Maria Andrejczyk to jest zakapior! Przeszła cztery operacje, wróciła i zwyciężyła. Mamy srebro!

Łukasz Jachimiak
Bark, kostniak zatok i dwa zabiegi, a na koniec jeszcze staw skokowy - w pięć lat między igrzyskami olimpijskimi w Rio a tymi w Tokio Maria Andrejczyk przeszła cztery operacje. Wróciła mocniejsza. Naprawdę! Pół naszej kadry lekkoatletycznej powitało ją z trybun Stadionu Olimpijskiego w klubie medalistów wielkich imprez. Polska oszczepniczka ma srebro!

- Nie chcę być niemiła, ale ona już nie jest moją idolką. Teraz uważam ją za największą rywalkę. Z całym szacunkiem, ale mam plan, żeby jej dokopać. I to konkretnie! - mówiła Andrejczyk pięć lat temu. Na igrzyskach w Rio była 20-letnią debiutantką, której zabrakło dwóch centymetrów do brązowego medalu. Zdobyła go Barbora Spotakova, rekordzistka świata. A wojownicza Polka płakała.

Zobacz wideo Kubiak nie skończył nawet jednego zdania. Smutek i żal polskich siatkarzy po powrocie z Tokio

Było "Bum! F*uck!" i od razu był spokój

Wspaniała Czeszka, dwukrotna mistrzyni olimpijska i dwukrotna mistrzyni świata, w 2008 roku rzuciła oszczep na odległość 72.28 m. To wciąż rekord świata. Ale 40-letniej Czeszki na takie rzucanie już nie stać. Jej już nie ma w wąskiej światowej czołówce. W Tokio odpadła w eliminacjach. W całym sezonie jej najdalszym rzutem było skromne 63.08. To rezultat na dopiero 15. miejsce roku 2021 na światowych listach. Otwiera je Andrejczyk. Z kapitalnym rzutem na 71.40 m, czyli tylko o 88 cm mniej rekordu świata. To jest trzeci wynik w historii dyscypliny!

- To było takie: "Bum! F*ck! Ja naprawdę tyle rzuciłam?!" - mówiła nam Polka po tamtej petardzie. To był maj, do igrzysk zostawało jeszcze dużo czasu. - Fajny wynik, ale to wszystko już jest za mną. Ja tym wynikiem nic nie zrobiłam - od razu ucinała Marysia.

Marysia, który lubi bawić się siekierą

Marysia, bo inaczej się nie da. Idziesz porozmawiać z dziewczyną, która w ramach treningu porąbała drewno na zimę wszystkim swoim sąsiadom, więc mógłbyś się bać. Ale jak się bać kogoś z takim uśmiechem? I jak komuś z takim wdziękiem nie zdrobnić imienia? No nie da się!

Marysia ma wielki urok, ale Marysia to jest zakapior. Ona wtedy w Rio naprawdę się zawzięła. Postanowiła sobie coś wielkiego i nic jej nie zatrzymało. Przez pięć lat olimpiady przeszła cztery operacje. - Zaraz po igrzyskach w Rio miałam operację barku, później dwie operacje na zatoki, bo ciągle miałam bóle głowy, nie mogłam przez nie normalnie trenować. I na koniec staw skokowy - wylicza Andrejczyk.

Jest megawdzięczna. Za co? Za każdą operację!

Z zatokami to w ogóle było groźnie. Diagnoza: nowotwór kości. Na szczęście łagodny. - Cztery operacje jak na 25-latkę to dużo, śmieję się, że weteranka ze mnie. Ale naprawdę uważam, że to wszystko było po coś. Jestem megawdzięczna za każdą operację, za każdy ból, który mi dokuczał. To wszystko się przydało. To mi daje siłę, żeby spokojnie i zdroworozsądkowo myśleć o pracy, o kolejnych startach, a nie podpalać się wynikiem i samej sobie zakładać już medal olimpijski. Są jeszcze rzeczy do zrobienia. O igrzyskach nie mam zamiaru rozmawiać z nikim - mówiła nam Marysia w maju.

Na rzutni jednak Maria

O igrzyskach rzeczywiście udało jej się nie rozmawiać. Tak naprawdę od tego majowego superrzutu ze Splitu prawie jej nie było widać. Prawie nie startowała, słychać było tylko, że znów trochę (albo trochę bardziej) dokucza jej bark.

Ale w Tokio na dzień dobry Marysia rzuciła 65.24 m i wygrała eliminacje, więc to był dobry znak. Co prawda w Rio też wygrała eliminacje. Tylko że tam Marysia nie miała jeszcze tej dojrzałości, jaką ma tu. Teraz, w Tokio, ona na rzutni była Marią.

Andrejczyk rozpędzała się tu i walczyła jak stara mistrzyni. 62.56 m - trzecie miejsce po pierwszej kolejce. 64.61 m - drugie miejsce po drugiej kolejce. A na twarzy żadnego uśmiechu, żadnych emocji. Tylko skupienie na dalszej pracy. Na walce o największe marzenie. Marysia do końca próbowała przerzucić Chinkę Shiying Liu, która w pierwszej kolejce machnęła 66.34. Rzucała daleko (63.62, 64.45), ale nie przerzuciła. I pewnie trochę ją to zakłuło. Ale - ceniąc jej wielką ambicję - mamy nadzieję, że tylko trochę.

Mistrzowie witają w klubie. Ale wrzawa!

Andrejczyk nie wygrała złota, ale widzielśmy większe zwycięstwo. Przy każdej próbie Polki prawie pusty Stadion Olimpijski ożywał. To pół naszej lekkoatletycznej kadry zajęło pół trybuny nabliżej rozbiegu. Marysi klaskali mistrz olimpijski Wojciech Nowicki, czterokrotny mistrz świata i brązowy medalista olimpijski Paweł Fajdek, mistrz olimpijski i mistrz świata Szymon Ziółkowski, trzykrotny medalista mistrzostw świata Piotr Lisek, trener mistrzyń olimpijskich Aleksander Matusiński i jeszcze kilka innych znakomitości. Śmietanka! Oni wszyscy powitali Marysię w klubie medalistów wielkich imprez. Ta dziewczyna aż do dziś nie miała w dorobku żadnej namacalnej nagrody za lata ciężkiej pracy.

Ona musiała przejść naprawdę długą, wyboistą drogę do swojego pierwszego podium. Ale za to z jaką satysfakcją teraz na nie wejdzie. Wróciła i zwyciężyła! Bo to srebro jest jej bezsprzecznym zwycięstwem.

Tokio 2020 lepsze niż Tokio 1964. Legendy przebite!

Srebro Andrejczyk jest też kolejnym na tych igrzyskach momentem chwały polskiej lekkoatletyki. Królowa sportu dała nam w Tokio już osiem medali - cztery złote, srebrny i trzy brązowe. Tak dobrze nie było nigdy, nawet w czasach legend, które na igrzyskach Tokio 1964 też wywalczyły osiem medali, ale w układzie 2-4-2.

A tu na ośmiu podiach dla Polski raczej się nie skończy. W sobotę pobiegną jeszcze zaskakująco mocno wyglądający panowie ze sztafety 4x400 m i przede wszystkim pofruną Aniołki Matusińskiego. Jak zapowiadają - pofruną na podwójnych skrzydłach.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.