Therese Johaug nie pozostawiła żadnych złudzeń rywalkom w biegu łączonym, który otwierał rywalizację biegaczek w Pekinie. Srebro wywalczyła Rosjanka Natalia Niepriajewa, a brąz Teresa Stadlober z Austrii.
Dla Norweżki to upragniony, pierwszy w karierze indywidualny złoty medal igrzysk. Zdobyty po przejściach. Choć fani biegów kojarzą ją od dawna, to Norweżka nie była dotąd w stanie odegrać pierwszoplanowej roli. Najpierw przegrywała z rodaczką Marit Bjoergen i Justyną Kowalczyk, a później wpadła na dopingu.
W organizmie norweskiej gwiazdy jesienią 2016 r. wykryto steryd anaboliczny - clostebol. Biegaczka tłumaczyła, że nie ma w tym jej winy. Substancja miała dostać się do jej organizmu przez stosowanie maści na poparzone usta. Tę miał podać jej kadrowy lekarz. - Jestem w szoku. Wpaść na dopingu bez własnej winy to najgorszy koszmar sportowca. Ale nie poddam się, będę walczyć o udowodnienie, że jestem niewinna — mówiła Johaug podczas konferencji zwołanej przez norweski związek narciarski. W jej trakcie płakała jak bóbr.
Niektórzy może jej wierzyli, ale ukarana została. Najpierw przez norweską agencję antydopingową została zawieszona na dwa miesiące. - Johaug nie jest niewinna — stwierdzili przedstawiciele instytucji. Jakiś czas później usłyszała wyrok 13-miesięcznej dyskwalifikacji. Straciła zatem mistrzostwa świata w Lahti, ale miała szansę na igrzyska w Pjongczangu. Z takim wyrokiem nie zgodziła się Międzynarodowa Federacja Narciarska, która odwołała się do Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu. CAS przychylił się do argumentacji FIS i wydłużył dyskwalifikację Johaug do 18 miesięcy. I w Korei nie pobiegła.
Pod wątpliwość tłumaczenie Johaug poddawała Justyna Kowalczyk. Polka w mediach społecznościowych opublikowała zdjęcie opakowania po maści, którą miała używać Therese. "Ładne opakowanie" - pisała ironicznie dwukrotna mistrzyni olimpijska. Jednak nie tylko ona nie dowierzała, że clostebol w organizmie Norweżki znalazł się przypadkowo. - Sytuacja, jaka się pojawiła, jest niejasna i niezrozumiała. Wydaje mi się niemożliwe, żeby zawodnik, czy lekarz, ominęli informację, która na pudełku wyraźnie wskazywała na substancję zabronioną. Uważam, że użycie tej maści być może było tylko przykrywką - mówił Apoloniusz Tajner, prezes PZN.
Nieufność wobec słów Johaug była jednak nie tylko za granicą jej kraju. Norweski dziennik "Verdens Gang" niedługo po tym, jak wpadka dopingowa ujrzała światło dzienne, przeprowadził sondaż wśród obywateli. Ludzie byli pytani o to, czy biegaczka zasłużyła na karę. Aż 52 procent ankietowanych przyznało wtedy, że nie wyobraża sobie sytuacji, w której Johaug mogłaby uniknąć od kary. 28 procent osób twierdziło, że kara dla sportsmenki powinna być łagodna. Ich zdaniem dwa miesiące zupełnie by wystarczyły. 17 procent pytanych uważało natomiast, że Therese musi zostać zawieszona na rok, a pozostałe siedem procent było za dwuletnim zawieszeniem.
Zaledwie 32 procent badanych osób było za tym, aby uznać Johaug za niewinną. W jednej chwili z pupilki publiczności zrobiła się podejrzaną. - Therese Johaug to więcej niż sportowiec. Ikona. Ktoś napisał kiedyś, że to coś najbardziej norweskiego, co w Norwegii w ogóle jest — mówił Tomasz Wandzel, Polak mieszkający w Norwegii, cytowany przez weszlo.com.
I część osób się od niej odwróciło. Jeszcze przez kilka lat na norweskich forach trwała dyskusja nad jej wpadką. "Johaug może wygrać wszystko, co tylko zechce, ale wciąż jest podejrzana i nie jest najlepszym przykładem do naśladowania"; "Rozumiem, że płakała i była maksymalnie zdenerwowana sytuacją, gdy sprawa wyszła na jaw, ale to, że nadal jęczy i obwinia innych przez całą drogę powrotu po dyskwalifikacji, jest wyjątkowo nietaktowane i niedojrzałe"; "Brak szacunku dla niej! Gdyby przeprosiła, byłoby zupełnie inaczej. [...] Zły przykład do naśladowania". To tylko kilka komentarzy z forum klikk.no.
Therese Johaug wróciła jednak w sezonie 2018/2019 i pokazała, że po dyskwalifikacji jest jeszcze mocniejsza. W biegach dystansowych trudną ją pokonać. Na mistrzostwach świata w 2019 i 2021 r. sięgała po tytuły mistrzyni świata w biegach łączonych oraz na dystansach 10 km i 30 km. Mimo wszystko, co jakiś czas musi mierzyć się z komentarzami nawiązującymi do jej dopingowej wpadki. Latem 2020 r., kiedy startowała w biegach na bieżni, chciała wziąć udział w mityngu Diamentowej Ligi w Sztokholmie. Organizatorzy nie wyrazili jednak na to zgody. Powodem była jej dopingowa przeszłość.
Zdarza się, że wciąż jej rodacy wypominają dyskwalifikacje. Tak było po tegorocznej gali, podczas której wybierano sportowców roku w Norwegii. 14-krotna mistrzyni świata wygrała wśród kobiet. To zdenerwowało tamtejszych skoczków narciarskich. – Uważam, że zbyt dużo nagród trafia do osób, które - mówiąc ściśle - nie powinny być nominowane – mówił Daniel Andre Tande w podkaście "Hoppcast". – W Norwegii jest sporo dobrych zawodniczek, ale wczoraj nagroda trafiła do skazanej za doping w bardzo małym sporcie – stwierdził Johann Andre Forfang.
Później jednak Forfang przeprosił rodaczkę. - Przeprosiłem bezpośrednio Therese za mój niechlujny komentarz. Chciałbym również wyjaśnić wszystkim innym, że komentarz był skierowany do Gali Sportu, a nie bezpośrednio do Theresy — napisał Johann Andre Forfang do norweskiego dziennika "Verdens Gang".
Mimo wszystko Norweżka nie poddała się, bo miała na kogo liczyć. O tym mówiła w sobotę, kiedy osiągnęła największe sportowe marzenie. Ze łzami w oczach wspomniała jednego z najbogatszych Norwegów - Torbjoerna Johannsona, który zmarł kilka dni temu. - Wspierał mnie od 15 lat, zwłaszcza w latach, kiedy byłam zdyskwalifikowana. On stanął za mną z wyprostowanymi plecami i wspierał mnie przez wszystkie trudne lata. Pobiegłam dzisiaj dla niego — powiedziała w rozmowie z "VG".