Ze szpitalnego łóżka po olimpijski medal. "Sześć palców u nóg, to najbardziej czadowa rzecz"

Sześć palców u nóg, zdeformowane kończyny rąk, amputowane nogi. To skutki Czarnobyla. Niedoskonałości ciała, przy podłościach świata nie były takie straszne. Cierpienie niosło porzucenie przez matkę, bicie, głód i wykorzystywanie seksualne w sierocińcach. Ale sport dał jej nowe życie. Oksana Master z zakończonej paraolimpiady w Tokio wróciła z dziesiątym medalem zdobytym w czwartej konkurencji.

"Zawsze bardziej pociągały mnie brzydkie rzeczy. Moją ulubioną rośliną jest chwast - mniszek lekarski, którego wszyscy próbują się pozbyć. Coś wyjątkowego ma w sobie stare, sękate drzewo, czy wyschnięte róże" - opisywała Oksana Masters w portalu Theplayerstribune.com. Dodawała, że pociągają ją niedoskonałości czy blizny, bo niosą ze sobą jakąś historię, pomagają zrozumieć, przez co ktoś przeszedł. Blizny i rany fizyczne i psychiczne, jakich doznała Masters, pomogły jej stać się wielkim sportowcem. Szczęśliwą osobą, która ma rodzinny dom, a z kolejnych igrzysk wraca z kolejnym medalem. Swą historią chętnie się dzieli, bo wie, że to, co przeszła, spotyka też innych. 

Zobacz wideo Ile zarabiają paraolimpijczycy? Rażąca dysproporcja. "Nie mówię tego, żeby narzekać" [Studio Biznes]

"Posiadanie sześciu palców u nóg, to najbardziej czadowa rzecz" 

Choć urodziny Masters były dla napromieniowanej w Czarnobylu matki swego rodzaju szokiem, to Oksana z perspektywy czasu podchodzi do tego z dystansem, humorem, czy pewną ironią. Być może tak jest jej łatwiej.  

- Chyba byłam szczęściarą, bo posiadanie sześciu palców u nóg, to najbardziej czadowa rzecz na świecie - opisywała swoją odmienność w budowie ciała. Tyle że wybuch elektrowni atomowej w Czarnobylu, sprawił też, że Oksana urodziła się z połączonymi palcami u rąk bez kciuków, oraz kości goleniowych w nogach. Jej jedna noga był 6 cm krótsza od drugiej. Nie miała jednej nerki i męczyła się przy oddychaniu. Matka tuż po urodzeniu oddała ją do adopcji, ale nim Oksana do niej trafiła przeszła jeszcze szereg operacji, o których do dziś przypominają jej blizny. Ostatecznie po latach musiała poddać się też zabiegom amputowania obu nóg. Wcześniej było jeszcze 7 i pół roku w trzech ukraińskich ośrodkach adopcyjnych. Psychiczne blizny z tym związane goiły się dłużej niż te pooperacyjne.  

Fot. Emilio Morenatti / AP

- Wiele osób nie chce uwierzyć w to, co dzieje się w niektórych sierocińcach na Ukrainie. Ale powinni, bo dzieją się tam rzeczy straszne - opisywała potem swoją historię. Historię, w której z głodu musiała zakradać się wraz z koleżanką do kuchni, za co została pobita. Potem gdy opuszczała już sierociniec jeden z lekarzy określił ją jako "umierającą z głodu". Nim jednak opuściła mury placówki dla niechcianych dzieci, była w niej maltretowana psychicznie oraz wykorzystana seksualnie. Pobyt tam stał się dla niej koszmarem, który zapamięta na całe życie.  

- Zawsze zastanawiałam się, czy te długie korytarze sierocińców zostały zaprojektowane tak specjalnie, by straszyć samym swym wyglądem, dlaczego zawsze były ciemne i zimne. Pamiętam, że nocami było tak zimno, że widziałam swój oddech. Widoku noży i łańcuchów, do dziś nie mogę znieść, a masaż czy dotyk, do teraz sprawia, że wariuję - opisywała skutki traumy. Ta zresztą przejawiała się też przy zasypianiu już w nowym wygodnym łóżku w rodzinnym domu w Stanach Zjednoczonych. Wracały wspomnienia - w sierocińcach położenie się spać, było silnie połączone ze strachem i nadużyciami. Przyzwyczajenie do desek z cienkim materacem, sprawiało, że komfortowe łóżko też było nienaturalne, dlatego Oksana w nowym domu długo spała na podłodze. Ten nowy dom i próbę powrotu do normalnego życia zawdzięcza m.in. bezdzietnej profesor logopedii z USA, Gay Masters.

