Jeździ ponad 100 km/h, choć niczego nie widzi. "Jak mogę się bać?"

Kacper Sosnowski
Jeśli narciarze alpejscy pędzący w dół ponad 100 km/h uprawiają sport ekstremalny, to jak nazwać wyzwanie, które podjęła Millie Knight? Ona też tak jeździ, tyle że prawie nic nie widzi. Ma za to słuchawki na uszach i przewodnika, który jest jej oczami. Na paraolimpiadzie w Pekinie powalczy o złoto.

W Soczi w 2014 roku była za młoda, by konkurować we wszystkich kategoriach, ale była chorążym paraolimpijskiej reprezentacji Wielkiej Brytanii. Na ostatnich zimowych igrzyskach paraolimpijskich w 2018 roku zdobyła już trzy medale, co już czyni ją jedną z najbardziej utytułowanych narciarek minionej dekady. W ostatnich latach zdobyła też mistrzostwo świata w zjeździe, choć medale tej imprezy zgarniała w każdej z czterech pozostałych konkurencji alpejskich.

Być może nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że Millie Knight z Cantenbury praktycznie nie widzi. - Zjeżdżam za pomocą uszu - mówi 23-letnia Brytyjka.

Zobacz wideo Wściekłość i bezradność Maliszewskiej. Koniec marzeń

Pomarańczowe plamki przewodnika

Jako trzylatka straciła niemal zupełnie wzrok w jednym oku, a trzy lata później - również w drugim. Obecnie widzi tylko 5 proc. tego, co jest przed nią. I to tylko peryferyjnie - oczy Mille wychwytują jedynie strzępki obrazów z boku. Ale tylko w obszarze do dwóch metrów. - Trudno jest mi opisać co i jak widzę. Przez różne luki jakby przesiąkają mi pomarańczowe plamki z kurtki mego przewodnika - mówiła w rozmowie z "New York Times" o zjeżdżaniu na nartach.

Knight nie jeździ bowiem sama. Przewodnikiem, a raczej po prostu oczami Millie, jest Brett Wild. Ubrany w jaskrawą kurtkę jedzie przodem, a ona stara się wychwytywać pomarańczowe mignięcia i podąża za nimi. Przede wszystkim jednak jest przez niego nawigowana. Wild wydaje krótkie komunikaty przez zestawy słuchawkowe, które oboje mają w kaskach. W dodatku przewodnik, sam zjeżdżając na nartach, zostawia ślady dźwiękowe. Knight musi te wszystkie informacje sobie złożyć, a potem pozostaje jej już tylko sprawny zjazd i zaliczanie kolejnych bramek. Tylko i aż. Bo przecież dostrzeżenie bramek, ostrego zakrętu, kawałka lodu na trasie czy dużego spadku terenu nie wchodzi w grę.

Z łodzi podwodnej na stoki

Wild ma doświadczenie, jeśli chodzi o precyzyjną nawigację. To były członek Królewskiej Marynarki Wojennej, w której służył m.in. jako nawigator łodzi podwodnych. Przez radio wydawał polecenia sternikowi i dobrze nauczył się jasnych, pewnych i bezpośrednich komunikatów. A ponieważ sam kiedyś był narciarzem i jeździł w barwach Szkocji, to w grudniu 2015 roku przyjął propozycję współpracy z dobrze rozwijającą się i utalentowaną Knight. Niezwykły duet szybko złapał porozumienie.

Więcej o igrzyskach znajdziesz na Gazeta.pl

- Jeśli byłbym zdenerwowany, niespokojny, albo miał skłonność do jąkania się, Millie nie miałaby do mnie zaufania - mówi Wild. - Ona musi wierzyć w to, co mówię i robić dokładnie to, co mówię - wyjaśniał przyznając, że zdaje sobie sprawę, jaka ciąży na nim odpowiedzialność. Przez lata zgrali się na tyle, że Brett wie, co dzieje się w trakcie jazdy u będącej za nim Millie. Emocje, poziom zmęczenia czy jej nastawienie wyczuwa po tonie wypowiedzi, a nawet oddechu narciarki. - I jeśli wyczuje, że coś jest u mnie nie tak, podnosi głos, zaczyna krzyczeć - mówi Millie.

"Jak mogłam się bać stromego zbocza, skoro go nie widziałam?"

Przed każdym wyścigiem duet narciarzy musi oczywiście poznać trasę. Zjeżdża wtedy dużo wolniej. Wild opisuje Knight to, co widzi i przekazuje, co będzie mówił na poszczególnych fragmentach trasy. Po inspekcji trasy są też zjazdy treningowe. A potem następuje coś, co wielu widzów, którzy zdają sobie sprawę z niepełnosprawności Knight, przyprawia o ciarki.

 

Czy gęsiej skórki podczas zjazdów dostaje też sama Knight? Kiedyś to, że nie widzi trasy, zupełnie jej nie przeszkadzało. Millie po prostu nie była świadoma niebezpieczeństw. - Jak byłam mała, mówiłam, że nie boję się nart. Bo niby jak mogłam się bać stromego zbocza, skoro go nie widziałam - tłumaczyła. - Myślę, że strach jest rzeczą wyuczoną. Boimy się czegoś przez coś - dodawała. Ona sama zaczęła się bać po tym, jak doznała wypadku.

Na samej zjazdowej trasie poważnej kraksy Knight nigdy nie miała. Ale dwukrotnie źle kończyło się dla niej przekroczenie mety. Dwa razy - i to w ciągu miesiąca - Knight nie dała rady w porę wyhamować i uderzała w barierki. Po pierwszej kraksie miała siniaki, po drugim wypadku - zwichnęła szczękę i rany twarzy.

Do szpitala zabrano ją na noszach, do siebie Knight dochodziła cztery miesiące. Ale od tego wypadku coś się w niej jednak zmieniło. Pękła błoga bańka nieświadomości. Gdy zjeżdżała na nartach już po wypadku, brak widzenia i wychwytywania zagrożeń powodował w niej ogromny strach.

"Strach teraz już tak łatwo nie odejdzie"

Knight zaczęła też odczuwać obawy w codziennym życiu, choćby wtedy gdy szła chodnikiem, a obok przejeżdżał samochód lub gdy w restauracji miała wstać od stolika, by poprosić o rachunek. Zaufanie do jej własnych, ograniczonych systemów nawigacyjnych, legło w gruzach. 

W ostatnich latach alpejka sporo pracowała nad swoją głową i walczyła z lękami. Czytała odpowiednie książki, miała zajęcia ze sportowymi psychologami, a nawet seanse hipnoterapeutyczne. Wszystkimi środkami próbowano odzyskać starą Millie. - Myślę, że ten strach, który już poznałam, tak łatwo nie odejdzie. Za każdym razem muszę się uczyć go pokonywać - mówi jednak Knight.

Niebawem Millie wystartuje w swoich trzecich zimowych igrzyskach paraolimpijskich. Impreza w Pekinie rozpocznie się 4 marca, a alpejka cel ma jeden - srebrny medal z Pjongczangu zamienić na złoto. Cztery lata temu walkę o najcenniejszy krążek w zjeździe przegrała o 0,86 sekundy.

- Jestem zbyt blisko celu, by się zatrzymać. Jestem coraz silniejsza - przekonuje Knight.

Więcej o: