"Zagrożone gatunki". Do tej pory jedyną reakcją były przytakiwania. Teraz rewolucja?

Jakub Balcerski
Wraz z porażką w ćwierćfinale z Francją dla polskiej siatkówki skończyła się wiedza. Na znaki zapytania wcześniej reagowano tylko przytakiwaniem, że istnieją. Teraz gdy te zaleją władze polskiego związku, nikt nie wie, co z Vitalem Heynenem, zawodnikami, którzy mogą chcieć zakończyć kariery, a także samą reprezentacją Polski.

Medal olimpijski był czymś, co polscy siatkarze mogli sobie wywalczyć tym, na jaki weszli poziom wcześniej. Mieli prawo o nim myśleć, tak samo, jak inni mieli prawo postrzegać ich jako sporego kandydata do podium igrzysk, czy nawet jego najwyższego stopnia. Dlatego teraz krytyka odpadnięcia z igrzysk kolejny raz jeszcze przed znalezieniem się wśród czterech najlepszych drużyn turnieju jest zasłużona.

Zobacz wideo "Świątek, Kubot i Kurek bili nam brawo. Dla mnie to zaszczyt"

Nietrudno wskazać bezpośrednie przyczyny porażki polskich siatkarzy z Francją. Gra niemalże bez bloku i wykorzystywania środkowych, brak nakładania presji na rywala zagrywką, czy problemy na lewym skrzydle - wszystko widać było niemalże na pierwszy rzut oka. Trudniej odpowiedzieć, co stało za tym, że tak proste błędy i brak ważnych elementów przyszedł właśnie teraz. Słowem: dlaczego tak wielka porażka przytrafiła się zespołowi Vitala Heynena właśnie na igrzyskach olimpijskich? 

"Klątwę" można zrozumieć. Może polscy siatkarze nie nadają się do wygrywania na igrzyskach?

Z "klątwy ćwierćfinału" można się śmiać. Ale można też chcieć ją zrozumieć. Na igrzyskach wszystko rozstrzyga się w jednym meczu, który decyduje o tym, czy drużyna powalczy o medal, czy pojedzie do domu. Cała wcześniejsza droga prowadzi do tego spotkania. Polscy siatkarze w ostatnich latach byli raczej drużyną, która podczas wielkich imprez musiała mieć kryzys i czas na odbudowę. Jej zawodnicy przechodzili przemianę, a na koniec rosła forma zespołu i indywidualności.

Heynen od początku pracy z polską kadrą podkreślał, że gdy zaczyna od problemów, pracuje mu się lepiej. Że to jego ulubione środowisko. A jak przystępował do igrzysk? Prowadząc najlepszy zespół świata, z najlepszymi zawodnikami na swoich pozycjach i nastawiając się na jeden mecz. Wciąż mówiło się o ćwierćfinale. Jak zawsze na igrzyskach, ale to nie zmienia faktu, że to nie w stylu reprezentacji Polski.

Przed igrzyskami Heynen zastanawiał się, czy forma Polaków będzie rosła w trakcie turnieju. Tak, jak podczas mistrzostw świata, czy siatkarskiego Euro. Ostatecznie i tak podszedł do igrzysk, jak do przygotowania formy na mecz o strefę medalową. Polacy trafili do słabszej grupy, grali ze słabszymi rywalami, a awans do ćwierćfinału nawet po porażce z Iranem nie był zagrożony. W samym meczu Belga nie zawiodły najważniejsze ogniwa zespołu, bo one były gotowe i funkcjonowały wręcz perfekcyjnie. Kluczowe dla porażki okazały się niedociągnięcia w ważnych dla rozwoju drużyny szczegółach i zabezpieczeniach formy Leona, czy Kurka - choćby lewym skrzydle i bloku. Problemy, których kadra nie pozbyła się od początku rywalizacji w Tokio.

Może zatem styl pracy i gry kadry polskich siatkarzy nie współgrają z wygrywaniem na igrzyskach olimpijskich? Jeśli w końcu im się uda, taki sukces oznaczałby najprawdopodobniej zmianę w całej światowej siatkówce. Już dawno nikt nie dominował na tak wielu polach, jak teraz mogła dominować Polska. Może na razie wciąż się nie da? Może jeszcze musimy poczekać na drużynę, która to wszystko pogodzi?

Co z kadrą, zawodnikami, którzy mogą odejść, czy Heynenem? Polska nie wie, a Francja załatwiła to przed igrzyskami

Zadajmy pytanie: co mogłoby być elementem wspólnym tego, co dzieje się po porażce w ćwierćfinale z Francją i co stałoby się, gdyby Polacy zdobyli złoty medal? Dojdziemy do wniosku, że w obu przypadkach w polskiej siatkówce kończy się wiedza. O tym, co z Vitalem Heynenem, którego kontrakt z polską federacją obowiązuje do końca wrześniowych mistrzostw Europy i nie ma decyzji, czy zostanie przedłużony, bo zależy od igrzysk. O karierach liderów kadry, którym przybywa lat, a z nimi doświadczenia, ale i kontuzji prowadzących do kończenia ze sportem. W końcu o sam zespół, którego celem był medal w Tokio i nawet domowe mistrzostwa Europy wydają się dla niego nie mieć teraz wielkiego znaczenia. 

