"Horngacher uważa się za boga, a jest idiotą". Nie tylko on jest winny wojny w skokach

Jakub Balcerski
- Stefan Horngacher uważa się za boga, a jest idiotą - mocno ocenia trenera niemieckich skoczków słoweński producent sprzętu Peter Slatnar. Jednak nie tylko Austriak jest na liście winnych wywołania wojny technologicznej tuż przed igrzyskami w Pekinie. W niedzielę dowiemy się, czy ta wojna wpłynie na wyniki pierwszej rywalizacji o medale skoczków w Chinach.

Wojna sprzętowa była najgorętszym tematem przed olimpijską rywalizacją skoczków w Zhangjiakou. Trudno jednak ustalić listę winnych zamieszania. Spirala wątpliwości, zgłoszeń i protestów nakręciła się w ostatnich tygodniach do tego stopnia, że nie można wykluczyć, iż czysta walka podczas konkursów w Chinach będzie zagrożona. 

Zobacz wideo Polski skoczek analizuje buty polskich skoczków [Sport Live #9]

Horngacher "wyszedł ze swojej roli". Nie grał w pełni fair

Do wywołania wojny sprzętowej na pewno bezpośrednio przyczynił się trener niemieckich skoczków Stefan Horngacher - zresztą były szkoleniowiec polskiej reprezentacji. Podczas zawodów w Willingen Austriak zgłosił protesty dotyczące sprzętu polskich skoczków - ulepszonych butów firmy Nagaba, ale także nart firmy Slatnar u Japończyka Yukiyi Sato, które po zmierzeniu okazały się zbyt szerokie. To w pełni legalne i zrozumiałe działania szkoleniowca z punktu widzenia przepisów. Niewiele mówi się jednak o tym, że Austriak już od dłuższego czasu nadużywa swojej roli i wywiera presję na działaczach FIS

Pierwszy raz zrobił to w Ruce, w listopadzie zeszłego roku. Konkurs w Finlandii wygrał Słoweniec Anze Lanisek, a Horngachera bardzo zainteresowały nowe wiązania skoczka wyprodukowane przez Petera Slatnara. Nasze źródło bliskie FIS potwierdziło, że niemiecki sztab bardzo naciskał wówczas na dyskwalifikację Laniska. Działacze dzwonili nawet do Slatnara i wypytywali o wiązania. Według Słoweńca Niemcy mieli zakończyć rozmowy, gdy zrozumieli, że producent wie o kilku możliwych nieprzepisowych elementach w ich sprzęcie.

Kontroler FIS na zawodach Pucharu Świata Mika Jukkara nie uległ presji i nie wyrzucił Laniska z wyników zawodów. Ale po ich działaniach uznał, że przyjrzy się bliżej wiązaniom Slatnara. Ostatecznie zabronił ich używać przy okazji zawodów w Garmisch-Partenkirchen, choć jednocześnie pozwolił Słoweńcom wymienić je dopiero po konkursach w Bischofshofen kilka dni później. Slatnar zaznacza jednak, że wciąż czeka na przesłanie dokumentu, który pozwalał Finowi tego dokonać. Słoweński producent sam zastanawia się nad pozwem sądowym przeciwko FIS po igrzyskach. 

Dla Horngachera miał to być jednak tylko początek serii wizyt u Jukkary. Według naszego źródła Austriak zgłaszał różne nieprzepisowe elementy sprzętu u rywali także w Engelbergu (kombinezony), Bischofshofen (kombinezony i wiązania), a na koniec w Willingen.

Tam od rozmów z działaczami FIS przeszedł już do oficjalnych protestów przeciwko polskim butom i nartom Slatnara. W tym drugim przypadku chciał zresztą przerwania zawodów i masowej kontroli nart po pierwszej serii. Na to FIS nie pozwolił. - Horngacher nie wyglądał jak trener. Wyszedł ze swojej roli. Uważa się w tym środowisku za boga, a jest idiotą - mówi Sport.pl Slatnar. Od innych ekip słyszymy, że w gnieździe trenerskim wygląda na ważniejszego i bardziej charyzmatycznego od Sandro Pertile. Jakby sam poczuł się na chwilę dyrektorem Pucharu Świata.

