Polacy byli silni jak nigdy, ale przegrali w ten sam sposób po raz piąty z rzędu. "Pustka"

Jakub Balcerski
Polscy siatkarze byli silni, jak nigdy. Do Japonii jechali jako dwukrotni mistrzowie świata i wreszcie chcieli udowodnić swoją wartość podczas turnieju olimpijskiego. Nie przerwali jednak fatalnej passy 41 lat bez gry w półfinale igrzysk olimpijskich. Czy ktoś w "klątwę ćwierćfinału" wierzy, czy nie, do czterech poprzednich porażek polskich siatkarzy przed wejściem do strefy medalowej igrzysk olimpijskich dopisujemy piątą. Tokio, 2021.

Ten tekst został opublikowany także przed ćwierćfinałem Polska - Francja. Aktualizujemy go po porażce Polaków 2:3 i odpadnięciu z igrzysk w Tokio.

- Mam tylko jeden mecz, przy którym nie myślę o niczym poza zwycięstwem. To ćwierćfinał igrzysk olimpijskich. To mecz, który musimy wygrać. Wszystko inne to przygotowanie do tego jednego spotkania - mówił o jednym z najważniejszych spotkań w swojej trenerskiej karierze Vital Heynen. Trener polskich siatkarzy zdawał sobie sprawę, ile może ugrać wtorkowym zwycięstwem z Francją, ale także jak wielka presja ciążyła na zespole, który od 17 lat przegrywa mecze decydujące o wejściu do strefy medalowej igrzysk. Do listy porażek, niestety, w 2021 roku, dopisujemy piąte igrzyska. Znów przegrane w tym przeklętym ćwierćfinale.

Zobacz wideo Piąta taka porażka polskich siatkarzy z rzędu. O co chodzi z "klątwą ćwierćfinału"?

"Klątwa? Może sobie być, ja nie wierzę w takie rzeczy"

- Każdy z tych ćwierćfinałów był inny. Każdy stanowi zupełnie oddzielną historię. Nie można ich ze sobą łączyć, chociaż wiadomo, że wszyscy mówią o naszych problemach z ćwierćfinałem igrzysk - mówił w "Sekcji Olimpijskiej" Michał Winiarski, który doświadczył porażek w 2008 i 2012 roku. - Mamy już tego dość. Dlatego myślę, że jeśli jest klątwa, to teraz ją przełamiemy - stwierdził w jednym z wcześniejszych programów wówczas pełny nadziei Michał Możdżonek.

Dla jednych "klątwa ćwierćfinału" jest tematem tabu, dla innych realnym problemem, a jeszcze inni twierdzą, że nie ma sensu o tym mówić. Bo to wymysł, bo nie ma sensu się tym przejmować. - Gdybym wierzył w klątwy, to nie byłoby sensu, żebym pracował w sporcie, a wcześniej grał przez tyle lat swojej kariery. Dałbym sobie spokój - wskazał Winiarski. - To jest sport i zdarzają się sytuacje, gdy ktoś podaje ci coś na talerzu, a ty i tak tego nie wykorzystujesz. Bo ktoś wymyśli sobie, że zamiast mocnej piłki, będzie próbował kończyć atak inaczej. Czasem w siatkówce wszystko zależy od jednej piłki. Albo się jest w niebie, albo się jest w piekle - mówił nam prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej, Jacek Kasprzyk. - Klątwa? Może sobie być, ale ja nie wierzę w takie rzeczy - śmiał się działacz.

"Dużo rzeczy pouciekało i nie wyszło"

O rzekomej klątwie mówimy od 2004 roku. To wtedy Polacy pojechali na igrzyska po raz pierwszy od tych w Atlancie z 1996 roku. Wtedy przegrali wszystkie mecze i ugrali tylko jednego seta. W Grecji szło lepiej. W grupie pokonali Serbię i Czarnogórę, a także Tunezję i Argentynę. Przegrali za to z gospodarzami igrzysk i Francją. W ćwierćfinale czekał jednak przeciwnik, z którym wtedy Polacy nie mogli się równać. Brazylia ograła ich do 22, na przewagi do 25 i do 18, pozbawiając szans walki o medale.

Trzeba sobie uświadomić, że wtedy polska siatkówka była jeszcze przed nazywanym "fundamentalnym sukcesem" wicemistrzostwem świata z 2006 roku. Wyjście z grupy na igrzyskach w Atenach można nazwać przedwczesnym błyskiem, który mógł dawać nadzieję na przyszłość. - Ten turniej układał się dość specyficznie od samego początku. Nie poszliśmy na ceremonię otwarcia, bo mieliśmy kolejnego dnia mecz o 9 rano. Dla każdego sportowca to smutne, bo chciałby zobaczyć otwarcie "swoich" igrzysk. Ale zaakceptowaliśmy tę decyzję - wskazał w rozmowie dla Sport.pl Dawid Murek, który grał wówczas w kadrze trenera Stanisława Gościniaka.

