Stawał na podium wszystkich światowych imprez – z wyjątkiem olimpijskiego. Jest dwukrotnym mistrzem świata – i dwa razy odpadał w ćwierćfinale igrzysk. W reprezentacji gra od 10 lat, a od sześciu jest jej kapitanem. Sam tych lat ma 33. Wiek piękny, ale też zagadkowy, bo choć Michał Kubiak o końcu kariery nie wspomina, to nikt nie wykluczy, że to jego ostatnie igrzyska.
Czekając na ćwierćfinał z Francją, na ten przeklęty dla Polaków od 2004 roku etap turnieju olimpijskiego, wagę spotkania możemy oceniać na różne sposoby. Przez pryzmat kibiców, drużyny, ale i pojedynczych graczy. Przez pryzmat Michała Kubiaka. Bo jemu ten medal igrzysk się po prostu należy. Za wszystko.
To, że Michał Kubiak jest świetnym siatkarzem, w całej jego historii jest chyba najmniej ciekawe. Doświadczony przyjmujący, który potrafi dynamicznie zaatakować, ale też gra z wyczuciem i poświęceniem – takich graczy jest wielu, Kubiak nigdy nie był światową gwiazdą numer jeden. O jego wyjątkowości świadczy coś zupełnie innego – cechy przywódcze.
Siatkarska reprezentacja Polski ma trenera-szarlatana. Vital Heynen zarządza nią na przeróżne sposoby i szuka niebanalnych rozwiązań, żeby pobudzić czy zjednoczyć zespół. Ale siatkarska reprezentacja Polski ma też drugiego szefa, właśnie Kubiaka. Nawet wielki Bartosz Kurek mówi o nim "mój kapitan". Ciekawe, że kiedy w 2018 roku Heynen podnosił polską kadrę z kolan po krótkiej, ale burzliwej kadencji Ferdinando De Giorgiego, wielu kibiców uważało, że Kubiaka i Kurka trzeba już skreślić. Pomylili się, i to bardzo.
Choć akurat podczas mistrzostw świata w 2018 roku i Kubiak, i cała reprezentacja, mieli bardzo trudne momenty. Przypomnijmy. Warna: walcząc o medalową rozgrywkę w Turynie drugą fazę turnieju zaczynamy bez Kubiaka, który podobno ma zatrucie pokarmowe. Dopiero jakiś czas po mistrzostwach dowiemy się, że kapitan leżał w 40-stopniowej gorączce i z płonącymi plecami, bo cierpiał na odmiedniczkowe zapalenie nerek. I że gdyby to się działo w innym kraju niż Bułgaria, to trafiłby do szpitala, bo nie balibyśmy się warunków hospitalizacji.
Po porażce 2:3 z Argentyną kadra wraca do hotelu, a chory Kubiak wstaje z łóżka i robi kolegom pogadankę. Następnego dnia Heynen wysyła dziennikarzom sms z zaproszeniem na nieformalne spotkanie przed meczem z Francją. I tłumaczy, że kapitan nadal źle się czuje, że za chwilę przegramy z Francją, ale za to jutro rzucimy wszystko, co mamy na Serbię i tak spróbujemy dostać się do Turynu.
Godzinę później Francja zaczyna nam sprawiać tak tęgie lanie (25:15), że Kubiak nie wytrzymuje. Miał być na meczu, żeby pomóc drużynie mentalnie. A wychodzi na boisko. Nie odmienia losów tego meczu. Przegrywamy 1:3. Ale to, że próbuje coś zrobić jest dowodem, jak ogromnie mu zależy.
Przypomnijmy: wydawało nam się, że Kubiak ma "tylko" problemy żołądkowe. A on ma wysoką gorączkę i taki ból pleców, że z trudem się rusza. Jest tak blady, że aż przezroczysty. Zadziwia nas, choć przecież dobrze pamiętamy jego inne akcje jakby wyjęte z filmów o niezniszczalnych komandosach. Kiedyś na przykład sam potrafił nastawić sobie wybity po upadku bark i wrócić na boisko, a następnie zostać MVP tego meczu. Niby nie miał prawa go dograć, a on go wygrał na swoich zasadach.