Zamieszanie z polskimi kombinezonami trwało od początku sezonu. Jukkara sugerował się opiniami innych

Wiele osób winą za rozpoczęcie wojny obarcza też Adama Małysza. Dyrektor skoków w Polskim Związku Narciarskim w Bischofshofen wybrał się do Jukkary, żeby pokazać mu, że jego zdaniem Markus Eisenbichler skacze w zbyt obszernym kombinezonie. Niemca później zdyskwalifikowano. Protest Małysza był jednak reakcją na wcześniejsze wydarzenia. - Nie chcę bardzo krytykować kontrolera, ale powiedzmy sobie wprost: od początku sezonu jest tak, że nas sprawdza o wiele bardziej restrykcyjnie niż inne kadry - mówi nam Małysz

W Wiśle Polacy zostali oskarżeni przez Jukkarę o posiadanie nieregulaminowych kombinezonów - chodziło o ich niewłaściwe kroje. W Bischofshofen, według naszych informacji, Horngacher w rozmowie z Jukkarą miał wątpliwości co do nowych, kolorowych materiałów kombinezonów przygotowanych przez kilka sztabów. W tym Polaków, którzy zakładali strój w kolorze niebieskim

Małysza pytamy też o różnicę pomiędzy oficjalnym protestem, a sugerowaniem czegoś kontrolerowi. - Przy oficjalnym proteście zbiera się jury, które musi zadecydować, co zrobić. W przypadku nieoficjalnych sugestii czasem jest gorzej. Przykładowo: ktoś rzuca jakieś hasło przed osobami decyzyjnymi, a one reagują lub nie. Zazwyczaj jednak podejmują działanie. Osoby, które są podatne na sugestie, zawsze jakoś odpowiedzą - mówi Małysz.

W przypadku Jukkary była sytuacja, w której ktoś powiedział mu, że Polacy mają "dzióbek" w kombinezonach. Że mamy za dużo materiału z tyłu kombinezonu i to zszycie pojawia się bardziej z przodu. Problem w tym, że sam kontroler uznał, że to nieprawda. Widział, że tego nie ma, ale i tak musiał sprawdzić, bo ktoś mu o tym powiedział. To tak, jak kiedyś po moim skoku w Engelbergu niemiecki trener nad sędziami krzyknął "Keine Telemark", bo według niego zachwiałem skok. Sędziowie obniżyli mi noty za styl, a ja przegrałem ze Stephanem Hocke. Tu działa to na podobnej zasadzie, bo chodzi właśnie o zasugerowanie się czyimiś słowami - uważa Małysz.

"To on decyduje o tym, co można". FIS, jak Formuła 1. W bardzo złym sensie

Małysz potwierdził nam też, że w Pekinie Polacy nie skaczą w ulepszonych butach Nagaby, za które w Willingen zdyskwalifikowano Piotra Żyłę i Stefana Hulę. Zabrali je do Chin, po kilku dniach do Pekinu dotarły nawet pary dostosowane do kilku uwag FIS, ale biało-czerwoni nie będą ryzykować dyskwalifikacji. Choć wciąż uważają, że przepisy FIS nie zakazują im korzystania ze sprzętu.

- Nie ma sprecyzowanego przepisu, który wyjaśniałby, jak te buty dokładnie mają wyglądać. Są pewne zarysy, ale naszej zmiany w zasadach nie ma. Stwierdzono, że to nowy model butów i powinny być zgłoszone do FIS zgodnie z regulaminem federacji. Według nas to jednak tylko modyfikacja, bo zmieniony jest nie cały but, a tylko jego tył. Inne ekipy potrafią zmieniać w butach całą podeszwę, system ich zapinania, przykręcają do nich powierzchnię karbonową. To nie jest fair. Oczywiście mogliśmy te buty do maja przedstawić przed FIS i może błędem było to, że tego nie zrobiliśmy. Nie musieliśmy tego jednak robić, a poza tym pozbawilibyśmy się szansy na zaskoczenie rywali. To już nie byłaby nowinka. Podjęliśmy pewne ryzyko i stało się, jak się stało - tłumaczy Małysz.

