Poniedziałkowy konkurs drużyn mieszanych miał niesamowity, zwariowany przebieg. Już w pierwszej serii zawodów były aż trzy dyskwalifikacje czołowych zawodniczek za nieregulaminowy kombinezon - Japonki Sary Takanashi, Austriaczki Danieli Iraschko-Stolz oraz Niemki Kathariny Althaus. W drugiej serii zdyskwalifikowane zostały dwie Norweżki: Anna Odine Stroem oraz Silje Opseth.
Dyskwalifikacje sprawiły, że Norwegia, Austria i Niemcy nie liczyły się w walce o medal. Mało tego, reprezentacja Niemiec nie zakwalifikowała się do finałowej serii, bo zajęła dziewiąte miejsce. Po konkursie bardzo rozżaleni byli zwłaszcza Niemcy, którzy marzyli nawet o złotym medalu. Wyraz temu dały też tamtejsze media. "Althaus wypłakała gorzkie łzy rozpaczy po farsie skoków narciarskich, a Stefan Horngacher pienił się ze złości" - pisał portal Sport1.de, który konkurs olimpijski nazwał "skandalem".
Za dyskwalifikację kobiet odpowiadała Polka - Agnieszka Baczkowska. Skrytykował ją Karl Geiger, jeden z najlepszych niemieckich skoczków, aktualny lider Pucharu Świata. - Trzymamy się przepisów bez względu na wszystko! Niemniej jednak muszę zadać to pytanie: czy regulamin dla kobiet został zmieniony z dnia na dzień, przy tylu dyskwalifikacjach?!? To nie był odpowiedni czas ani odpowiednie miejsce, aby zdyskwalifikować tak wielu sportowców z różnych narodów - napisał Geiger na Instagramie.
Tymczasem Sepp Gratzer, który przez wiele lat pełnił rolę kontrolera sprzętu z ramienia Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS) skrytykował Mikę Jukkarę, kontrolera sprzętu FIS na zawodach mężczyzn. Niemcy po konkursie drużyn mieszanych na skoczni normalnej w Pekinie oskarżali, że "FIS zniszczył skoki narciarskie" i wraz z Norwegami podejrzewali też, że we wszystko zamieszany mógł być właśnie Mika Jukkara. - Nie mam związku z dyskwalifikacjami u kobiet. Nigdy nie pracowałem przy kobiecym Pucharze Świata. Były dwie osobne kabiny, a do tej, gdzie kontroluje Agnieszka Baczkowska, nie mam wstępu. Nie powinienem się tam pojawiać - mówił Jukkara w rozmowie ze sport.pl.
- Mam wrażenie, że Mika chce wszystko zmienić z dnia na dzień i inaczej zorganizować czynności kontrolne. Dla mnie w tej chwili nie jest właściwym człowiekiem w tej roli. Myślę, że się pomylił - powiedział Gratzer w rozmowie z austriackim dziennikiem "Tiroler Tageszeitung".
Gratzer zrezygnował ze stanowiska dopiero w marcu ubiegłego roku. Teraz zdradził, że podczas jego pracy było nieco inne nastawienie kontrolerów niż obecnie.
- Nasze założenie zawsze było takie: kontrola materiałów nigdy nie powinna być głównym celem zawodów. Jest to zjawisko marginalne, gwarantujące sprawiedliwość i równe szanse. Najwyraźniej w tym przypadku w Pekinie to nie zadziałało - dodał Gratzer.
Na ciekawą rzecz zwrócił uwagę Horst Huttel, dyrektor sportowy Niemieckiego Związku Narciarskiego. - Austria i Japonia zgodnie twierdzą, że skakali na tym samym sprzęcie, co w konkursie indywidualnym. Czyli wtedy wszystko było w porządku, a teraz nagle tak nie jest? Dla nas istnieje podejrzenie, że pomiary były dziś inne - przyznaje Huttel.
- A czemu ma nie być ostro? Są przepisy, których zawodniczki muszą przestrzegać. Moim zadaniem jest egzekwowanie przepisów. Jeżeli przepisy nie są respektowane, to - niestety - może się to dla zawodniczek zakończyć właśnie tak, jak w olimpijskim konkursie drużyn mieszanych - mówiła Agnieszka Baczkowska, polska kontrolerka w rozmowie ze sport.pl.
W piątek o godz. 12 czasu polskiego rozpoczną się kwalifikacje do konkursu na skoczni dużej (HS 140). Walka o medale zaplanowana jest w sobotę również o godz. 12. W poniedziałek odbędzie się konkurs drużynowy mężczyzn.