Trochę tak, jak Polacy w Warnie. Po wyraźnej porażce z Francją przyszło pewne 3:0 z Serbią. A później jazda po złote medale po wspaniałych meczach m.in. z USA i Brazylią.
Zaledwie kilka dni po tych problemach Polacy zdobyli drugie z rzędu mistrzostwo świata. Drugie także dla Kubiaka. Kapitan wszedł na sędziowski słupek jak na symboliczny szczyt. Patrzył stamtąd na swoje imperium. Razem z nim fetował Kurek, jego rówieśnik z rocznika 1988.
Michał jest z lutego, Bartek z sierpnia. W ostatnich latach są liderami, symbolami, gwiazdami lub podporami reprezentacji Polski – każdy wybierze własne określenie. Podczas złotych mistrzostw z 2018 roku MVP turnieju wybrany został Kurek, ale szefem zespołu był Kubiak. Mierzył się z każdym pytaniem, także niewygodnym, w strefie rozmów z dziennikarzami, ale przede wszystkim mierzył się ze wszystkimi przeciwnościami na boisku – także z każdym krzywym spojrzeniem, z każdą prowokacją. A często to on wypowiadał wojny.
Pourya Fayazi, Marouf i inni Irańczycy, Bułgarzy, Bruno Rezende i inni Brazylijczycy, Taylor Sander, Earvin Ngapeth - to na pewno niepełna lista boiskowych wrogów Kubiaka. Ngapeth dopiero co skarżył się, że Kubiak wyzywał go w trakcie meczu Ligi Narodów. I wzywał siatkarskie władze, żeby wyrzuciły z tego sportu dwa "g*wna", jakimi w ocenie Francuza są Kubiak i Heynen.
Według Ngapetha nasz trener miał rzucać rasistowskie żarty. Kubiak nie chciał komentować nagrania ze swoim udziałem. Gdy pytaliśmy, śmiał się tylko, że jego przyjaciel Earvin znów coś wymyślił i że przecież on, Michał Kubiak, zna cztery języki, ale francuskiego nie, więc Ngapeth musiał się pomylić.
Kubiak już wiele razy mówił, że trash-talk to dla niego element walki i że co się dzieje na boisku, nie powinno się przenosić poza nie. A gdy pewnego razu Brazylijczycy twierdzili inaczej, rzucił znamienne i uniwersalne: "Mają do mnie pretensje? Mogą się popłakać i poskarżyć mamie".
Z boiskowych wrogów Kubiaka złożylibyśmy Dream Team. A nie brakuje też wrogów spoza boiska. Kiedy w pierwszej kolejce tokijskich igrzysk Polska przegrała z Iranem (2:3), to Kubiak - choć nie zagrał nawet przez moment - został przez kibiców z Iranu zalany falą hejtu. Poniższe zdjęcie z Instagrama naszego kapitana w pół godziny po meczu miało 200 tysięcy nienawistnych komentarzy. Teraz ich liczba dobija do pół miliona.
Wszystko dlatego, że Persowie zostali kiedyś nazwani przez naszego siatkarza "fatalnymi, złośliwymi i chamskimi ludźmi". Kubiak się zagotował, w odpowiedzi na krytykę powiedział niepotrzebne słowa, a on słów nie cofa. On nie jest dyplomatą. On nie przeprasza.
- To uliczny wojownik! To pistolet - zachwycał się dekadę temu Andrea Anastasi. Już wtedy, na początku reprezentacyjnej kariery, Kubiak taki był. Wszedł do kadry z drzwiami. Napędzała go złość i ogromna chęć udowodnienia tym ludziom, którzy go skreślili, że zrobili wielki błąd.
