- Konkurs w Tokio może być na niższym poziomie, ale i tak do medalu potrzeba 6 m - przewidywał w maju zeszłego roku Piotr Lisek w rozmowie ze Sport.pl. Poziom nie był aż tak niski, ale do medalu zabrakło siedmiu centymetrów.
Polak rozpoczął od przeskoczenia w pierwszej próbie 5,55 m. Potem pominął 5,70 m i skoczył za pierwszym razem 5,80 m. Chwilowo był czwarty, ale kolejnej wysokości już nie pokonał. 5,87 m. okazało się dla niego za wysokie. Do rekordu życiowego zabrakło dużo (6,02 m z 2019 roku).
Złoto zgodnie z przewidywaniami dla Armanda Duplantisa. Genialny Szwed walczy od dłuższego czasu tylko z własnymi rekordami świata. Obecny wynosi 6,18 m, a w Tokio nie udało się pokonać 6,19 m. Do mistrzostwa olimpijskiego wystarczyło mu 6,02. Srebro dla Amerykanina Christophera Nilsena (5,97 m), a brąz dla Brazylijczyka Thiago Braza (5,87 m).
Lisek to jeden z najlepszych polskich lekkoatletów ostatnich lat. Dwa lata temu w Dausze skoczył po brąz mistrzostw świata. Łącznie ma pięć medali zdobytych na światowym czempionacie oraz cztery krążki na mistrzostwach Europy. Brakuje mu tylko medalu igrzysk. W debiucie olimpijskim w Rio zajął najgorsze dla sportowca czwarte miejsce. Z Tokio też wróci bez medalu.
Niewiele brakowało, a Liska nie byłoby w ogóle w finale. Minimum kwalifikacyjne wynosiło pierwotnie w Japonii 5,80 m, ale ostatecznie wystarczyło skoczyć 5,75 m. Polak uzyskał tę wysokość dopiero w trzeciej próbie. Wcześniej także dopiero za trzecim razem przeskoczył 5,65 m. - Wiecie jak to jest, kiedy się skoczy w trzeciej próbie? Jest się rozwalonym psychicznie. I wtedy strasznie trudno skakać następną wysokość - mówił Lisek po eliminacjach. - Szalenie trudny był ten konkurs. Wygrała zimna głowa. Nie dałem się presji, którą sam sobie nakładam i którą wy na mnie nakładacie - dodał.
We wtorek w Tokio ta presja zdawała się być mniejsza niż zwykle. Lisek był w cieniu Anity Włodarczyk, która rzucała w tym czasie w finale, siatkarzy, którzy rywalizowali z Francją o półfinał igrzysk, Tadeusza Michalika, który wywalczył brąz w zapasach i kajakarek, które rano zdobyły srebrny medal.
- Myślę, że Duplantis jest poza konkurencją. Jest w piekielnej formie, na każdym skoku widać, że ma duże przewyższenie. Myślę, że my się bijemy o drugie i trzecie miejsce - szczerze oceniał Polak po eliminacjach. "My się bijemy", czyli kto się bije? - Wszyscy - twierdził. Walczył, ale tego dnia trochę zabrakło.
Szanse na medal dla Polaka wzrosły po informacji, że wielki faworyt Amerykanów Sam Kendricks musiał wycofać się z igrzysk. Powód? Pozytywny wynik testu na COVID-19. Kendricks to brązowy medalista poprzednich igrzysk w Rio w 2016 roku. - Rozmawialiśmy z Samem. To strasznie trudne igrzyska przez covid. Staramy się zachowywać dystans i nosić maski. Sam też się starał. To niesprawiedliwe, że go zabraknie - żałował Lisek.
Jakby tego było mało na rozgrzewce upadł Renaud Lavillenie. Francuz poobijał się mocno, już wychodząc na stadion na finał wyglądał niewyraźnie. Mistrz olimpijski z Londynu oraz srebrny medalista z Rio odczuwał problemy zdrowotne i zakończył rywalizację na ósmym miejscu.
W finale skoku o tyczce nie wystąpił także Paweł Wojciechowski. Dwukrotny medalista mistrzostw świata nie przeszedł eliminacji - drugi raz na igrzyskach, bo ten sam los spotkał go w Rio.