- A ćwierćfinał? Dużo rzeczy pouciekało i nie wyszło. Po meczu była złość i rozgoryczenie, ale nie pamiętam nerwów, czy, żeby coś latało w szatni. To było raczej poczucie tego, że coś straciliśmy - opisał Murek.

"Wciąż wracam do tego meczu. I zastanawiam się: czy na pewno każdy był do niego przygotowany najlepiej, jak mógł?"

Cztery lata później w Pekinie sytuacja była już inna. Polacy przystępowali do igrzysk jako wicemistrzowie świata i mieli chęć udowodnić wszystkim, że mogą nawet sięgnąć po złoto. W grupie przegrali tylko z Brazylią, a pokonali choćby Rosję po tie-breaku. Wiedzieli, że są silni. Ale awans do półfinału zabrał przegrany 2:3 (19:25, 22:25, 25:18, 28:26, 15:17) bój z Włochami. I polscy siatkarze znów skończyli turniej olimpijski po dziesięciu dniach.

- Ten mecz to zawsze wielkie nadzieje, bo otwiera szansę do walki o medale. Ale skończyło się, jak się skończyło. Wiemy, że byliśmy blisko i mieliśmy możliwość ich pokonać. Wystarczyło jednak kilka niefortunnych akcji i odpadliśmy z rywalizacji - opisał dla Sport.pl przyjmujące kadry prowadzonej przez Raula Lozano Krzysztof Gierczyński. - Dla nas to był dramat sportowy. Wielu zawodników ze mną, Mariuszem Wlazłym, czy nawet Krzyśkiem Ignaczakiem straciło jedyną lub po prostu największą szansę na medal olimpijski w życiu. 10-12 lat jeździli na zgrupowania kadry, byli w swojej najlepszej formie, a i tak na ćwierćfinale - dodał.

To właśnie wtedy Polacy byli najbliżej strefy medalowej, bo wygrany tie-break dałby im awans do półfinału. W pozostałych przypadkach byli pokonywani wyżej. Tu grali z Włochami na przewagi i do awansu zabrakło naprawdę niewiele. - Wciąż wracam do tego meczu. I zastanawiam się: czy na pewno każdy był do niego przygotowany najlepiej, jak mógł? Czy mogliśmy zrobić coś więcej? Może właśnie to mściło się w kluczowych momentach meczu? Mam wątpliwości - ocenił Gierczyński. I dodaje, że ma na myśli konkretnych zawodników, ale nazwisk nie poda. - W szatni nikt sobie do gardeł nie skakał. Tam była cisza, smutek i niedowierzanie. Takie analizy przychodzą z czasem. I gdy słyszę, jak wielu zawodników mówi o tym meczu, to uczucie, że nie wszyscy dali z siebie wtedy wszystko wraca - mówił.

"Jedzie się do domu, a z tyłu głowy ma się to, jak blisko było strefy medalowej"

Londyn i 2012 rok są jednak równie bolesną historią. Kadra prowadzona najpierw przez Daniela Castellaniego, a potem przez Andreę Anastasiego w ciągu czterech lat od klęski w Pekinie zdążyła zdobyć dwa medale mistrzostw Europy - złoto i brąz. Tuż przed igrzyskami wygrała Ligę Światową, ale w Londynie pomimo wygranej 3:1 z faworyzowanymi Włochami, nie potrafiła ograć Bułgarii, a także Australii.

Wstydliwa była zwłaszcza ta druga porażka. Wynik 1:3 sprawił, że w ćwierćfinale Polacy trafili na Rosjan. I prowadzeni przez Władimira Aleknę zawodnicy byli w świetnej dyspozycji. Zdominowali Polaków, wygrali 3:0 (25:17, 25:23, 25:21) i wysłali kadrę Anastasiego do domu. - W Londynie przytrafiła nam się ta Australia, ale uogólniając, my graliśmy słabo. Popełniliśmy gdzieś błąd w przygotowaniach. Nie daliśmy rady psychicznie, ani fizycznie. Porażka z Australią była tylko wypadkową - mówił nam Michał Możdżonek, który był kapitanem tamtego zespołu.

- Odpadnięcie w ćwierćfinale zawsze oznacza albo słabszą dyspozycję dnia, albo fakt, że zespół nie zasługiwał, żeby grać dalej. W Londynie byliśmy po prostu słabszym zespołem. Trzeba pamiętać, że to jest jeden mecz. Dla przegranych nie ma nic. Jedzie się do domu, a z tyłu głowy ma się to, jak blisko było strefy medalowej i cały ten okres przygotowań, który nas tutaj doprowadził. W takim meczu każdy punkt trochę więcej waży - opisywał Michał Winiarski w "Sekcji Olimpijskiej".

"Pojawiła się pustka. Pakujesz się i jedziesz do domu, a chciałeś więcej"

Najświeższa rana to ta z igrzysk w Rio. Pięć lat temu Polacy najpierw w niezwykłych okolicznościach wyrwali sobie możliwość pojechania do Tokio, a następnie wygrali w grupie cztery z pięciu meczów. Przegrali tylko z Rosją i to po pięciu setach. W ćwierćfinale czekali jednak Amerykanie, a to, jak się okazało, był dla nich zdecydowanie zbyt silny rywal. Trzy sety wygrane przez USA do 23, 22 i 20 doprowadziły do czwartego z rzędu odpadnięcia z turnieju olimpijskiego bez walki o medale.