Przed startem trwających igrzysk Grzegorz Wojnarowski z WP Sportowych Faktów zapytał Kubiaka, czy nadal siedzi w nim to, że przez lata słyszał, że jest za mały, że za nisko skacze i że nic nie osiągnie. - I to bardzo głęboko. Niektórzy pewnie nawet nie biorą pod uwagę, że ludzie mogą pamiętać takie rzeczy. Ja pamiętam wszystko i każdego z tych, którzy kiedyś tak mówili, a dziś klepią mnie po plecach. Wszystkich z osobna. Uwierzcie mi, że pamiętam - odpowiedział Kubiak.
Ale Kubiak to nie tylko uliczny wojownik. To Profesjonalista. Tak, przez "P". I Pracuś. Znów przez "P". W 2017 roku razem z Kurkiem stał się symbolem porażki kadry na domowych mistrzostwach Europy (odpadliśmy po barażu o ćwierćfinał ze Słowenią). A nikt nie wiedział, że na katorżniczych treningach u Ferdinando De Giorgiego (trwały po cztery godziny) wytrzymywał, mimo że przyjechał na nie proste ze szpitala, w którym leżał z powodu problemów z nerkami.
Wtedy Kubiak słyszał, że się skończył, bo wyjechał za pieniędzmi do słabej ligi japońskiej. Odgryzał się więc, że coraz słabsza to jest liga polska. Teraz znów słyszy, że nie jest już tym zawodnikiem, którym był w 2018 roku. Że niżej skacze, wolniej składa się do przyjęć i rzuca do obron, że nie ma już tego wyczucia i tej siły.
Co on na to? - Każdy może komentować, jak sytuację widzi. Każdy ma prawo do własnego zdania, do wyrażania opinii. Ja nie mam wpływu na to, co gadają ludzie, ale mogę mieć w d*pie, co gadają ludzie i mam w d*pie, co gadają ludzie - odpowiadał w niedawnej rozmowie ze Sport.pl.
Kubiak nie przejmuje się, że ktoś może się poczuć urażony. On zawsze mówi to, co pomyśli. A czasem jeszcze zanim pomyśli. On tyle razy dostał od życia, że czasem po prostu woli szybciej wyprowadzić swój cios. Jego filozofia jest prosta: kto nie jest z nim, jest przeciwko niemu.
Wróćmy do rozmowy Kubiaka z WP. - Od kiedy jestem w reprezentacji zawsze powtarzam, że jeżeli ktoś jest lepszy, lepiej pasuje do drużyny, to on powinien grać. Ja jestem kapitanem po to, żeby scalać drużynę i pomagać jej z każdej możliwej pozycji. Jeżeli w ćwierćfinale będę grał słabo, zejdę z boiska, potem wygramy mecz i cały turniej, a ja do końca turnieju nie powącham boiska, to przecież i tak zostanę mistrzem olimpijskim. Będę czuł, że czegoś zabrakło, ale liczy się drużyna. Nie muszę być MVP turnieju, żeby zaspokoić swoje ego. Potrzebne mi jest do tego złoto igrzysk - mówił.
Na razie w Tokio kapitan Kubiak grał mało. Z Iranem nie wystąpił, z Włochami wszedł na chwilę, z Japonią nie grał wcale. Tak naprawdę za nim tylko mecze z Wenezuelą i Kanadą. Nie wyglądał w nich spektakularnie, zdawał się być usztywniony przez problemy z plecami.
Ale o swoim zdrowiu już rozmawiać nie chce, pytań o nie już nie przyjmuje. Teraz jest ćwierćfinał, to mecz jego życia. Do wyrwania jest przepustka do strefy medalowej igrzysk. A skoro po drugiej stronie siatki będzie Ngapeth, któremu często wydaje się, że jest Michaelem Jordanem siatkówki, to nasz Michael na pewno znów spróbuje wyprowadzić go z błędu. W taki albo inny sposób - wszystkie chwyty dozwolone. Możliwe, że właśnie zaczyna