei Południowej. Tamtejsze środowisko ekscytuje się medalami i ogromnymi sukcesami, ale koreański short track to także seria nadużyć seksualnych, gróźb śmierci i intryg. "Winna jest obsesja Koreańczyków na punkcie zwycięstw w sporcie narodowym" - zauważa "Der Spiegel".

Koreańczycy narzekają podczas igrzysk w Pekinie na to, jak traktowani są ich łyżwiarze szybcy. W środę Hwang Dae-heon i Lee June-seo wygrali pewnie swoje biegi półfinałowe w wyścigu na 1000 m mężczyzn i mieli olbrzymie szanse na medale. W finale jednak nie wystartowali. Zbyt późno zmieniali tory jazdy, przez co mieli spowodować kolizję z innymi zawodnikami.

Zobacz wideo Stracona szansa na medal. "Wydaje się, że misja Kruczka powoli dobiega końca"

Chcieli wracać do domu

Sędzia, który ogłosił dyskwalifikacje obu koreańskich gwiazd, od razu stał się w Korei Południowej wrogiem publicznym numer jeden. Kontrowersje były tak duże, że pojawiły się nawet apele o wycofanie koreańskiej kadry z Pekinu. Sytuację musiał uspokajać szef tamtejszego związku łyżwiarskiego. 

- Wielu działaczy, a nawet zwykłych obywateli apeluje do nas o spakowanie rzeczy i powrót na znak protestu. Nie jesteśmy jeszcze na tym etapie. Zostało nam kilka ważnych startów, w których mamy szanse medalowe - powiedział Yoon Hong-Geun. 

Jego oświadczenie było konieczne. Fora internetowe w Korei zostały zalane komentarzami o chińskim spisku, bo złoto na 1000 metrów wywalczył Chińczyk Ren Ziwei, a srebro jego rodak Li Wenlong. Czołowi koreańscy politycy, jak np. lider Demokratycznej Partii Korei Song Young-Gil, potępili dyskwalifikacje zawodników, określając je mianem "sfałszowanych decyzji".

Fatalne igrzyska 

Mimo takich nastrojów Koreańczycy nie mogą wycofać się z igrzysk. Do środy nie zdobyli w Pekinie nawet jednego medalu w short tracku! Supermocarstwo doczekało się medalu dopiero po zwycięstwie Hwang Daeheona na dystansie 1500 m.

"To tak, jakby Niemcy nie zdobyli żadnego medalu na torze saneczkowym. Tyle, że saneczkarstwo nie jest w Niemczech sprawą wagi państwowej, w przeciwieństwie do short tracku w Korei Płd. To tamtejszy sport narodowy, na którego punkcie panuje obsesja zwycięstw. A przy okazji wynikają z tego różne problemy" - pisze "Der Spiegel".

Łyżwiarze szybcy z Korei zdobyli najwięcej medali w historii zimowych igrzysk - aż 50. Cztery lata temu w Pjongczangu zgarnęli sześć krążków, a absolutny rekord ustanowili w 2006 r. w Turynie, sięgając po 10 medali. 

Nic dziwnego, że na każde niepowodzenie w Pekinie Koreańczycy reagują histerycznie. Tym bardziej, że w Korei niechęć do Chin jest niezwykle silna. Stosunki między krajami są napięte. Przyczyny? Historia i kultura. Czasem wystarczy iskra. W trakcie ceremonii otwarcia igrzysk w grupie "chińskich mniejszości" znalazła się kobieta ubrana w tradycyjny koreański strój. Fali oburzenia w Seulu nie było końca. 

Medal Hwanga na 1500 m nieco uspokoił emocje. Zapewne do następnej porażki. Szef łyżwiarskiego związku, aby dodatkowo uspokoić gniew rodaków, zapowiedział złożenie pozwu do Międzynarodowego Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu w Lozannie w sprawie zdyskwalifikowanej dwójki zawodników.

Więcej niż religia

Miłość Koreańczyków do short tracku bywa niezdrowa. Na początku XXI wieku wyzwanie rzucił im Amerykanin Apolo Ohno (m.in. dwa złote medale na igrzyskach w Salt Lake City 2002 oraz Turynie 2006). W efekcie jedna z koreańskich firm zaczęła produkować papier toaletowy z podobizną Ohno. Wstrzymała produkcję dopiero w 2010 r. 

Jeszcze większy skandal wybuchł 12 lat temu w Vancouver. Wówczas w trakcie igrzysk australijski sędzia zdyskwalifikował kobiecą sztafetę Korei Płd. w short tracku. Po tej decyzji pewien mężczyzna, działając ze wspólnikiem, chciał wysadzić ambasadę Australii w Seulu. I chociaż został zatrzymany, wielu jego rodaków nawoływało rządzących do bojkotu Australii, a arbiter z Melbourne musiał być pilnowany przez policję, bo grożono mu śmiercią.

Pogróżki od koreańskich fanów otrzymywała też kanadyjska łyżwiarka szybka Kim Boutin. Cztery lata temu na igrzyskach w Pjongczangu faworytka gospodarzy Choi Min-jeong została zdyskwalifikowana w biegu na dystansie 500 m po zderzeniu właśnie z Boutin. Koreańczycy byli wściekli. Nie mogli pogodzić się, że ich ulubienica nie zdobyła potem medalu ani na 1500 metrów, ani w sztafecie. O wszystko obwiniali Kanadyjkę. 

I choć Boutin zdobyła brąz na 500 m, to chwilę później była bliska zakończenia kariery. Musiała usunąć konta w mediach społecznościowych. Po latach wspominała, że nie mogła jeździć na lodzie ze strachu. Dopiero po ośmiomiesięcznej przerwie odważyła się wrócić do sportu.

Kotłuje się także w samej reprezentacji Korei w short tracku. Mistrzyni olimpijska w sztafecie z Soczi i Pjongczangu Shim Suk-hee nie startuje w Pekinie z powodu zawieszenia. To kara za wiadomości, jakimi dwa lata temu wymieniała się z jedną z trenerek. W upublicznionych rozmowach wyśmiewały się z koreańskich łyżwiarek szybkich. Wokół Shim było głośno już wcześniej. W 2018 r. ujawniła, że trener reprezentacji narodowej Cho Jae-beom wykorzystywał ją seksualnie. Szkoleniowiec został skazany na 13 lat więzienia. 

Przeszedł do Chińczyków 

Dwa lata temu Lim Hyo-jun, mistrz olimpijski z Pjongczangu na 1500 m, został skazany za molestowanie seksualne i wyrzucony z kadry za ściągnięcie z kolegi z drużyny bielizny przed resztą zespołu. Bronił się, że to był tylko żart. Ale koreańskie media (m.in. "Korea Time") pisały, że "zachowanie Hyo-jun to symbol reprezentacji - równie mocnej, co pełnej napięć ze względu na presję sukcesów".

Rok później Hyo-jun został uniewinniony w postępowaniu apelacyjnym, ale to go już nie zatrzymało. Przeszedł na stronę Chińczyków. W Pekinie nie startuje. Zgodnie z zasadami Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, zmiana reprezentacji na tak krótko przed igrzyskami wymagała zgody dawnej ojczyzny. Korea Południowa nie dała mu zielonego światła.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.