- Oczywiście, ona jest i nie ukrywam tego - mówił prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej, Jacek Kasprzyk, gdy pytaliśmy go o niepewność w kontekście najbliższej przyszłości polskiej siatkówki. O tę dalszą prezes się nie martwił i mówił, że "mamy ogromny potencjał i z czego wybierać", a reprezentacja "poza dwoma-trzema zawodnikami to młoda drużyna". Na pytania o Heynena i to, że po igrzyskach wiele może się zmienić, odpowiadał z ogromnym spokojem. Jakby zupełnie o tym nie myślał, zwłaszcza że we wrześniu w PZPS wybory, po których Kasprzyk nie musi pozostać na stanowisku. Po ćwierćfinale znów stara się wszystkich uspokoić. - Z trenerem Vitalem Heynenem mamy podpisaną umowę do końca ME. Zobaczymy, co dalej. Usiądziemy do stołu jeszcze raz. Ale może to się już wypaliło. Ja nie chcę w tej chwili o tym mówić. To nie jest wina trenera, trener nie wszedł na boisko. Chłopcy są załamani, ja też jestem załamany, trudno pozbierać myśli - mówi dziennikarzowi Sport.pl, Łukaszowi Jachimiakowi.

W podobnej sytuacji jak Polacy, po igrzyskach mogli być Francuzi. U nich motywacją do zmian zostały jednak igrzyska olimpijskie, które odbędą się za trzy lata. Kadra ma być gotowa na domowy turniej olimpijski w Paryżu, więc Laurent Tillie w Japonii jest na ostatniej tak wielkiej imprezie z reprezentacją. Potem przejmie ją i poprowadzi Bernardo Rezende, który pewne rzeczy z zawodnikami i federacją w kontekście przyszłości już zaczął ustalać. Można było się zastanawiać, jak ta dość dziwna sytuacja wpłynie na Francuzów podczas igrzysk w Tokio. I wydaje się, że znacząco nie pogorszyła ich nastrojów, a może nawet stała się najlepszym wyjściem z sytuacji.

Polski związek do niedawna nie przejmował się przyszłością. Teraz zaleją go znaki zapytania. W tym o "zagrożone gatunki" w kadrze

Jak wielką porażką dla polskiej siatkówki jest odpadnięcie w ćwierćfinale igrzysk? Wizerunkowo ogromną. Piąty raz z rzędu to samo, klęska na tak ważnej imprezie z punktu widzenia polskiego kibica. Gdy zacznie się o nich myśleć bardziej pod kątem środowiska, to dojdzie się do wniosku, że to jedno z wielu możliwych do zdobycia trofeów. I tylko punkt widzenia danego kraju, albo okoliczności sprawiają, że jest bardziej prestiżowe od innych. Dla Polaków Tokio było szansą na udowodnienie wielkości, którą zagwarantowali sobie dwoma mistrzostwami świata. Czy bez triumfu na igrzyskach nie są jednym z najlepszych zespołów na świecie? Nie przestali nim być. 

Uciekła im szansa na zgarnięcie wszystkiego w światowej siatkówce - we wrześniu mogli być aktualnymi mistrzami świata, Europy i olimpijskimi. Jeden tytuł mniej zmienia wiele w perspektywie marzeń drużyny, celów zawodników i sztabu, czy oczekiwań kibiców, mediów i siatkarskiego środowiska. Nikt ich jednak nie skreśli. Wybitny trener kobiecej siatkówki, Zoran Terzić powiedział rok temu Sport.pl, że jego igrzyska olimpijskie tak naprawdę nie obchodzą i nazwał je "imprezą, jak dla studentów" - bo je się na stołówce, śpi w blokach przypominających akademiki, a gra bez czasu na przygotowanie formy na samym turnieju i trening. A poza igrzyskami Serb wygrał niemalże wszystko.

W polskiej porażce najbardziej szkoda jednak właśnie perspektywy samych zawodników. Michał Kubiak, Bartosz Kurek, Fabian Drzyzga, Piotr Nowakowski, czy Paweł Zatorski - wszyscy to członkowie wyjściowych składów Polaków na tych igrzyskach, a jednocześnie "zagrożone gatunki". Każdy z nich ma już ponad 30 lat i zdaje sobie sprawę, że niedługo będzie decydował o tym, jak długo zagra jeszcze w polskich barwach. Tokio dla co najmniej części z nich było ostatnią szansą na tak wielki sukces.

I tu można się nie zgodzić z prezesem Kasprzykiem. To ani nie jest tylko dwóch-trzech zawodników, ani nie wiemy, jaki wpływ ich odejście może mieć na kadrę. Jest na kim budować - Leonie, Semeniuku, czy Śliwce, następcy czekają, ale czy to dorówna poziomowi kadry z Tokio lub zastąpi ją, gwarantując walkę z najlepszymi? Tego nie da się teraz potwierdzić. I dlatego sytuacja polskiej siatkówki może nieco martwić. Władze polskiego związku chyba chciały z rewolucji zrobić ewolucję, ale przecież zmienić może się prezes federacji, trener kadry i połowa jej wyjściowej szóstki. To dużo. Po Tokio wiemy niewiele, a związek wręcz zaleją kolejne znaki zapytania. W dodatku takie, o których wiedzieliśmy jeszcze przed igrzyskami, ale zamiast zastanowić się, co z nimi zrobić, tylko przytakiwano. Tragedii po porażce z Francją może nie ma, ale pojawił się nieprzyjemny niepokój.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.