Tu dochodzimy do drugiego winnego technologicznej wojny. Chodzi o FIS. Federacja, która nie korzysta z własnych przepisów dotyczących sprzętu, a do tego wkłada w ręce Jukkary - kontrolera pracującego pierwszy rok na stanowisku - pełnię władzy, co do dopuszczania nowych elementów i interpretowania nieprecyzyjnych zasad.

- To jest źle skonstruowane. Wszystko powinno opierać się o dokładne przepisy, a nie ich interpretowanie. Kontroler sprzętu może w takiej sytuacji o wielu rzeczach decydować. Rozmawiałem z dyrektorem PŚ, Sandro Pertile i on stwierdził, że niedługo powstanie specjalny katalog, w którym pojawią się dozwolone rozwiązania, a każde nowinki trzeba będzie do niego zgłaszać do maja. Odpowiedziałem, że katalogu jeszcze nie ma i dopytywałem, jak teraz interpretować pewne rzeczy, które dopiero mają się w nim znaleźć. A on mówił jasno: "To sprawa kontrolera, a nie wasza. To on decyduje o tym, co można". A my wiemy, że Jukkara przez to, że jest jeszcze trochę niedoświadczony, nie zna się na wszystkich przepisach - ocenia Adam Małysz. 

Przez złożenie wszystkich narzędzi o decydowaniu w sprawach sprzętu w ręce Jukkary, FIS sprawił, że pole manewru dla ekip, które chciałyby protestować w przypadku stosowania kolejnych nowych rozwiązań, jest największe od lat. Przed igrzyskami federacja zawsze przeprowadzała czystkę wśród liderów - dyskwalifikowała ich w ostatnich zawodach Pucharu Świata i groziła palcem. I na najważniejszych zawodach czterolecia może nie było całkowitego spokoju, ale jednak dużo większy niż gdy wskaże się jednego człowieka, który decyduje o wszystkim i w dodatku jest podatny na zewnętrzne wpływy.

"Może czasem zamiast dziesięciu kroków w przód, trzeba zrobić jeden w tył?"

Ale tak naprawdę w całym zamieszaniu dotyczącym sprzętu winni są wszyscy po trochu. Także narodowe kadry, które za bardzo rozpędziły się w wyścigu o najlepszy i najbardziej skuteczny sprzęt. Wykorzystały słabości FIS i zaczęły przygotowywać o wiele więcej rozwiązań niż w poprzednich latach ze świadomością, że łatwo będzie wywrzeć presję i starać się o ich akceptację ze strony działaczy. 

Rywalizacja stała się wręcz niebezpieczna, bo coraz częściej wprowadza się rozwiązania, które mogą stanowić zagrożenie dla zdrowia zawodników. Najciekawiej wypowiadał się o tym dla Sport.pl niedawno były trener niemieckich skoczków, Werner Schuster. - Może czasem zamiast dziesięciu kroków w przód, trzeba zrobić jeden w tył? - zastanawiał się w rozmowie z nami szkoleniowiec. - Wystarczy spojrzeć na belki w konkursach. Często schodzimy do numerów 1, 2, czy 3. Dlaczego? Bo sprzęt często nie pozwala już zaczynać z o wiele wyższych i jury ma prawo bać się, że nie zdąży odpowiednio zareagować - dodał. 

W niedzielę pierwszy konkurs indywidualny w walce o medale na igrzyskach w Pekinie. Czy dojdzie w nim do protestów i walki także poza skocznią? - Nie sądzę. Musiałoby się stać coś podobnego, jak w Willingen, a takich ruchów na razie nie widzimy - przekazuje Adam Małysz. Ale już samo to, że taki temat istnieje, powinien być dla FIS przestrogą i oznaką potrzeby wielkich zmian w kwestii sprzętu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.