- W ogóle nie interesowało mnie, czy będzie deszcz, wichura czy tornado. Wszystkie mamy takie same warunki. Chciałam pokazać, że w każdych jestem gotowa na dalekie rzuty - mówiła Maria Andrejczyk, która już pierwszym rzutem zapewniła sobie awans do finału konkursu rzutu oszczepem na igrzyskach w Tokio.
Minimum kwalifikacyjne wynosiło 63 metry, choć ostatecznie okazało się, że jeszcze mniej. Ale Andrejczyk już w pierwszej próbie rzuciła znacznie dalej - 65,26 metra, co sprawiło, że nie musiała podchodzić do dwóch kolejnych prób. No i nie podchodziła. - Mój bark bardzo się z tego cieszy - mówiła po pierwszym udanym rzucie.
Polka od początku maja narzeka na problemy z barkiem. Do tej pory nie jest on do końca wyleczony. - Bardzo się stresowałam, ale cieszę z tego, bo wypłukanie z emocji też nie jest dobre dla organizmu. Zrealizowałam plan już w pierwszym rzucie i jestem bardzo zadowolona. Ostatnie tygodnie to była dla mnie walka ze zdrowiem, ale się udało. Teraz wracam do wioski olimpijskiej, by się zregenerować - skomentowała Andrejczyk na antenie Eurosportu.
Finał rywalizacji oszczepniczek w piątek o 15.30 czasu polskiego.