Kiedy Tomala przecinał linię olimpijskiej mety, w Tokio było po dziewiątej rano i w Sapporo również. To tam odbywają się maratony i chody w ramach igrzysk. Organizatorzy już dawno postanowili, że wyczerpujące zmagania przeniosą ponad 800 km na północ od Tokio. Żeby uczestnikom było choć odrobinę chłodniej.
Podczas rywalizacji chodziarzy na 50 km i tak z nieba lał się żar - było 30 stopni Celsjusza i ponad 80 proc. wilgotności - mimo że zawodnicy ruszyli na trasę już o godzinie 5.30. Ale Polak był na te warunki fantastycznie przygotowany.
Dwa lata temu w Dausze w chodach i maratonach oglądaliśmy rzeź niewiniątek. Sportowcy startowali tam w środku nocy, ale i tak padali jak muchy w 40-stopniowym upale. Wielu trasę opuszczało na wózkach inwalidzkich. Wielu zderzało się ze straszną ścianą. Tomala też. Na 20 km, na swoim koronnym dystansie, był w katarskich mistrzostwach świata dopiero 32.
A później sumiennie odrobił wszystkie lekcje. - To jest niesamowita sprawa. Znamy się z Dawidem bardzo dobrze. Nawet dzień przed startem omawialiśmy trochę taktykę. Muszę powiedzieć, że bardzo ryzykownie Dawid to rozegrał. Ale wszystko mu zagrało - mówi nam Jakub Jelonek, chodziarz, który startował na igrzyskach w Pekinie (2008 rok) i Rio (2016), a do Tokio się nie zakwalifikował.
- Dawid w ostatniej chwili zmienił dystans. Razem trenowaliśmy i wspólnie walczyliśmy o kwalifikację na 50 km. Mnie zatrzymał covid, a Dawid na mistrzostwach Polski wygrał i uzyskał prawo występu w Tokio - mówi Jelonek. - A teraz okazało się, jak ważne dla jego startów na 50 km jest przygotowanie, które wyniósł z 20 kilometrów. Duża, wytrenowana przez lata szybkość, pozwoliła mu tak przyspieszyć w pewnym momencie, że zgubił wszystkich rywali i uzyskał dużą przewagę. Tak dużą, że do końca ją obronił - cieszy się Jelonek.
Na metę Tomala wpadł 36 sekund przed Niemcem Jonathanem Hilbertem i 51 sekund przed Kanadyjczykiem Evanem Dunfeem. Ale mógł wygrać jeszcze wyraźniej - na 2 km przed końcem miał ponad minutę przewagi. Wtedy już zwolnił, już niósł biało-czerwoną flagę.
Tomala kapitalnie się przygotował i rozłożył siły. - Dawid świetnie to wszystko rozegrał. To ostatnie 50 km w chodzie na igrzyskach olimpijskich. W Paryżu tego dystansu już nie będzie. On się przekwalifikował w doskonałym momencie, na 20 km o medal byłoby trudniej - analizuje Jelonek.
Kolega Tomali zdradza nam, że jego przekwalifikowanie się na dłuższy dystans polegało nie tylko na ciężkich treningach wytrzymałościowych, ale też na posiłkowaniu się nauką. Na zadbaniu o to wszystko, co nie zagrało w Dausze.
- Dużo było eksperymentów z napojami i z chłodzeniem. Mieliśmy spotkania z fizjologiem doktorem Mikulskim i z dietetyczką. Robiliśmy różne eksperymenty. Ale w szczegóły nie chcę wchodzić, sam Dawid musi się wypowiedzieć, co u niego zadziałało. Ważne, że zadziałało, bo w Dausze było źle, a teraz jest wspaniale - mówi Jelonek.
- No to może teraz jeszcze niespodzianka w maratonie? - pyta na koniec nasz chodziarz. 30 lat temu na MŚ w Tokio maraton wygrała Wanda Panfil. - Jest impuls do kolejnej niespodzianki - uśmiecha się Jelonek.
Ta, którą właśnie się zachwycamy, to nawiązanie do innej sensacji z Sapporo. W 1972 roku mistrzem olimpijskim w skokach narciarskich został tam Wojciech Fortuna. Tomala był dotąd znany tylko wielkim fanom lekkoatletyki. Jego największym sukcesem w karierze pozostał tytuł młodzieżowego mistrza Europy z 2011 roku. Teraz ma 32 lata i jest bohaterem całej sportowej Polski. - Dawid Tomala pięknie nawiązał do Wojciecha Fortuny - mówi Jelonek. Zgadza się, przepięknie!