- Serwowali bardzo agresywnie i tym w zasadzie nas załatwili. Mieliśmy dobrze przygotowany i pewny siebie zespół, ale nie mogliśmy sobie poradzić z Amerykanami. Nie potrafiliśmy zagrać z nimi na takim poziomie. Siatkówka, którą grali, była dla nas niezwykle trudna i nie daliśmy rady wznieść się ponad nich. Byli silniejsi, mogę to przyznać - mówił dla Sport.pl ówczesny trener polskiej kadry, Stephane Antiga. - Było nam szkoda tego meczu przede wszystkim dlatego, że tak szybko odpadliśmy. Że to był tylko jeden mecz. Ale tak to działa na igrzyskach i trzeba było to zaakceptować. W szatni było nam ciężko, byliśmy smutni, a jednocześnie wściekli, to jasne - dodał szkoleniowiec.

- To był koniec marzeń, dla mnie przede wszystkim koniec pracy z kadrą i wspaniałej przygody z ludźmi, których poznałem i którzy mnie wspierali. Po wszystkim przychodzi jednak czas, kiedy musisz zmierzyć się z samą porażką i sobą, bo nie stanąłeś na wysokości zadania. Rozmawiałem z zawodnikami, oglądałem ten mecz kilka razy, bo chciałem wiedzieć, czy na pewno byliśmy gotowi taktycznie. To normalne dla trenera, także po takiej porażce. Dla mnie dziwnym uczuciem było samo to, że czułem, jakbym chciał grać dalej. Nie miałem w głowie, że po porażce w ćwierćfinale będzie wielkie nic. Pojawiła się pustka. Pakujesz się i jedziesz do domu, a chciałeś więcej. I musisz zaakceptować swoje złe emocje. To z tobą zostaje - tłumaczył Antiga.

"Muszą zagrać, jakby to był finał"

Porażka w Rio, jak i poprzednie bolą zwłaszcza z obecnej perspektywy polskiej kadry, czyli podwójnego mistrza świata, który wciąż ma jednych z najlepszych zawodników na świecie. Co zrobić, żeby gorycz porażki nie pojawiła się po raz piąty? - Wasi zawodnicy to wiedzą. Mają świadomość tego, co muszą zrobić, żeby dobrze wypaść w tym meczu. Nie muszą się przejmować żadnymi klątwami, czy przeszłością, bo to dobre dla statystyk i mediów. W Polsce grają doświadczeni zawodnicy i pamiętają, co dzieje się w kluczowych meczach. Nie chcę im dodawać presji, ale myślę, że to też mają w głowach: muszą zagrać, jakby to był finał. To będzie trudny mecz, ale jeśli będą agresywni i będą pamiętali o wszystkich założeniach, to im się uda - zapewniał przed meczem z Francją Antiga.

- Myślę, że u zawodników będziemy widzieli, który zespół jest gotowy, żeby przejść do strefy medalowej. Decydować może choćby przygotowanie fizyczne, a Francuzi mają dużo w nogach. Mieli też sporo presji, bo musieli czekać na to, czy awansują do ćwierćfinału. My mieliśmy ciężkie spotkanie z Iranem i mimo porażki ten zespół się odbudował. Z Kanadą graliśmy już perfekcyjnie. 80-90 procent gry takiej, jaką prezentowaliśmy, wtedy wystarczyłby na reprezentację Francji. Każdy zawodnik naszej kadry jest już gotowy na to wyzwanie. To łatwo się mówi, ale chciałbym, żeby podeszli do tego spotkania na luzie. Tak gra się ważne spotkania najlepiej. Gdyby zapomnieli, że jest to ćwierćfinał byłoby najlepiej, choć wiem, że jest to prawie niemożliwe. Kto złapie pierwszy ten luz i swoją grę, ten powinien zwyciężyć - oceniał Michał Winiarski.

Każdemu z zawodników, którzy grali w przegranych ćwierćfinałach środa mogła przynieść ulgę. Skończyłyby się pytania o klątwę, wspominanie porażek, a pojawiła duma, radość i typowanie, czy Polacy zdobędą mistrzostwo olimpijskie po raz drugi w historii. Tego nie będzie. Polacy przegrali 2:3 z drużyną Laurenta Tilliego i po raz piąty z rzędu odpadli z igrzysk olimpijskich po ćwierćfinale. Mogą być smutni i wściekli. Znów nie udowodnili swojej wartości na tym turnieju, choć teraz przystępowali do niego jako dwukrotni mistrzowie świata. Jedyne polskim złotem pozostaje to zdobyte w 1976 roku w Montrealu przez drużynę Huberta Jerzego Wagnera. A do "klątwy ćwierćfinału", czy ktoś w nią wierzy, czy nie, dopisujemy 2021 rok i Tokio.

Więcej o:
Copyright © Agora SA