"Uwielbiam pociągnięcia wioseł i uwolnienie, które one zapewniają"

Ta szukała dziecka do adopcji w ramach amerykańskiego projektu TOUCH (Take One Ukrainian Child’s Hand). Chociaż inne dzieci i personel sierocińców długo wmawiały Oksanie, że raczej nikt jej nigdy nie zechce, to Gay Masters wybrała właśnie ją. Tyle że projekt adopcji dobiegł właśnie końca i profesor dostała informację, że ściągnięcie dziecka z Ukrainy się nie powiedzie. O dziewczynkę walczyła jednak przez dwa lata, a Oksana przez te dwa lata trzymała w swej półeczce jej fotografię. W końcu się udało. To również jej nowa mama namówiła ją do sportu, a konkretnie na pójście na adaptacyjny trening wioślarski. Stało się to gdy, Oksana miała 14 lat i właśnie amputowano jej drugą nogę. Pierwszą straciła pięć lat wcześniej. Nastolatce nie podobał się termin "trening adaptacyjny", który jakby narzucał i przypominał jej inną rzeczywistość, w której się znalazła.  

- W końcu mama poprosiła, bym tylko poszła i spróbowała. W chwili, gdy weszłam do łódki i odepchnęłam się od mostku, poczułam, że jestem we właściwym miejscu. Uwielbiam pociągnięcia wioseł i uwolnienie, które one zapewniają. Oczywiście chciałam płynąć tak szybko, jak tylko mogłam - wspominała w rozmowie z "The Guardian".  

Powikłania po drugiej amputacji sprawiły, że nastolatka za długo nie popływała. Musiała spędzić w szpitalu w sumie około pięciu miesięcy, podczas których niemal nie mogła wstać z łóżka. - Jedyną rzeczą, którą chciałam zrobić, to wrócić na wodę - dodawała. W końcu jej się to udało i podziałało jak terapia.  

 

- To był sposób na uwolnienie emocji, gniewu i frustracji, które pojawiły się po utracie drugiej nogi, przepracowaniu rzeczy z przeszłości, które wracały. To był sposób, by krzyczeć bez krzyczenia - opisywała. Kilka lat później mogła dodać, że sport zmienił i pomógł w akceptacji życia.  

- Nie zajęłam się sportem, żeby wygrywać. Uprawiam go, bo on pomógł mi zrozumieć siebie. Pozwolił zobaczyć, że moje ciało ma moc, której nie można ignorować - opisywała. Polubiła się za to co potrafi, a nie zwracała uwagi na to czego nie może.  

Cztery dyscypliny i 10 medali olimpijskich

Ciało i umysł Oksany rzeczywiście miało moc, a sama zawodniczka korzystała z niej nie tylko na wodzie, choć od tego wszystko się zaczęło.  Zdobyła w sumie 7 medali zimowych igrzysk paraolimpijskich w tym dwa złote. Do tego dołożyła trzy krążki na letnich igrzyskach. Z Tokio wróciła właśnie do domu z dwoma złotymi medalami wywalczonymi... w para-kolarstwie. Co ciekawe była to już czwarta dyscyplina, która zapewniła jej olimpijski sukces. Wcześniej sportsmenka została dwukrotną mistrzynią paraolimpijską i brązową medalistką w biegach narciarskich (Pjongczang). Również w Korei wywalczyła dwa srebra w biathlonie. W Londynie w 2012 roku cieszyła się z brązu we wioślarstwie. Jej sportowe sukcesy i wyznaczanie kolejnych celów zostało dostrzeżone przez gremium wręczające Laureus World Sports Awards, prestiżową nagrodę dla sportowców. Masters dostała ją w kategorii "Sportowiec roku z niepełnosprawnością". Sportową poprzeczkę nadal zawiesza sobie wysoko i chce kolejnych sukcesów. Cele w życiu prywatnym pozostają zwyczajne. Masters sama kiedyś chce być mamą i tworzyć szczęśliwą rodzinę. Swą historią życia i świadectwem tego, co dał jej sport, dzieli się nie tylko, by rozliczyć się z przeszłością, ale też, by dodać odwagi i otuchy innym. Tym, którzy mierzą się z niepełnosprawnością i tym, którzy nie mają rodzin. To dlatego sama często jeździ do domów dziecka, czy ośrodków adopcyjno-opiekuńczych. Mówi o tym co przeszła i gdzie jest dzisiaj. Choć przez pewien czas zastanawiała się, czy to droga, której podoła.  

 

- Wiedziałam, że to może mnie trochę kosztować. Zastanawiałam się, czy moja mama i mój chłopak nie przeszli już wystarczająco dużo, by do tego wracać. Usłyszeć te wszystkie szczegóły? No i co pomyślą sponsorzy? Do głowy przychodziło mi wiele powodów, by odpocząć od mojej historii. Jeden argument, by o niej opowiadać, wybrzmiewał jednak mocno: chodziło mi o inne kobiety, które są czy były w podobnej sytuacji - opisywała. Zresztą Masters zrozumiała, że pewnie nigdy nie zakończy swojego rozrachunku z przeszłością, więc tak jak staje do sportowej rywalizacji, tak mierzy się ze swoimi demonami.  

Więcej o: