Kryscina Cimanouska miała w poniedziałek wystartować w eliminacjach biegów na 200 metrów kobiet podczas igrzysk olimpijskich w Tokio. Miała, bowiem dzień przed startem jej konkurencji przedstawiciele białoruskiej drużyny przetransportowali ją na lotnisko w Tokio - takie informacje przekazał białoruski kanał informacyjny Nexta. Według Reutersa, powodem takiej sytuacji jest kłótnia biegaczki ze swoim trenerem.
Cimanouska miała nie kryć oburzenia faktem, że została zmuszona do startu w sztafecie 4x400 metrów. Stało się tak dlatego, że część sztafety nie została dopuszczona do startu z powodu zbyt niskiej liczby testów antydopingowych, przeprowadzonych w ostatnich miesiącach przed igrzyskami olimpijskimi w Tokio. Białoruski trener miał zgłosić Cimanouską do startu bez jej wiedzy.
Po przetransportowaniu na lotnisku rozpoczęła się walka Cimanouskiej o swoją wolność. Nie zgodziła się na powrót na Białoruś, z obawy o własne życie. Według doniesień zagranicznych mediów białoruska sprinterka najprawdopodobniej po powrocie do kraju zostałaby zesłana do łagru. Na lotnisku udała się na komisariat policji, skąd opublikowała apel do władz MKOl o pomoc w swojej sprawie. W międzyczasie przekazała agencji Reuters, że czuje się bezpieczna, bo jest z japońską policją.
Jak przekazała Cimanouska, nakaz usunięcia jej z białoruskiego składu i odesłania na Białoruś miał przyjść z Mińska. Białoruski Komitet Olimpijski wydał oświadczenie, w którym napisano, że trenerzy podjęli taką decyzję ze względu na opinię lekarzy białoruskiej kadry. Mieli oni ocenić, że Białorusinka jest w złym emocjonalnym i psychologicznym stanie.
- Polska jest gotowa pomóc Kryscinie Cimanouskiej, białoruskiej zawodniczce, której reżim Łukaszenki nakazał powrót z igrzysk olimpijskich do Mińska. Zaoferowano jej wizę humanitarną i może swobodnie kontynuować karierę sportową w Polsce, jeśli taka będzie jej wola - przekazał w niedzielę wieczorem wiceszef MSZ Marcin Przydacz.