Cała sytuacja miała miejsce w piątek, w dniu otwarcia igrzysk. - Teraz jesteśmy stąd wyrzucani - mówił Sjoerd den Daas do kamery, kiedy podczas łączenia na żywo sprzed stadionu w Pekinie był szarpany przez chińskiego ochroniarza.
Den Daas próbował zachować spokój, nawet dalej uśmiechał się do kamery. - Właśnie zostaliśmy wyrzuceni z innego obszaru, więc obawiam się, że będziecie musieli do was wrócić później - dodał Holender jeszcze na antenie. A nieco przerażona prowadząca studio w telewizji publicznej NOS Saida Magge stwierdziła wtedy, że to może faktycznie będzie najlepsza opcja.
NOS szybko potwierdziła, że z ich wysłannikiem oraz ekipą telewizyjną jest wszystko w porządku. Ale holenderskie media od razu zaczęły żyć tym tematem. Głos w sprawie szybko zabrał redaktor naczelny NOS Marcel Gelauff, który stwierdził, że "to bolesna ilustracja stanu wolności mediów w Chinach".
Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl
- Jeszcze nie rozmawiałem z Sjoerdem, ale z tego, co widziałem na zdjęciach, trudno było wywnioskować, że komuś przeszkadza. Ma nadzieję, że Den Daas i inni dziennikarze będą mogli swobodnie wykonywać swoją pracę na igrzyskach olimpijskich, ale także dotykać tam inne tematy - przyznał redaktor naczelny NOS.
I dodał: - Sjoerd często mówił i pokazywał, jak trudno jest dziennikarzowi pracować w Chinach. Istnieje tam daleko idąca tendencja do ograniczania wolności, a z powodu pandemii koronawirusa może to się jeszcze nasilić.
Igrzyska w Pekinie oficjalnie rozpoczęły się w piątek i potrwają do 20 lutego. Bierze w nich udział 57 polskich sportowców, w tym 30 kobiet i 27 mężczyzn.