Godzina 11.50 czasu tokijskiego - 40 stopni Celsjusza, Stadion Olimpijski skąpany w słońcu. W takiej scenerii wysłuchaliśmy "Mazurka Dąbrowskiego". Odśpiewaliśmy go wspólnie z siódemką wspaniałych. Karol Zalewski, Natalia Kaczmarek, Justyna Święty-Ersetic i Kajetan Duszyński pobiegli po olimpijskie złoto w sobotnim finale miksta. Pobili rekord Europy i olimpijski. Ale dzień wcześniej świetną robotę razem z Duszyńskim wykonali Małgorzata Hołub-Kowalik, Iga Baumgart-Witan i Dariusz Kowaluk. Oni wygrali eliminacje, bijąc rekord Europy i ustanawiając olimpijski.
- Czy mówiąc, że będzie medal i to gruby wiedziałaś, że będzie złoto - pytamy Małgosię tuż po dekoracji. Emocje już opadły, łzy wyschły, więc można zamienić kilka słów. - Tak, wiedziałam! Wyliczyłam sobie, że to wygramy i że znów pobijemy rekordy - odpowiada mistrzyni olimpijska.
- Najpierw wydawało się, że Amerykanie będą poza zasięgiem, ale po eliminacjach już wiedziałam, że spokojnie są w naszym zasięgu i że damy im radę. Trochę osób mnie za tę wypowiedź skrytykowało - że wieszam nam medale na szyjach przed finałem, że to niesportowo itd. Ale ja myślę, że czasem warto mieć taką fajną pewność siebie. Przecież mówię o tym, co widzę. Mówię o sobie i o tych, których świetnie znam, których możliwości jestem pewna - wyjaśnia Hołub-Kowalik.
Ona, Baumgart-Witan i Kowaluk w niedzielne południe w Tokio znaleźli się w sytuacji dziwnej. Kilka minut przed dekoracją razem z trenerami Aleksandrem Matusińskim i Markiem Rożejem przyszli na pustawą trybunę prasową położoną najbliżej olimpijskiego podium. Zrobili to, choć wolontariusze nie chcieli ich tam wpuścić. Jeden z Japończyków sfotografował nawet akredytacje trenerów, możliwe, że sprawę będzie gdzieś zgłaszał.
Tłumaczeń i szkoleniowców, i polskich dziennikarzy wolontariusze nie chcieli słuchać. Według ich przepisów mistrzowie olimpijscy mieli zostać potraktowani nieeelegancko i już.
- Cała dekoracja była dla nas trudna. Jak zaczął się hymn, to od razu łzy popłynęły. Byłyśmy wzruszone i było nam przykro, że nas nie wpuścili na podium. Ale to też nasz medal - mówi Iga Baumgart-Witan i znów zaczyna płakać.
- Mnie też się łza zakręciła. Ale wczoraj, jak pierwszy dobiegł do mety. My nie stanęliśmy na podium olimpijskim. Szkoda. Ale byliśmy niedaleko - pociesza się Kowaluk. - Moim marzeniem było tu przyjechać. A w debiucie zdobyłem złoty medal - dodaje.
- Każdy by chciał mieć taki debiut, co? - śmieje się Hołub-Kowalik. I od razu robi się weselej.
- Spokojnie: mamy jeszcze damską i męską sztafetę i musimy to sobie odbić! Już powiedziałam dziewczynom, że choćby nogi miały zgubić, to musimy stanąć na podium jeszcze raz! - dodaje Małgosia. I teraz robi się bojowo.
- Proszę, traktujcie tę trójkę tak samo jak finalistów. Cała siódemka to tak samo ważni, pełnoprawni mistrzowie olimpijscy - apeluje trener Matusiński. - Nie byłoby złota, gdyby finaliści musieli pobiec też w eliminacjach. Nie mieliby aż takiego powera na finał, jaki mieli - przekonuje trener.
Power w naszej ekipie widać i czuć. Czwórka z podium chciała wnieść na nie zdjęcia pozostałej trójki. Niestety, nie było na to zgody Japończyków. Polakom zagrożono dyskwalifikacją.
- Najważniejsze, że dostaniemy medale. Jeszcze nie wiemy kiedy, ale na pewno mamy je mieć - mówi Hołub-Kowalik.
Po zdobyciu złota wszyscy chcą osiągnąć w Tokio jeszcze więcej. - Czekałam, aż dziewczyny wrócą do pokoju. Było po drugiej, wszystkich obudziłam! Nie ma spania, jak wracają mistrzowie olimpijscy - śmieje się Iga.
Ale Małgosia zapewnia, że świętowanie było delikatne. - Wszyscy mnie pytają: jak tam, popijacie? Ale my jesteśmy profesjonalni! Był tylko łyk coli. Cola i po kawałku pizzy, nic więcej - zapewnia. - Jeszcze mamy tu robotę do wykonania - kończy.