Sensacyjny finał bezczelnego Polaka! Tę konkurencję trenuje od kilku miesięcy! "Nie mam presji"

Łukasz Jachimiak
- Nie mam presji. No, może mam oczekiwania. I trener też ma. Ale nie są aż tak wygórowane - mówi Patryk Dobek. Objawienie 800 metrów wypowiada się inaczej niż biega: na bieżni nie brakuje mu śmiałości. Na igrzyskach w Tokio jest już w finale konkurencji, którą trenuje zaledwie od kilku miesięcy!

Kenijczyk Rotih ma brąz ostatnich mistrzostw świata. Amerykanin Murphy ma brąz ostatnich igrzysk olimpijskich. Bośniak Tuka ma srebro z ostatnich MŚ. I brąz z MŚ 2015. A Botswańczyk Nijel Amos ma olimpijskie srebro z Londynu z 2012 roku, najlepszy wynik na świecie w tym roku i jeszcze dużo szczęścia. W eliminacjach upadł i odpadł. Ale po kilkudziesięciu minutach sędziowie doprosili go do finału jako dziewiątego uczestnika. Bo przeanalizowali nagranie i uznali, że zawinił tylko Amerykanin Jewett, a faworyt nie.

Zobacz wideo Patryk Dobek ze złotym medalem w biegu na 800 metrów. "Co ja tutaj narobiłem"

"Sztafeta pokazała, że niemożliwe jest możliwe"

Amos będzie faworytem środowego finału. Jako jedyny w tym roku złamał minutę i 43 sekundy. Ale my dopiero co mieliśmy na tych igrzyskach historię faworytów, którzy odpadli w półfinale, których przywrócono i którzy w finale wcale nie wygrali. Pamiętacie sztafetę mieszaną 4x400 m z naszymi mistrzami olimpijskimi?

- Nasza sztafeta pokazała, że niemożliwe jest możliwe. Patryk już zrobił coś niesamowitego, bo wszedł do olimpijskiego finału 800 metrów, chociaż jeszcze niedawno był płotkarzem [na 400 metrów]. Ale będę za niego bardzo ściskał kciuki, żeby zrobił jeszcze więcej - mówi Mateusz Borkowski.

Jemu półfinał nie wyszedł. Zajął w swoim biegu ostatnie miejsce ("Nie wiem co się stało. Czułem się fantastycznie w eliminacjach, a podczas półfinału byłem zupełnie innym człowiekiem"). A Dobek w swoim był najlepszy.

Dobek włączył wyższy bieg. A może włączyć jeszcze wyższy

Patryk pobiegł półfinał jak profesor. W eliminacjach jak żółtodziób - wtedy wyrwał się do prowadzenia, a za metą padł i wymiotował - ale teraz naprawdę wyglądał jak stary mistrz. Najpierw biegł spokojnie w środku stawki, a na ostatniej prostej, gdy ławą szło czterech-pięciu zawodników, włączył wyższy bieg i przy krawężniku odjechał wszystkim.

Zwycięstwo pewne, czas niezły - 1:44.60 - a rezerwy jeszcze wielkie. Tak to wyglądało. Zresztą, czerwcowa życiówka Patryka jest lepsza prawie o sekundę - 1:43.73. A niedawno pisaliśmy na Sport.pl, że według trenera Zbigniewa Króla Dobka już stać na wynik 1:42.50.

"Powinienem już wcześniej to biegać"

Dobek mówi, że nie wie, na co go stać. Ale czuje się już dobrze. - Obawiałem się, bo eliminacje mnie bardzo dużo kosztowały. Teraz trener mnie tak ustawił, że mam biec spokojnie po swoje. Mówił, że w eliminacjach niepotrzebnie wyszedłem na prowadzenie. Człowiek się uczy, tamten bieg był sprawdzający - tłumaczy Patryk.

On jeszcze w maju nie był do końca pewny, co będzie robił w Tokio. Miał minima uprawniające do startów na igrzyskach i na 400 m przez płotki, które trenował całą karierę, i na 800 m, które zaczął trenować dopiero w tym roku.

- Trener Zbigniew Król przygotował mnie tak, że teraz wiem, że 800 metrów mi bardziej leży. Powinienem już wcześniej to biegać, ale wcześniej trener Król był zajęty, miał przecież Adama Kszczota - mówi Dobek.

Trener chce medalu. Trenerowi trzeba wierzyć

72-letni szkoleniowiec przez lata z Kszczotem zdobywał medale MŚ (dwa srebra) i ME (sześć złotych i jeden brązowy). A wcześniej osiągał sukcesy z Pawłem Czapiewskim (m.in. brąz MŚ i złoto ME). Teraz marzy mu się pierwszy w trenerskiej karierze medal olimpijski.

Dobkowi też się marzy, to widać. Ale nie słychać, bo Patryk woli marzyć po cichu. A może nawet nie dowierza, że może to osiągnąć. Przed halowymi ME w Toruniu w marcu trener powtarzał mu, że może je wygrać. I wygrał, ale podobno długo uważał, że trener przesadza.

To już jest historia nie do uwierzenia

- Nie wiem, na co tak naprawdę jestem gotowy. Nie mam presji. No może mam oczekiwania i trener też ma. Ale nie są aż tak wygórowane - Dobek próbuje ostudzić emocje.

Ale nie da się tego zrobić. To już jest historia nie do uwierzenia, a bardzo się chce, żeby takie historie kończyły się spektakularnie.

- W finale są większe nazwiska, ale Mateusz [Borkowski] dobrze mówił po eliminacjach, że nazwiska nie biegają. Ma też rację, kiedy mówi, że niemożliwe nie istnieje. Czapki z głów dla naszej złotej sztafety. Jesteśmy jedną drużyną, napędzamy się nawzajem - mówi Dobek. - Płotkarze są wytrzymali, mają siłę biegową - szuka swoich atutów.

I bardzo dobrze. Żartując, zauważmy, że na nowym dystansie Patryk nie ma do pokonywania przeszkód i od razu jest mu łatwiej. Oby tych przeszkód nie miał również w finale. Walka o medal w środę o godzinie 14.05 czasu polskiego.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.