3:16.85 - Amerykanki wygrały finał w czasie zbliżonym do rekordu świata z wielką brodą. W 1988 roku sztafeta Związku Radzieckiego miała wynik 3:15.17. Dla naszych srebrnych dziewczyn to jeszcze rejony nieosiągalne. Ale one to wiedziały i zajmując drugie miejsce oraz poprawiając rekord kraju o ponad sekundę (z 3:21.89 na 3:20.53) wykonały plan maksimum!
Tam mają o wiele większy dół szkoleniowej piramidy. Mają też zupełnie inne możliwości współpracy ze światem nauki. Ale - w myśl aforyzmu "Jeśli życie daje ci cytrynę, zrób z niej lemoniadę" - my swoją cytrynę wyciskami na maksa. I robimy z niej świetną lemoniadę, którą gasimy pragnienia. Pragnienia wielkich, wspaniałych sukcesów.
Aniołki cały czas ścigają się wewnątrz drużyny. I to je napędza. Natalia Kaczmarek to tegoroczna mistrzyni Polski. Jest ostatnio najszybsza ze wszystkich Aniołków. To kolejne odkrycie. Ale tu nie ma ścigania się za wszelką cenę. Gdy kilka dni temu zapytałem ją czy jest gotowa na rolę liderki, odpowiedziała szczerze, że bałaby się biec na ostatniej zmianie.
Takiej odpowiedzialności nie boi się Justyna Święty-Ersetic. Ona wspaniale kończyła biegi drużyny m.in. po:
Walka to żywioł Justyny. Ona może gonić, może bronić przewagi - w każdej sytuacji się odnajdzie. Naprawdę w każdej - na ME w Berlinie trzy lata temu była wyczerpana po zdobyciu indywidualnego złota i pobiciu rekordu życiowego, a jednak zregenerowała się w niecałe półtorej godziny i dała kolejny popis w sztafecie. Tu w Tokio kilka dni przed rozpoczęciem igrzysk płakała, tak bardzo martwiąc się bolącym mięśniem czworogłowym. A jednak przewalczyła kontuzję, która ciągnie się za nią od zimy.
- Jak z Twoją nogą? - pytałem ją dzień po wspaniałym finale sztafety mieszanej. Justyna razem z Natalią oraz z Karolem Zalewskim i Kajetanem Duszyńskim wywalczyła olimpijskie złoto i było niemal pewne, że teraz już pojedzie do końca igrzysk na euforii, że nic jej nie zatrzyma. - Z nogą jest w miarę w porządku. Dam radę być gotowa na sztafetę. Wytrzymam. Musiałoby mi tę nogę urwać, żebym nie wystartowała. A i wtedy na jednej bym pokuśtykała - śmiała sę Justyna. - Ja jestem bardzo uparta. Zacisnę zęby i dam radę - dodawała.
Święty-Ersetic mogłaby mieć na drugie imię Sztafeta. Albo Ostatnia Zmiana (faktycznie drugiego imienia nie ma), ale nie tylko ona zasługuje na specjalne przydomki.
Kaczmarek imponuje nie tylko szybkością, ale też tą dojrzałością, która pozwoliła jej powiedzieć prawdę, nie odgrywać przesadnie pewnej siebie. Gosia Hołub-Kowalik to spokój, radość, łagodność i też pewność. Przed finałem miksta zapowiadała, że będzie medal i to gruby. Przed finałem damskiej sztafety obiecywała, że po prostu będzie się działo. A Iga? Iga śmiga - wszędzie jej pełno, to żywe srebro.
Srebro tych dziewczyn, Grażyn, Aniołków Matusińskiego, Wielkich Mistrzyń, to jest sukces na miarę najwspanialszych lekkoatletycznych igrzysk w historii naszego sportu. To dziewiąty medal królowej sportu do dorobku całej polskiej kadry na igrzyskach w Tokio. Cztery złota, dwa srebra, trzy brązy - na takie łowy nie wybrał się lata temu nawet Wunderteam. Mamy superdrużynę. A jej twarzami są te cztery Superbohaterki brylujące w jednej z najbardziej widowiskowych i prestiżowych konkurencji.
Licząc ME i MŚ na stadionie oraz w hali i dodając do tego igrzyska olimpijskie, polska sztafeta 4x400 jest na podium już dziesiątej z rzędu wielkiej imprezy. Niesamowita passa. Czapki z głów!